Paweł
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 5:44, 27 Sty 2007 Temat postu: Kosztowny proces bezrobotnego ws. bateryjek |
|
|
Kosztowny proces bezrobotnego ws. bateryjek
Jarosław Sidorowicz
2007-01-26, ostatnia aktualizacja 2007-01-26 21:09:09.0
W tej sprawie odbyło się 11 rozpraw, wypowiadały się dwa zespoły biegłych, w tym rzeczoznawca majątkowy, był obrońca z urzędu, przeszukania w domu.
Proces zakończył się po półtora roku osądzeniem bezrobotnego z Krakowa, który... próbował wynieść ze sklepu dwie bateryjki za kilkanaście złotych.
Sprawa zaczęła się w jednym z krakowskich hipermarketów. Ochrona zatrzymała wtedy Krzysztofa Ż., bezrobotnego, bo w dziale z zabawkami miał zniszczyć dwa zdalnie sterowane samochodziki, ukradkiem wyjmując z nich baterie. Co prawda nie miał ich przy sobie, ale gdy ochroniarze rozdarli bochenek chleba, który kupił mężczyzna, ze środka wypadły dwie bateryjki. - Wziąłem chleb w całości. Gdybym wiedział, że w środku są baterie, to zabrałbym inny bochenek - zarzekał się mężczyzna. Nikt mu jednak nie uwierzył, bo nagranie z monitoringu dowodziło, że Krzysztof Ż. grzebie coś w zabawkach, a potem chowa w koszyku. Wezwano policję, prokurator wszczął śledztwo o uszkodzenie mienia, bo pracownik sklepu zeznał na policji jednoznacznie: - Bez bateryjek zabawka jest niezdatna do użytku. Wartość szkody oszacowano na 300 zł.Rewizja w mieszkaniu W trakcie śledztwa prokurator uznał, że póki podejrzany jest w komisariacie trzeba pilnie przeszukać jego mieszkanie. A nuż będą tam inne przedmioty z przestępstw. Na miejsce pojechał policyjny patrol. Miał jednak pecha, bo zastał zamknięte drzwi. Policjanci spisali notatkę, że wejść nie mogą. Ale nie odpuścili. Półtorej godziny później ponownie zastukali do mieszkania. Otworzył im... Krzysztof Ż., który zdążył w tym czasie wrócić już z komisariatu. Policjanci nic u niego nie znaleźli.Sąd do sklepu, sklep do sądu Po trwającym miesiąc śledztwie prokurator zdecydował wysłać do sądu akt oskarżenia. Krakowianin dostał obrońcę z urzędu, powołano zespół biegłych do oceny stanu jego zdrowia. Już na samym początku okazało się, że wniosek o ściganie Krzysztofa Ż. napisał pracownik sklepu, a nie - jak wymaga tego prawo - ktoś z kierownictwa. Przez dwa miesiące trwała wymiana korespondencji między sądem a siecią handlową. W końcu doniesienie o zniszczeniu dwóch zabawek złożył prezes sieci na całą Polskę. I proces ruszył.Po kilku rozprawach sąd coś jednak tknęło i zapytał poszkodowanych, co się stało z zabawkami. - Najprawdopodobniej sprzedano je po normalnej cenie - przyznał dyrektor hipermarketu. Okazało się bowiem, że bateryjki, odkryte w chlebie, pracownicy sklepu z powrotem włożyli do samochodzików, o czym w zawiadomieniu o przestępstwie już nie wspomniano. Korespondencja z Chinami Ale na tym sprawa się wcale nie skończyła. O uszkodzeniu mienia nie było mowy, ale pozostała kwestia próby przywłaszczenia feralnych bateryjek. By jednak móc to osądzić, trzeba wiedzieć, ile były warte. Powołano więc biegłego rzeczoznawcę. By wydać opinię, najpierw udał się on do sklepu, by obejrzeć zabawkę. Usłyszał jednak, że nikt nie wie, ile kosztują akumulatorki, bo w Polsce nie można ich kupić osobno.
Biegły za pośrednictwem dystrybutora zabawek zasięgnął więc pomocy międzynarodowej i napisał do chińskiego producenta.
Ten odpowiedział, że w przeliczeniu na złotówki bateryjki warte są... 11 zł i 5 groszy!
Opinia kosztowała 660 zł.
Sąd uznał, że nie ma mowy o przestępstwie i skazał Krzysztofa Ż. tylko za wykroczenie. Karą była nagana.Świadek z Irlandii Koszt całego postępowania wyniósł blisko 2400 zł. Ale i tak udało się go ograniczyć. Bo jeden ze świadków przyleciał na rozprawę z Belfastu i zażądał zwrotu kilkudziesięciu funtów za bilet. Na szczęście okazało się, że państwo zwraca tylko koszty podróżny z miejsca, do którego wysłano wezwanie na rozprawę. W tym przypadku był nim Kraków.J
Jarosław Sidorowicz
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA
.
Post został pochwalony 0 razy
|
|