Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna o przestępcach w policyjnych mundurach
Policyjny Serwis Informacyjny
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kolejny sukces :NIEUDOLNYCH , NIEWYDOLNYCH , SKORUMPOWANYCH

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna -> Policja V RP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Paweł




Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 12:50, 04 Kwi 2006    Temat postu: Kolejny sukces :NIEUDOLNYCH , NIEWYDOLNYCH , SKORUMPOWANYCH

<<><><><>>><<<><><><<>>


Policjanci z łowickiej drogówki

podejrzani o korupcję.

Rekordzista wziął 54 łapówki?

...

Funkcjonariusze łódzkiego wydziału Biura Spraw Wewnętrznych KGP zatrzymali 10 policjantów drogówki z Łowicza. Są podejrzani o przyjmowanie łapówek - mieli przyjmować pieniądze w kwotach od 20 do 500 zł lub do 100 euro bądź prezenty rzeczowe - i przekraczanie uprawnień. Policjantom grożą kary nawet do 10 lat więzienia.
Zatrzymani policjanci z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Powiatowej Policji w Łowiczu mają od 28 do 47 lat. - Są przesłuchiwani pod zarzutami przyjmowania korzyści majątkowych i przekroczenia uprawnień. Grożą im kary do 10 lat pozbawienia wolności - zaznaczył rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania.

Policjanci brali łapówki. Jeden 54 razy

Zarzuty dotyczą przyjmowania w 2012 roku, zarówno od obywateli polskich, jak i cudzoziemców, korzyści majątkowych w zamian za odstąpienie od ukarania za wykroczenie lub też wymierzenie mandatu za inny czyn, niż popełniono.

Według śledczych policjanci z łowickiej drogówki mieli przyjmować pieniądze w kwotach od 20 do 500 zł lub do 100 euro bądź prezenty rzeczowe. Poszczególnym funkcjonariuszom zarzucono popełnienie od 5 aż do 54 tego rodzaju przestępstw korupcyjnych.

Zero tolerancji dla korupcji

W czwartek prokuratura ma zdecydować, jakie środki zapobiegawcze zostaną wobec nich zastosowane. Śledztwo w tej sprawie prowadzą Prokuratura Okręgowa w Łodzi i Biuro Spraw Wewnętrznych KGP. Tymczasem łowicka komenda zostanie wsparta przez policjantów z innych jednostek.

- Nie ma w naszej formacji żadnej tolerancji dla zachowań niezgodnych z prawem i zawsze będziemy wyjaśniać jakiekolwiek wątpliwości w tym względzie - powiedziała rzeczniczka łódzkiej policji podinsp. Joanna Kącka.


Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA


<<><><><>>><<<><><><<>>

Policjanci pobili go w radiowozie?

Prokuratura bada sprawę


2013-05-16 11:14:44 (ost. akt: 2013-05-16 11:58:27)


Prokuratura bada, czy doszło do pobicia 60-letniego mieszkańca
Dobrego Miasta w policyjnym radiowozie.
Wszczęto śledztwo, policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych
przesłuchało już mężczyznę, tak jak zapowiadaliśmy, obejrzał go także lekarz.

Wyników pracy BSW prokuratura na razie nie ujawnia.
Wydarzenia na drodze między Dywitami a Dobrym Miastem
opisaliśmy we wtorkowej "Gazecie Olsztyńskiej".

W niedzielę pijanego i awanturującego się mężczyznę
zabrano z klatki w jednym z domów w Dobrym Mieście.
Konwojowano go radiowozem do Olsztyna.
W trakcie jazdy radiowóz został zatrzymany
przez przypadkowego kierowcę, który przez dłuższy czas
za nim jechał.
Zauważył, że wewnątrz policyjnego auta na tylnym siedzeniu
jeden z mężczyzn bije drugiego, m.in. uderza jego głową o zagłówek.
Gdy udało mu się zatrzymać radiowóz, stwierdził
, że to policjant bił skutego zatrzymanego.

Powiadomił „Gazetę Olsztyńską” i wysłał pismo do prokuratury.
Wczoraj rozmawialiśmy z rodziną mężczyzny, który był konwojowany.
; Po zwolnieniu z policji ojciec źle się czuł,
zaczęliśmy szukać pomocy lekarza ; mówi syn poszkodowanego.
; Z badaniem ojca był kłopot.
Najpierw byliśmy u lekarza w Dobrym Mieście, stwierdził bez
szczegółowych badań, że ojciec jest symulantem.

Gdy wróciliśmy do domu, ojcu zaczęła lecieć krew z nosa.
Pojechaliśmy więc do polikliniki do Olsztyna.
Po prześwietleniu lekarz stwierdził wstrząśnienie mózgu,
zbite żebra i obojczyk — twierdzi nasz rozmówca.
— Wyniki badań dostarczyliśmy prokuraturze.

maj

Źródło: Gazeta Olsztyńsk


<<><><><>>><<<><><><<>>

Wiadomość wydrukowana ze strony: wiadomosci.wp.pl


Tomasz Kaczmarek składa zawiadomienie

o kolejnym możliwym seksskandalu w policji



2013-06-12 (15:06)

Tomasz Kaczmarek, parlamentarzysta PiS składa zawiadomienie o kolejnym możliwym seksskandalu w policji - informuje RMF FM. - Jest to zarzut całkowicie nieuprawniony, niezgodny z faktami - mówi rzecznik Komendanta Głównego Policji.

Poseł Tomasz Kaczmarek donosi o możliwości popełnienia przestępstw niegospodarności i przekroczenia uprawnień przez zastępcę komendanta głównego Mirosława Schosslera.

Jak informuje RM FM sprawa, podobnie jak w przypadku komendy w Opolu, dotyczy relacji z jedną z podwładnych. Poseł Tomasz Kaczmarek, opierając się na anonimowym doniesieniu, zawiadomił prokuraturę o rzekomym romansie zastępcy komendanta, który swoją podwładną miał awansować na wysokie stanowisko.

W zawiadomieniu czytamy także, że wicekomendant miał przekroczyć swoje uprawnienia w celu osiągnięcia korzyści dla swojej podwładnej, narażając budżet policji.

Policja odpiera zarzuty. W oświadczeniu wydanym przez rzecznika Komendanta Głównego Policji, Mariusz Sokołowski napisał, że "pracownica, o której mowa w anonimie i zawiadomieniu rozpoczęła pracę w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Kiecach w listopadzie 2007 roku na stanowisku starszego inspektora w korpusie służby cywilnej z wynagrodzeniem około 2,8 tys. złotych netto". "Przez cały czas pracy w KWP w Kielcach jej wynagrodzenie pozostawało na tym samym poziomie. Nadinspektor Mirosław Schossler służbę w Garnizonie Świętokrzyskim rozpoczął w grudniu 2007 roku, a więc już po zatrudnieniu w/w osoby w KWP w Kielcach - napisał rzecznik.

Dodał, że praconica do Komendy Stołecznej Policji przeniosła się na własny wniosek w grudniu 2010 roku. Pracę podjęła - jak twierdzi Sokołowski- na stanowisku starszego referenta w korpusie służby cywilnej z wynagrodzeniem około 2,1 tys. złotych netto. "Do chwili obecnej wynagrodzenia to nie uległo podwyższeniu (poza wysługą lat). Nadinsp. Mirosław Schossler został powołany na stanowisko Komendanta Stołecznego Policji dopiero w styczniu 2012 roku" - zapewnił Mariusz Sokołowski. Dodał, że pracownica wymieniona w anonimie i zawiadomieniu skierowanym do Prokuratora Generalnego wbrew sugestiom dotyczącym braku kompetencji posiada wykształcenie wyższe w kierunku predysponującym ją do wykonywanych obowiązków.
(RMF FM)

Copyright © 1995-2013

<<><><><>>><<<><><><<>>


Marek Papała

Policjanci chcieli pomóc

zabójcy gen. Papały?


Śledz­two wy­ja­śni czy funk­cjo­na­riu­sze z grupy "Ge­ne­rał"

chcie­li pomóc fak­tycz­ne­mu za­bój­cy Marka Pa­pa­ły,

in­for­mu­je "Dzien­nik Ga­ze­ta Praw­na".


Po­li­cjan­ci ze spec­gru­py "Ge­ne­rał" zlek­ce­wa­ży­li no­tat­kę wska­zu­ją­cą kto mógł zabić b. ko­men­dan­ta po­li­cji. Ten fakt stał się przy­czy­ną śledz­twa, w któ­rym ich cała 12-let­nia praca jest wni­kli­wie ba­da­na, wy­ni­ka z in­for­ma­cji "DGP".

W tej no­tat­ce po­li­cyj­ny agent wska­zał spraw­cę za­bój­stwa Pa­pa­ły już w lipcu 1998 r., czyli mie­siąc po zbrod­ni. We­dług jego re­la­cji eg­ze­ku­cji do­ko­nał Rafał K. na po­le­ce­nie miesz­ka­ją­ce­go pod Wied­niem króla pod­zie­mia Je­re­mia­sza Ba­rań­skie­go "Ba­ra­ni­ny". Ten sam ban­dy­ta wydał wyrok na b. mi­ni­stra spor­tu Jacka Dęb­skie­go, a gdy tra­fił do wię­zie­nia, po­peł­nił sa­mo­bój­stwo.

Nie­za­leż­nie od tego czy in­for­ma­cje w no­tat­ce były praw­dzi­we, obo­wiąz­kiem grupy "Ge­ne­rał" było zba­da­nie tej wer­sji, mówi roz­mów­ca ga­ze­ty.

"DGP" pisze rów­nież o taj­nym śledz­twie łódz­kiej pro­ku­ra­tu­ry, która bada czy po­li­cyj­na spec­gru­pa miała pod­sta­wy do pod­słu­chi­wa­nia VIP-ów. Nie­ofi­cjal­nie wia­do­mo, że pro­ku­ra­to­rzy zna­leź­li za­pi­sy pod­słu­chów i mel­dun­ki agen­tów z ob­ser­wa­cji zna­nych pu­blicz­nie osób.

Wię­cej w "Dzien­ni­ku Ga­ze­ta Praw­na".

(JS)
25 maja, 06:37 Źródło: PAP

<<><><><>>><<<><><><<>>



Okradli komendę policji w Olsztynie.

Kolejny raz!


2012-02-03 19:27:56 (ost. akt: 2012-02-04 01:10:08

)
Olsztyńskim policjantom nic nie dała lekcja,
jaką dostali trzy miesiące temu od złodziei.
Znowu nieznani sprawcy włamali się
do niezabezpieczonego budynku Komendy Miejskiej Policji
przy ul. Pstrowskiego.

Okradli komendę policji w Olsztynie. Kolejny raz!

Złodzieje pojawili się na terenie miejskiej komendy przy ul. Pstrowskiego w czwartkowy wieczór. Jako cel wybrali sobie szatnie dla policjantów z wydziału patrolowo-interwencyjnego i wydziału kierowania ruchem drogowym i wykroczeń. Włamali się do jednej z szafek i ukradli z niej kurtkę zimową z polarową podpinką. — To nowa odzież warta 1000-1200 zł — mówi Mariola Plichta.

Kradzieżą ciepłego policyjnego ubrania zajmuje się teraz wydział mienia KMP. Dokumentacja trafiła także do prokuratury. — Rozpoczynamy czynności wyjaśniająca — mówi Arkadiusz Szwedowski, prokurator rejonowy Olsztyn-Południe w Olsztynie.

Miejsce kradzieży prawdopodobnie nie było dziełem przypadku. Jak się okazuje budynek nie był zabezpieczony. — Pomieszczenie nie jest zamykane. Zamykane są tylko szafki. Nie sięga w tym miejscu monitoring. Ale bardzo często pojawiają się tam policjanci. Patrole prowadzone są przecież przez 24 godziny — wyjaśnia Mariola Plichta. I zapewnia, że policjanci przygotowują obecnie odpowiednie zabezpieczenia. — Szukamy najlepszego rozwiązania, które pozwoli nam uniknąć podobnych sytuacji.

Policjanci mieli jednak trzy miesiące, aby poprawić ochronę swojego mienia w komendzie miejskiej. W listopadzie nieuznani sprawcy już raz udowodnili funkcjonariuszom, że w niewłaściwy sposób pilnują budynków przy ul. Pstrowskiego. Również wtedy ich celem stały się policyjne szafki. Trzy z nich zniszczono, a pięć okradziono. Więcej na ten temat pisaliśmy w artykule: Okradli policjantów... na komendzie

Sprawców poprzedniej kradzieży do dzisiaj nie udało się ustalić. Sprawę umorzono. Jednak zniknięcie rzeczy z szafek ujawniło jeszcze jeden bałagan w miejskiej komendzie. Prokuratorzy znaleźli porozrzucane po pomieszczeniach budynku, a także w samych szafkach, dokumenty, które nie powinny być ogólnodostępne. Były to głównie odpisy akt procesowych, np. postanowień o przedstawienie zarzutów i aktów oskarżenia, które wypełniły 11 worków. Sprawą zajęła się prokuratura.
Paweł Sobociński

Źródło: Gazeta Olsztyńska

Zobacz więcej: [link widoczny dla zalogowanych]


<<><><><>>><<<><><><<>>


Policja będzie się tłumaczyć z podsłuchiwania




Jeżeli podsłuchiwanie obywatela nie doprowadziło do zebrania dowodów na popełnienie przestępstwa, to policjanci będą musieli poinformować go o „pluskwie" i wytłumaczyć cel założenia podsłuchu.


Senacka Komisja Praw Człowieka, Praworządności i Petycji oraz Komisja Ustawodawcza zajmie się dziś nowelizacją ustawy o Policji. Dokument stanowi wykonanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 21 września 2009 roku (Sygn. akt SK 5/09).

Projekt wprowadza obowiązek informowania obywateli o stosowaniu wobec nich kontroli operacyjnej. O tym, że byliśmy podsłuchiwani, dowiemy się oczywiście po zakończeniu kontroli. Policja będzie zobowiązana powiadomić o pluskwie wtedy, gdy nagrania nie dostarczą żadnych dowodów pozwalających na wszczęcie postępowania karnego oraz w sytuacji, gdy uzyskany materiał nie przyda się w innych, toczących się aktualnie sprawach. Poinformowani zostaniemy o celu, zakresie oraz wynikach przeprowadzonej kontroli operacyjnej.

- W demokratycznym państwie prawnym nie jest konieczne przechowywanie informacji na temat obywateli uzyskanych w toku czynności operacyjnych ze względu na potencjalną przydatność tych informacji. Może to być stosowane tylko w związku z konkretnym postępowaniem - czytamy w uzasadnieniu projektu.

Dlatego materiały z podsłuchów, które nie zawierają istotnych dla aktualnych spraw informacji, trzeba będzie niezwłocznie zniszczyć w obecności komisji - zakłada nowela ustawy o Policji.

Dariusz Madejski,

e-prawnik.pl

<<><><><>>><<<><><><<>>

Były wiceszef CBŚ w Kielcach skazany za korupcję

i ujawnienie tajemnicy służbowej

...

mil, PAP 2011-07-25, ostatnia aktualizacja 2011-07-25 11:24:28.0

Na karę trzech lat i dwóch miesięcy więzienia oraz karę grzywny skazał dzisiaj Sąd Rejonowy w Kielcach byłego wiceszefa kieleckiego wydziału Centralnego Biura Śledczego Ireneusza P. Mężczyzna oskarżony jest o korupcję i ujawnienie tajemnicy służbowej.
Sąd uznał oskarżonego winnym dwukrotnego przyjęcia korzyści majątkowej - w sumie 70 tys. zł - i dwukrotnego ujawnienia tajemnicy służbowej.

Wszystkie zarzuty mają związek z policyjnymi postępowaniami dotyczącymi syna rektora jednej z prywatnych kieleckich uczelni Marcina B., podejrzanego m. in. o rozbój i nielegalne posiadanie broni.

Pomagał za łapówki

Z aktu oskarżenia wynika, że w 2005 roku po zatrzymaniu Marcina B., Ireneusz P. powołując się na wpływy w komisariacie w Chmielniku, w zamian za łapówkę, podjął się przeprowadzenia działań zmierzających do jego zwolnienia. Prokuratura oskarżyła policjanta także o to, że w kwietniu 2008 roku od członków rodziny B. zażądał 80 tys. zł i przyjął 40 tys. zł łapówki w zamian za wpływanie na dwa postępowania przygotowawcze. Funkcjonariusz miał uniemożliwiać gromadzenie materiału dowodowego przeciwko Marcinowi B. który podejrzany był o nielegalne posiadanie broni oraz udział w oszustwach na szkodę zakładów ubezpieczeniowych.

Ujawnił tajemnice służbowe

Według prokuratury Ireneusz P. w kwietniu 2008 roku dwukrotnie ujawnił członkom rodziny B. tajemnice służbowe: uprzedził o planowanym przeszukaniu mieszkania w celu ewentualnego znalezienia broni należącej do Marcina B., a także poinformował o zeznaniach innego podejrzanego, który mówił o przestępstwach popełnionych przez syna rektora. Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji zatrzymało Ireneusza P. pod koniec kwietnia 2008 roku, podczas kontrolowanego wręczania łapówki. Na trop sprawy wpadli sami policjanci z CBŚ i poinformowali o tym Biuro, czyli "policję w policji".

Policjant spędził trzy miesiące w areszcie. Sąd zamienił ten środek zapobiegawczy na poręczenie majątkowe w wysokości 40 tys. złotych. Ireneusz P. po ujawnieniu sprawy został zawieszony w czynnościach służbowych. W trakcie procesu został zwolniony z policji.



Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA


<<><><><>>><<<><><><<>>

<<><><><>>><<<><><><<>>

Wiadomość wydrukowana ze strony [link widoczny dla zalogowanych]


Biuro Spraw Wewnętrznych

zatrzymało trzech gorzowskich policjantów


dodano: 17 czerwca 2011, 22:45 Autor: (jm)
Do zatrzymania gorzowskich policjantów doszło w czwartek

Do zatrzymania gorzowskich policjantów doszło w czwartek (fot. Piotr Jędzura)
- Policjanci zostali zatrzymani na polecenie Prokuratury Okręgowej, a sprawa ma związek z korupcją - informuje Komenda Główna Policji. Oprócz funkcjonariuszy zatrzymano także cztery inne osoby.

- Do zatrzymania doszło w czwartek - mówi rzecznik prokuratury Dariusz Domarecki, który z uwagi na dobro śledztwa nie może podać więcej szczegółów. Zdradza jedynie, że funkcjonariusze są mieszkańcami Gorzowa. Policjanci zostali zatrzymani na wniosek V wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Gorzowie.

- Oprócz policjantów zatrzymano także cztery inne osoby - informuje podinsp. Grażyna Puchalska z zespołu prasowego Komendy Głównej Policji. Wszystkim osobom postawione zostaną zarzuty związane z korupcją.

Więcej szczegółów prokuratura poda po przeprowadzeniu czynności procesowych z udziałem policjantów.


<<><><><>>><<<><><><<>>


Sąd zajął się policyjnym patrolem z łapówkami


3 cze, 15:53 Źródło: Polska The Times


Polska Gazeta Krakowska: To historia z życia Komendy Powiatowej Policji w Wieliczce. Dwaj funkcjonariusze byli na wspólnym patrolu drugi raz w życiu. Stary wyga z 10-letnim doświadczeniem wziął dwie łapówki i chciał się nimi podzielić z żółtodziobem, który dopiero rozpoczął pracę w komendzie. Jerzy K. odmówił i doniósł na kompana. Łapówkarz został właśnie prawomocnie skazany.

Miejsce i czas akcji: 2 lutego 2009 r. Wieliczka. Bohaterowie: 35-letni Bogdan K., który miał za sobą ponad 8 lat pracy w Krakowie, od pewnego czasu służył w Wieliczce w Ogniwie Patrolowo Interwencyjnym. Towarzyszył mu 22-letni Jerzy K. On doświadczenie miał o wiele mniejsze, kilka miesięcy służył w policji autostradowej. Obaj pierwszy wspólny patrol odbyli 5 stycznia 2009 r. i to bez przygód, na drugim miesiąc później nie było tak sielankowo. Ruszyli radiowozem. Była 7.00 rano, mroźno. Krążyli w okolicach Wieliczki. Rozmowa się nie kleiła.


- Zaczekajmy na okazję, czyli kierowcę, który gada przez komórkę lub jedzie bez zapiętych pasów. Jak kierowca chętny i daje to ja biorę. Jak oporny to wypisuję mandat - szczerze wyznał Bogdan K., dowódca patrolu. I porozumiewawczo mrugnął okiem. Dodał, że "na każdej służbie dorabia 100 zł". Jerzy K. odebrał to jako gotowość przyjmowania łapówek: ja nie biorę - odparł krótko. Rozmowa zeszła na inne tory.

Po południu patrol zatrzymał przedstawicielkę handlową. Kobieta jechała bez zapiętych pasów. Bogdan K. zaproponował jej mandat 200 zł. Ona prosiła o pouczenie, w końcu wręczyła policjantowi dwa firmowe kubki i 4 długopisy. Odjechała bez przeszkód. Jerzy K. odmówił przyjęcia od kompana kubka i dwóch długopisów. Był zdenerwowany sytuacją, aż tak, że nie odnotował kontroli w służbowym notatniku. Patrol przemieścił się do Pawlikowic, tam kierowcy często przekraczali podwójną linię ciągłą. Po chwili takie wykroczenie popełnił kierujący Fordem Transitem. Bogdan K. za nie wypisanie mandatu przyjął od mężczyzny 50 zł i połowę chciał wręczyć koledze. Jerzy K. się bronił, doszło do przepychanki, bo stary wyga próbował gotówkę wcisnąć koledze na kamizelkę taktyczną. W końcu wziął cała sumę i rzucił tylko, że "jak to wyjdzie to i tak pójdą siedzieć razem".

Sąd Rejonowy w Wieliczce nie miał jednak wątpliwości, że Bogdan K. dopuścił się przestępstwa. Za wiarygodne uznał zeznania Jerzego K., głównego świadka oskarżenia. I skazał starego wygę na półtora roku więzienia w zawieszenia na 5 lat, 3 tys. zł grzywny. I zakazał BogdanowiK. pełnienia funkcji policjanta przez 5 lat. 
- Oskarżony jako funkcjonariusz policji sprzeniewierzył się swoim podstawowym obowiązkom i uległ pokusie łatwego zarobku. Przyjmując korzyści nie zasługuje na wykonywanie tego zawodu - podkreślił sąd. Wyrok jest prawomocny.

Polska Gazeta Krakowska, Artur Drożdżak

Copyright 1996-2011 Grupa Onet.pl SA


<<><><><>>><<<><><><<>>


Zawiadomił o napadzie.

Teraz ma kłopoty...



Dominika Maciejasz 2011-05-21, ostatnia aktualizacja 2011-05-20 22:02:55.0

"To ten na nas doniósł" - takimi słowami w krakowskim sądzie przestępcy przywitali mężczyznę, który był świadkiem napadu. Nikt nie zadbał o ochronę jego tożsamość, za to od ośmiu lat sąd zmusza go do konfrontacji z bandytami.
Tamtego dnia na drodze Gorlice - Nowy Sącz nie było dużego ruchu. Gdy podróżujący tamtędy pan Mariusz mijał Grybów, jego samochód wyminęło rozpędzone auto. Kierowca wyprzedził także samochód jadący przed nim i gwałtownie się zatrzymał. Z auta wyskoczyło dwóch mężczyzn z bronią, w kominiarkach i w czarnych kamizelkach. - Wyciągnęli z auta mężczyznę, który jechał przede mną, i przystawili mu broń do skroni. Wykręciłem 997. Dyżurny wysłuchał mnie i odłożył słuchawkę. Po chwili minął mnie radiowóz na sygnale - opowiada pan Mariusz.

Nie widział, co działo się dalej, bo odjechał. Niebawem jednak odebrał telefon z komisariatu z wezwaniem do złożenia zeznań. - Pojechałem też z policjantami na miejsce zdarzenia, dokładnie opisałem jego przebieg - relacjonuje.

Okazało się, że pan Mariusz był świadkiem napadu na właściciela kantoru. Dzięki szybkiemu powiadomieniu policji sprawców udało się schwytać. Byli to dwaj mężczyźni, którzy specjalizowali się w napadach na właścicieli kantorów i jubilerów. Ich proces ruszył w 2007 roku.

Pana Mariusza krakowski sąd wezwał na rozprawę dopiero cztery lata po napadzie. - Nie wiedziałem, czego wezwanie dotyczy. Zadzwoniłem do sądu i tam poinformowano mnie, że mam zeznawać właśnie w sprawie napadu. Tłumaczyłem, że nic już nie pamiętam, że od razu wszystko opowiedziałem. Nikogo to nie interesowało, musiałem przyjechać - wspomina.

Wizyta w sądzie oddalonym o kilkaset kilometrów od domu oznaczała wówczas dla pana Mariusza dzień bez zarobku. Nie to jednak było najgorsze. W sądzie stanął twarzą w twarz z dwoma przestępcami. "Patrz, to ten, co nas doniósł" - powiedział jeden z bandytów. - Byłem w szoku. Okazało się, że oni wiedzieli o mnie wszystko, gdzie mieszkam, że mam rodzinę. Długo potem nie mogłem spokojnie spać - opowiada pan Mariusz. Na rozprawie potwierdził tylko swoje zeznania sprzed lat. Dodał, że nie potrafi nic więcej wyjaśnić.

Dlaczego policja nie zapewniła mu anonimowości, choć mężczyzna był cennym świadkiem w śledztwie przeciwko groźnym przestępcom? Zgodnie z prawem mógł starać się o status świadka incognito - osoby, której dane są chronione przed oskarżonymi. - O tym, czy przyznać taki status, decyduje prokuratura - mówi Katarzyna Padło z małopolskiej policji.

Prokuratura jednak nie poinformowała o takiej możliwości pana Mariusza, bo... nie ma takiego obowiązku. On sam nie wiedział, że może się o to starać.

Wobec napastników zapadł po kilku latach wyrok skazujący. Ich adwokat odwołał się, Sąd Apelacyjny w Krakowie częściowo wyrok uchylił i sprawa wróciła do niższej instancji. W kwietniu tego roku, czyli po ośmiu latach od zdarzenia, pan Mariusz znów został wezwany do sądu. - Zdenerwowałem się i złożyłem wniosek o przesłuchanie mnie w miejscu mojego zamieszkania, argumentując, że teraz tym bardziej nie pamiętam i będę mógł tylko potwierdzić zeznania. Odmówiono mi. Musiałem znowu spotkać się z tymi ludźmi - mówi zdenerwowany.

- Niestety, taka jest procedura. Zgodnie z zasadą bezpośredniości świadek powinien stanąć przed sędzią i złożyć zeznania. Sędzia musi mieć możliwość zadawania pytań, bo świadkowi może się tylko wydawać, że nic nie pamięta, a pod wpływem pytań może sobie przypomnieć coś istotnego - tłumaczy sędzia Władysław Żurek z Sądu Okręgowego w Krakowie.

- Czy zdecydowałby się pan ponownie wykazać obywatelską postawą i powiadomić policję o przestępstwie, którego byłby pan świadkiem? - pytamy pana Mariusza. - Szczerze? Myślę, że bym się zawahał... - odpowiada.

Dla "Gazety": Zbigniew Ćwiąkalski - adwokat, były minister sprawiedliwości

Zgodnie z przepisami kodeksu postępowania karnego świadek może starać się o status świadka incognito. Takie rozwiązanie stosuje się zazwyczaj w procesach gangsterów. Wtedy jego dane są utajnione, a przesłuchanie jest prowadzone tak, by świadek pozostał nierozpoznawalny. Sąd nie może sugerować, by świadek starał się o taki status, ale organy ścigania mogą obywatela o tym poinformować. Z doświadczenia wiem, że ludzie nie wiedzą o tym, że taki status im przysługuje, a policja czy prokuratura rzadko o takich możliwościach ich informują.

Powszechnym problemem w polskim sądownictwie jest wzywanie świadków na kolejne rozprawy, by nawet po latach powtarzali swoje zeznania. Tym zagadnieniem ma się zająć komisja kodyfikacyjna, która pracuje nad uproszczeniem przepisów postępowania karnego. Jednym z punktów jest właśnie taka zmiana prawa, by można było zwolnić świadka z wielokrotnych zeznań.

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA



<<><><><>>><<<><><><<>>

Superglina skazany za bicie przesłuchiwanych
...



Izabela Żbikowska 2011-05-19, ostatnia aktualizacja 2011-05-18 21:30:20.0

Tomasz J., jeden z najskuteczniejszych opolskich policjantów, został prawomocnie skazany za wymuszanie biciem zeznań. Za kratki najpewniej jednak nie trafi, bo już dziś może starać się o warunkowe zwolnienie
Jego proces oraz pozostałych policjantów toczył się za zamkniętymi drzwiami. Wiadomo jednak, że opolska prokuratura postawiła 40-letniemu dziś Tomaszowi J. kilkanaście zarzutów. Najpoważniejsze z nich to próba gwałtu na przesłuchiwanej kobiecie oraz bicie i znęcanie się nad podejrzanymi, by wymusić na nich zeznania. Zarzucono mu także paserstwo oraz to, że nie przekazał uzyskanych przez siebie poufnych informacji, które mogły pomóc w pracy policji.

Kary jednostkowe, o które wnosił prokurator, po zsumowaniu dałyby 26 lat więzienia. Ostatecznie jednak prokuratura chciała siedmiu lat więzienia dla Tomasza J. Sąd uznał, że policjant jest winny tylko części stawianych mu zarzutów. Został skazany m.in. za dokonanie pięciu pobić. Jak ustalił sąd, on wraz z innym policjantem nakładali podejrzanym kominiarki, skuwali kajdankami, a potem bili, dusili, wykręcali nogi. Sąd skazał też Tomasza J. za doprowadzenie jednej z przesłuchiwanych przez siebie kobiet do tzw. innej czynności seksualnej. Policjant siadał jej na kolanach, całował, lizał po szyi.

Za to sąd wymierzył mu dwa lata więzienia oraz pięcioletni zakaz wykonywania zawodu. W pozostałej części sąd uniewinnił policjanta, bo jak udało nam się dowiedzieć, zarzuty oparte były przede wszystkim na zeznaniach skazanego za gwałt zbiorowy. Gdyby udało mu się podważyć wiarygodność Tomasza J., mógłby liczyć na rewizję własnego procesu.

Od wyroku odwołali się i prokuratura, i Tomasz J. oraz pozostali oskarżeni policjanci. - Po dwóch rozprawach odwoławczych wrocławski sąd w całości podtrzymał decyzję pierwszej instancji. - Uznaliśmy, że wszelkie decyzje mają swoje odbicie w zgromadzonych dowodach, dlatego popieramy wyrok pierwszej instancji - mówi Witold Franckiewicz, rzecznik Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu.

- Dla mnie to, co zrobiłem, nie było niewłaściwe. Sąd oparł całość swojego uzasadnienia wyroku na zeznaniach Krzysztofa G. [policjant, który współpracował ze śledczymi - przyp. red.], które różniły się od relacji osób poszkodowanych, co zauważył nawet powołany do tej sprawy biegły - komentował Tomasz J.

Wyrok jest prawomocny, ale szanse na to, że superglina trafi za kratki, są niewielkie. Już teraz bowiem może się starać o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Już przed wyrokiem odsiedział ponad połowę kary. - Spędziłem w areszcie 14 miesięcy i dwa dni i jestem w stanie odsiedzieć resztę, jeśli taka będzie decyzja sądu. Jednak nie wierzę, bym trafił do więzienia. Zresztą nigdy o tym nie myślałem - przyznaje.

Czy to koniec sprawy karnej? - Kasacja jest w tym przypadku możliwa, jeśli dowiodę błędów w procesie. Zdecyduję, czy się o nią starać, gdy będę miał uzasadnienie na piśmie - mówi policjant.

Pracował w policji od 1998 r., a w sekcji kryminalnej od 2003 r. Był uznawany za jednego z lepszych i z całą pewnością najskuteczniejszych w swoim fachu. Przyznano mu kilkanaście nagród. Teraz przebywa na rencie. Wyrok w żaden sposób nie wpływa na to, czy będzie pobierał świadczenia, czy nie.

Jednym z najważniejszych zarzutów przeciwko J. były zeznania Ryszarda Garncarka, którego policjanci podejrzewali o współpracę przy kradzieżach samochodów. Po 28 godzinach zatrzymania, gdy został zwolniony z komendy, Garncarek poszedł prosto do lekarza na obdukcję, a potem do prokuratury, gdzie opowiedział o biciu podczas przesłuchania. Głównym jego oprawcą mieli być Tomasz J. oraz drugi skazany policjant Krzysztof G. Sąd uznał ich za winnych tego, że bili, kopali i znęcali się nad Garncarkiem. Za to teraz Garncarek wystąpi z pozwem cywilnym przeciwko opolskiej policji. Chce odszkodowania za to, co go spotkało na przesłuchaniu.


Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA


<<><><><>>><<<><><><<>>
<<><><><>>><<<><><><<>>



Katowiccy prokuratorzy

z wydziału przestępczości zorganizowanej

zarzucili b. policjantowi

m.in. udział w tzw. grupie pruszkowskiej,

przestępstwa urzędnicze

polegające na przekroczeniu uprawnień,

związane z tym przyjmowanie korzyści majątkowych,

a także nielegalne posiadanie broni palnej



.Pierwowzór komisarza z "Pitbulla" zatrzymany przez CBA i aresztowany
...

jg, PAP 2011-05-14

Były warszawski policjant Sławomir O. został zatrzymany i aresztowany na wniosek katowickiej prokuratury. Chodzi o śledztwo w sprawie działalności gangów związanych z tzw. starym pruszkowem - poinformował prok. Leszek Goławski z Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach.
Prok. Goławski potwierdził sobotnią informację portalu tvn24.pl, że Sławomir O. został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne w Warszawie. Według rzecznika CBA Jacka Dobrzyńskiego, do zatrzymania doszło w środę.

Prok. Goławski powiedział, że podejrzany b. policjant został przewieziony do Katowic i przesłuchany w tamtejszej prokuraturze apelacyjnej, gdzie postawiono mu zarzuty. Potem katowicki sąd aresztował go na trzy miesiące. O. trafił już do jednego ze śląskich aresztów.

Katowiccy prokuratorzy z wydziału przestępczości zorganizowanej zarzucili b. policjantowi m.in. udział w tzw. grupie pruszkowskiej, przestępstwa urzędnicze polegające na przekroczeniu uprawnień, związane z tym przyjmowanie korzyści majątkowych, a także nielegalne posiadanie broni palnej.

Pierwowzór komisarza z "Pitbulla"

Sławomir O. pracował w strukturach wydziału zabójstw stołecznej policji, ze służby odszedł przed kilkoma laty. Według tvn24.pl, jego postać została później przedstawiona m.in. w telewizyjnym dokumencie "Prawdziwe psy", był też pierwowzorem komisarza "Despero" z serialu "Pitbull".

Przedstawione O. w Katowicach zarzuty dotyczą kilkuletniego okresu rozpoczynającego się w 1998 r. Prok. Goławski nie chciał potwierdzić informacji tvn24.pl, jakoby do zebrania materiału przeciw b. policjantowi przyczyniły się zeznania świadka koronnego Piotra K. pseudonim "Broda".

"Są to rzeczy odpowiednio mocno pobudowane dowodowo, inaczej sąd nie zastosowałby takiego środka. Jakby nie było, to sytuacja, gdzie pozbawia się wolności byłego funkcjonariusza" - podkreślił prokurator. "On współpracował głównie z ludźmi Leszka D., a to są częściowo "pruszkowianie" - wskazał tylko prok. Goławski.

Z wcześniejszych informacji wynika, że Piotr K. w katowickiej prokuraturze miał złożyć zeznania obciążające bossów gangu pruszkowskiego Leszka D. "Wańkę" oraz Mirosława D. "Maliznę" i otrzymał tam status świadka koronnego. Zeznawał też m.in. przed łódzką prokuraturą i przed warszawskim sądem w sprawie zabójstwa gen. Papały.

W lutym tego roku katowicka prokuratura apelacyjna zleciła zatrzymanie i postawiła zarzuty sześciu członkom gangu pruszkowskiego. Oprócz nich w śledztwie prowadzonym wspólnie z Centralnym Biurem Śledczym nowe zarzuty usłyszeli wtedy osądzeni już szefowie tej grupy - "Wańka" i "Malizna".

W trwającym śledztwie katowickiej prokuratury zarzuty usłyszało już co najmniej kilkanaście osób. Jak zaznaczył w sobotę prok. Goławski, dotąd nie było wśród nich policjantów.


Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

<<><><><>>><<<><><><<>>

33-letnia policjantka nie żyje.

Strzeliła sobie w głowę ...


km 2011-05-19, ostatnia aktualizacja 2011-05-19 13:22:25.0

Patrycja P., funkcjonariuszka Komendy Powiatowej Policji w Lesku, popełniła samobójstwo. Jej zwłoki w lesie znalazł kolega z pracy.
Informacje o samobójstwie policjantki podało Radio Rzeszów. Komenda Wojewódzka Policji w Rzeszowie to potwierdza. Zwłoki funkcjonariuszki znaleziono we wtorek około godz. 13 w lesie w Bezmiechowej Górnej. Policjantka strzeliła sobie w głowę. - Broń służbową znaleziono obok ciała. Policjantka ze stopniem starszego sierżanta pracowała w policji od 2004 roku. Prawdopodobnie popełniła samobójstwo z powodów osobistych - mówi Bartosz Wilk z podkarpackiej policji.

33-letnia Patrycja P. pracowała w wydziale kryminalnym leskiej komendy. Śledztwo w sprawie jej samobójstwa prowadzi Prokuratura Rejonowa w Lesku. - Zwłoki policjantki znalazł w lesie pracownik cywilny policji w Lesku. Kobieta tego dnia była w pracy. Przed południem zwolniła się. Potem rozmawiała przez telefon z kolegą, który zaczął jej szukać i zwłoki znalazł w lesie. Treści rozmowy nie ujawniamy - zastrzega Maria Chrzanowska, szefowa leskiej prokuratury.

I dodaje: - Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z samobójstwem. Policjantka miała problemy rodzinne.

Patrycja P. osierociła dwójkę dzieci.

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA


<<><><><>>><<<><><><<>>

Bezczelny złodziej okradł bank pod nosem policji

W placówce banku w Rudach wstawiono już nowe kraty
(© Aleksander Król)

Bezczelny złodziej okradł bank pod nosem policji Aleksander Król

2011-05-01 16:35:14, aktualizacja: 2011-05-02 09:11:55

Skandal w Rudach - złodzieje włamali się do placówki banku mieszczącej się w budynku, w którym znajduje się też posterunek policji! Mieszkańcy, którzy nam o tym donieśli, nie wiedzą czy śmiać się, czy płakać.


- Złodzieje nic sobie nie robią z policji. Jak czuć się bezpiecznie, skoro do kradzieży dochodzi w budynku, w którym jest posterunek? I jak tu wyjechać na weekend i zostawić dom - mówi pani Anna, mieszkanka Rud.

- Złodzieje wyłamali kraty w oknie punktu bankowego. Zabrali komputer i monitor. Majstrowali przy sejfie, ale pieniędzy nie ukradli. Straty wyniosły 5 tysięcy złotych - mówi Mirosław Szymański z raciborskiej policji.

Jak to możliwe, że doszło do kradzieży, skoro pięciu policjantów z Rud pracuje na trzy zmiany, także w nocy?

- Akurat nikogo nie było. Wyjaśniamy tę sprawę - dodaje.

W oknie banku wstawiono już nowe kraty. Jego przedstawiciele są ostrożni w wypowiedziach, ale przyznają, że ze względu na bliskość posterunku liczyli na szczególne bezpieczeństwo.

Złodzieje często bywają bezczelni

styczeń 2009 r. - Złodzieje włamali się do Urzędu Gminy w Nędzy (pow. raciborski), gdy urzędnicy znajdowali się w środku. Weszli przez okno i z kasetki zabrali 7 tys. zł. W budynku jest monitoring!
wrzesień 2010 r. - 33-letniemu mieszkańcowi Rybnika zabrakło sił po wyłamaniu drzwi do jednego z żorskich barów. Umęczony i kompletnie pijany zasnął na stoliku.
kwiecień 2011 r. - trzej mężczyźni w wieku 23-26 lat najpierw pobili 55-letniego mężczyznę w jego własnym mieszkaniu, a potem zjedli wszystkie wędliny, które kupił na Wielkanoc.
marzec 2011 r. - 30-latek z Poniatowej (woj. lubelskie), włamał się do sklepu spożywczego, gdzie wypił butelkę wódki. Rabuś usnął w toalecie spożywczaka.

Dziennik Zachodni

<<><><><>>><<<><><><<>>

Policjant będzie wydalony ze służby

za łapówkarstwo


Zachodniopomorskie
fot. Jędrzej Wojnar / Agencja GazetaPolicjantowi ze Stargardu Szczecińskiego prokuratura postawiła zarzut przyjęcia łapówki. Funkcjonariusz zostanie wydalony ze służby – poinformował Zespół Prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

37-letni funkcjonariusz z 15-letnim stażem służby został zatrzymany przez policjantów z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji.

Usłyszał zarzut "przyjęcia korzyści majątkowej w zamian za odstąpienie od wykonania czynności służbowych związanych z ujawnionym wykroczeniem". Postępowanie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Stargardzie Szczecińskim.

Jak informuje zespół prasowy KWP w Szczecinie, policjanta zatrzymano dzięki informacjom od przypadkowego świadka. Świadek ten miał widzieć nietypową - jego zdaniem - interwencję drogową, wskazującą na możliwość przyjęcia przez funkcjonariusza łapówki. Po tej informacji sprawę przejęli policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Policjantowi za ten czyn może grozić nawet do 10 lat pozbawienia wolności.

Komendant Powiatowy Policji w Stargardzie wszczął procedurę związaną z wydaleniem funkcjonariusza ze służby.


Autor: NZ
Źródła: PAP



Opublikowano: czwartek, 28 kwietnia 2011 - 12:17

<<><><><>>><<<><><><<>>


Płock:

Zastępca komendanta jechał po alkoholu?

Został odwołany


Mazowieckie

Zastępca komendanta miejskiego policji w Płocku (Mazowieckie) Jacek O. został zwolniony ze stanowiska. Decyzja zapadła po tym, jak w nocy z jego udziałem doszło do kolizji drogowej. Sprawę bada płocka Prokuratura Rejonowa.

Jak poinformował January Majewski z zespołu prasowego mazowieckiej komendy wojewódzkiej policji w Radomiu, "pewne okoliczności" mogą wskazywać, iż zastępca komendanta płockiej policji mógł być pod wypływem alkoholu. Przyznał zarazem, że nie ma jeszcze oficjalnych wyników badań krwi na zawartość alkoholu.

Majewski zaznaczył, że z wnioskiem o odwołanie zastępcy wystąpił w sobotę komendant miejski policji w Płocku, a komendant wojewódzki do tego wniosku się przychylił.

- Ma to związek ze zdarzeniem drogowym, do którego doszło w Płocku w sobotę o godz. 2.50., którego uczestnikiem był zastępca komendanta miejskiego. Jadąc samochodem po służbie, z nieustalonych przyczyn uderzył w słup oświetleniowy. Z obrażeniami głowy i stłuczeniem klatki piersiowej trafił do szpitala - wyjaśnił Majewski.

Dodał, że od zastępcy komendanta płockiej policji została pobrana krew do badań na zawartość alkoholu, a od wyników tych badań będzie uzależniona dalsza procedura. Nie wykluczył przy tym, że zostanie wszczęta procedura zmierzająca do zwolnienia Jacka O. ze służby.

Majewski przyznał, że były już zastępca komendanta miejskiego policji w Płocku przebywa nadal w szpitalu.

Rzeczniczka płockiej Prokuratury Okręgowej Iwona Śmigielska-Kowalska powiedziała, że ewentualne dalsze postępowanie prokuratury zależy obecnie od wyników badań krwi na zawartość alkoholu. Przyznała, że od Jacka O. pobrano krew zarówno do badań medycznych, a także krew do badań na zawartość alkoholu. Na miejscu kolizji obecny był też prokurator - co jak podkreśliła Śmigielska-Kowalska - jest postępowaniem rutynowym w przypadku zdarzeń drogowych z udziałem policjanta.

Żródło. ONET

[link widoczny dla zalogowanych]

<<><><><>>><<<><><><<>>


Zdesperowana kobieta pomogła bezradnej policji.



2 mar, 09:05 Źródło: PAP

"Gazeta Wyborcza": Właścicielka obrabowanego sklepu w Gdańsku po prywatnym śledztwie naprowadziła bezradną policję na bandytów - informuje dziennik.

Policja w całej sprawie pokazała zupełną ignorancję. Okazało się, że nie był to jedyny występek siedemnasto i dziewiętnastolatka. Jednak dzisiaj nadal są na wolności, choć za młodszym z nich już wcześniej był rozesłany list gończy, po jego ucieczce z domu poprawczego.

Zdesperowana właścicielka zdobyła, wydrukowała i powiesiła w swoim sklepie zdjęcia złoczyńców i teraz policja grozi jej grzywną.

Całą historię, w której policja wykazała się głównie indolencją opisuje środowa "Gazeta Wyborcza".

Copyright 1996-2011 Grupa Onet.pl SA

<<><><><>>><<<><><><<>>

Wiadomość wydrukowana ze strony [link widoczny dla zalogowanych]

Walki policjantów w Namysłowie

dodano: 27 lutego 2011, 0:01 Autor: Tomasz Dragan


Przez lata grupa namysłowskich policjantów poświęcała czas i energię na intrygi oraz donosy, żeby pognębić swoich wrogów w komendzie. Kulminacją tej policyjno-policyjnej wojny było tajemnicze zniknięcie pistoletu z magazynu.

Na prowincji, w mieście wielkości Namysłowa, liczą się układy. W policji też. - Najlepiej było się podłączyć pod jakiś klan rodzinny, których w komendzie nie brakowało - mówi S.C., nasz informator, gliniarz na emeryturze. - To bardzo ułatwiało założenie munduru, czyli przyjęcie do policji.

Chętnych nie brakowało, bo, jak tłumaczy nasz rozmówca, policyjna robota w takim mieście jak Namysłów gwarantowała nie tylko przyzwoitą pensję i powszechny szacunek wśród obywateli, ale także swojego rodzaju immunitet.

- Można się było śmiało napić w barze po służbie, wiedząc, że nikt i nic nie jest w stanie nas potem powstrzymać przed prowadzeniem auta – twierdzi S.C. - No, chyba że ktoś sam zatrzymał się na płocie lub drzewie i zrobił sobie krzywdę. Wtedy robił się problem, bo byli świadkowie, przychodziło ściemniać, że to trzeźwa żona jechała itp. A kwity, czyli raporty i meldunki, zawsze można też naprostować z kolegami z komendy, jak to czasem próbowano wcześniej robić. Byli "życzliwi”, co dzwonili na komendę, że taki a taki jedzie na podwójnym gazie, ale dziwnym trafem takie sygnały nie nabierały urzędowego biegu… Naród nie jest na tyle dobrze zorientowany w policyjnej organizacji, by wiedzieć, że aby dzwonić skutecznie z donosem na policjanta, trzeba wybrać numer komendy wojewódzkiej w Opolu.
Żeby być w zgodzie z prawdą - to nie tak, że wszyscy policjanci pili i siadali za kółko. Podobnie nie wszyscy brali udział w intrygach policyjno-policyjnej wojny. Wzajemnym rozrabianiem zajmowała się grupa funkcjonariuszy, niestety smród spowił całą komendę.

Zamiast łapać złodziei i bandytów, przez sześć lat prowadzili wojnę domową - mówi S.C., zapewniając, że nie był związany z żadnym obozem. - Teraz oficjalnie niby się ona skończyła, ale moim zdaniem to raczej chwilowe zawieszenie broni. Ta wojna się skończy, kiedy komendę zaorają albo wypieprzą większość ludzi. Inne rozwiązanie to obsadzenie wszystkich stanowisk kierowniczych osobami z Opola albo spoza województwa. Może wówczas będzie tu normalnie...

S.C., podobnie jak wszyscy nasi rozmówcy, proszą o anonimowość. Mówią, że nie chcą się narazić na zemstę dawnych kolegów. Nie żeby ktoś kogoś chciał zabijać, ale w takiej mieścinie jak Namysłów są różne sposoby, żeby obrzydzić życie. Dlatego nie będziemy podawać fukcji, stanowisk, stopni, ani czy jest to kobieta lub mężczyzna. Używamy fikcyjnych inicjałów.

Kryminalni kontra prewencja
S.C. zaznacza, że wszystko, o czym mówi, znajduje potwierdzenie w materiałach z kontroli policyjnych, które prowadzono w Namysłowie. Wojna wybuchła w 2004 r., a linia frontu, najogólniej mówiąc, przebiegała między wydziałami kryminalnym i prewencji.

- Zaczęło się od donosu na informatyków komendy, który napisali kryminalni - wspomina S.C. - Ponieważ ludzie zajmujący się informatyką nie chcieli im przegrywać płyt DVD i CD, napisali donos, że właśnie w komendzie prowadzona jest nielegalna produkcja płyt pirackich. Mieli robić to sami policjanci z ogniwa informatycznego. Ówczesny szef, nadkomisarz Wiesław Bąk, tak się wkurzył, że przeniósł tych "pisarzy” do plutonu patrolowo-interwencyjnego, czyli do krawężników. Dla nich była to degradacja, ponieważ z oficerów rodem z W-11 stali się zwykłymi pałkarzami. Wówczas zwarli szyki i postanowili odwdzięczyć się przełożonym. Tak się składało, że wszyscy dowódcy byli lub wywodzili się z prewencji. Wtedy wojna rozgorzała na dobre...

Sprawa, o której mówi nasz rozmówca skończyła się kilkukrotną kontrolą sekcji informatycznej i ustaleniem, że żadne kopiowanie płyt nie miało miejsca. Zarzuty opisywane w anonimie, ktore dostało Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli właśnie policja w policji, nie znalazły potwierdzenia. Ale komendant Bąk stracił zaufanie do kryminalnych, a z pomocą szczęścia i swoich ludzi ustalił autora anonimów.

- Jeden z tych "specjalistów” kryminalnych zostawił w komputerze dyskietkę z plikiem, na którym był właśnie ów anonim - opowiada K.J., nasz inny rozmówca. - Po kliknięciu na dokument pojawiło się nazwisko autora, który go stworzył.
Dzisiaj nadkomisarz Wiesław Bąk jest już emerytem. Twierdzi, że w sprawie z dyskietkami i donosami nie ma nic do powiedzenia. A w ogóle za jego czasów w komendzie nie było żadnych wojen. Wręcz przeciwnie: dzięki dobrej współpracy z samorządami udało mu się "odwołać stan wojenny”, czyli wyremontować komendę, wymienić wszystkie meble oraz kupić 4 radiowozy.

- Nigdy nie byłem nikomu wrogiem. Zresztą od 6 lat nie mam już nic wspólnego z Namysłowem. Potem zostałem przeniesiony i byłem szefem policji w Nysie. Tyle mam do powiedzenia - ucina rozmowę.

Nieco inaczej całą sprawę wspomina jeden z innych policyjnych emerytów. Również i on pragnie pozostać anonimowy, z tych samych przyczyn, co pozostali nasi rozmówcy. Potwierdza, że dopiero "potyczka z płytami” spowodowała przegrupowanie sił w dwa wrogie sobie obozy. Z jednej strony ludzi popierających właśnie służbę kryminalną, przeważnie ludzi z Namysłowa oraz tych, opowiadających się za komendantem Bąkiem. Warto pamiętać, że sam komendant jest mieszkańcem jednej z podopolskich wsi, co było niechętnie odbierane przez starych wyjadaczy namysłowskiej policji.

- Dla nich każdy, kto był spoza Namysłowa, był obcy - mówi B.U. - Po prostu zwyczajnie uważają komendę za swoją własność, a policja jest im potrzebna tylko do robienia własnych interesów. Na pewno nie po to, by walczyć ze złodziejami.
Według niego, od 2005 roku wojna ogarnęła prawie całą namysłowską komendę. W mieście pojawiły się anonimy o rzekomych przekrętach ludzi związanych z komendantem Bąkiem. Anonimy trafiły pod wycieraczki samochodów na namysłowskich parkingach, aby każdy mógł je przeczytać. Były to całe broszury, bo liczyły aż 18 stron. Znalazły się również na biurku komendanta wojewódzkiego.
"Życzliwi i zatroskani” o dobro namysłowskiej policji informowali uprzejmie, że komendant urządził sobie prywatny folwark z jednostki, zmusza policjantów do żyrowania mu kredytów itp. Tak jak poprzednio na komendę spadła plaga kontroli z komendy wojewódzkiej i BSW. Jednak anonimy okazały się jedynie dobrze przygotowaną fikcją literacką.

- Za wszystkim według nas stał jeden z oficerów, którzy mieli ochotę na stanowisko zastępcy komendanta - twierdzi B.U. - Po prostu czekał na swoją okazję, a powoływano zawsze kogoś innego. Czuł urazę wobec Bąka i tyle. Niestety, co do pijaństwa, to była prawda. Kilku funkcjonariuszy wyleciało ze służby, a jeden nawet miał ciężki wypadek. Tak było jeszcze do niedawna…
Bez problemu dotarliśmy do oficera z kryminalnego, którego B.U. wskazuje jako odpowiedzialnego za kolportaż anonimów. W przeciwieństwie do innych osób, zaliczanych do grupy buntowników, rozmawiał z nami, a my przedstawiliśmy rzekome zarzuty jego dawnych kolegów. Jego zdaniem oskarżenia są całkowicie bezpodstawne. Twierdzi, że w sekcji kryminalnej panował porządek i pracowali świetni ludzie.

- Dlatego te wszystkie słowa oskarżające mnie są pomówieniami – oświadcza były oficer. - Nigdy nie stałem na czele żadnej grupy buntowników. Pracowałem sumiennie i od 3 lat nie mam już nic wspólnego z jednostką w Namysłowie. Zajmuję się zupełnie czymś innym i nie wiem, dlaczego jakiekolwiek pomówienia kierowane są pod moim adresem.

Zwrot na froncie
Do nieoczekiwanej zmiany układu sił doszło z początkiem 2006 roku, tuż po wyborach parlamentarnych, kiedy nowo mianowani komendanci wojewódzcy policji zrobili "wietrzenie” kadr w powiatówkach. W naszym regionie pojawił się nadinspektor Bogdan Klimek, który od razu dokonał roszad wśród komendantów. Wiesław Bąk poszedł do Nysy, inspektor Sławomir Michalski z Nysy do Brzegu, a do Namysłowa trafił z kolei brzeski komendant, inspektor Janusz Frankiewicz.
- Wtedy to mająca problemy za komendanta Bąka służba kryminalna odżyła - mówi K.J. - "Franek” lubił zawsze kryminalnych i przywrócił do służby w tym pionie owych buntowników. Wtedy też kadrową została policjantka, która praktycznie miała duży wpływ na to, co działo się w komendzie. A ona z kolei trzymała sztamę z kryminalnymi i koło się zamknęło do czasu, kiedy policjanci, głównie ze związków zawodowych, które skupiały większość pionu prewencji, nie zorganizowali wręcz otwartego buntu przeciwko Frankiewiczowi. To było w 2009 roku. Generał Klimek się wkurzył, bo miał już dosyć ciągłej awantury w Namysłowie i zasugerował inspektorowi odejście na emeryturę. To był pierwszy przypadek w Polsce, kiedy komendant wojewódzki posłuchał głosu policyjnego ludu i wywalił swojego podległego. Na jego miejsce ściągnął z Kluczborka komisarza Wojciecha Augustynka. Wyglądał poczciwie i spokojnie, ale wbrew pozorom nie jest naiwniakiem.

Janusz Frankiewicz, dzisiaj policyjny emeryt: - Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, a służyłem i postępowałem zgodnie z prawem. Jednostka w Namysłowie nie była łatwą i każdy miał tego świadomość. Uważam, że swoją pracę wykonywałem sumiennie, a do policjantów podchodziłem indywidualnie i bez żadnych uprzedzeń. Stąd nie można mówić, że kogokolwiek popierałem. Może ktoś odniósł takie wrażenie, ale tylko dlatego, że nie ulegałem potocznym opiniom, ale starałem się poznać człowieka i jego ewentualny problem. To tyle, co mam do powiedzenia w tej sprawie.

Jasnowidz i zagadka P-64
Zmiana komendanta pozornie przytłumiła wojnę, ale pod dywanem wciąż trwała walka buldogów. Jej kulminacją była "operacja pistolet”. Wiadomo jedynie, iż broń należała do policjantki z pionu prewencji przebywającej od kilku miesięcy na zwolnieniu lekarskim. Zatem nikomu nie była wydawana, a jej obecność w szafie potwierdzali kolejno dyżurni przejmujący służbę jak i przełożeni odpowiedzialni za nadzór nad pistoletami. Kiedy zatem broń zginęła i kto ją zabrał? Tego nie wiadomo do dzisiaj. Żaden z dyżurnych, którzy są już na emeryturze, nie chce opowiadać o sprawie. Prokuratura bowiem prowadzi śledztwo, a BSW wciąż szuka osoby, za sprawą której pistolet wyparował z szafy z bronią. Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że w prokuraturze leżą wnioski dwóch byłych policjantów w sprawie opinii, jaką uzyskali od najbardziej znanego polskiego jasnowidza, Krzysztofa Jackowskiego. Jest znany ze współpracy z policją i pomocy w rozwiązywaniu najbardziej trudnych zagadek kryminalnych. Dlatego zdecydował się przyjąć delegację z Namysłowa w sprawie pistoletu.

- Chłopaki naprawdę przeżywają tę sprawę - podkreśla S.C. - To plama na ich honorze, że ktoś zrobił im takie świństwo. Wyniósł pistolet z komendy. Takiego skandalu nie było w całym kraju. Byli u tego jasnowidza, pokazując mu zdjęcia całej naszej komendy. Widział wszystkie gęby policjantów. W sumie jakieś ponad 70 fotek. Wybrał dwie osoby: policjantkę i policjanta. Napisał też na kartce, że to nie było zagubienie broni, ale kradzież, czyli zaplanowana akcja. Dodał, że pistolet leżał w zamkniętym pomieszczeniu, w przewodzie kominowym. Potem go wyniesiono, ale nadal jest na terenie jednostki. Niestety, kiedy spece z BSW "trzepali” komendę, ustalili jedynie, że pomieszczenie wskazane przez jasnowidza zostało wyczyszczone. Zatem musiało coś tam faktycznie leżeć. Dlaczego ktoś wyniósł tę broń? Aby dokopać prewencji i związkowcom.

- Tak naprawdę ten pistolet mógł zabrać każdy – dodaje B.U. - Na dyżurce było jak na dworcu w Opolu, czyli każdy mógł tam wejść i wyjść. Emeryci, pracownicy cywilni. Chłopaki zgłaszali Augustynkowi jeszcze w marcu, że trzeba to zmienić, ale jakoś nie zdążył wydać decyzji.

Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, zniknięcie broni zauważyła policjantka, która wcześniej była kojarzona z ekipą kryminalnych. Służbę miała przejmować na dyżurce po policjancie z ekipy "związkowców”.

- Weszła do szatni, a potem na dyżurkę i nie przeglądając książki wydawania broni stwierdziła, że brakuje jednej sztuki. Skąd to wiedziała? – pyta K.J.
Próbowaliśmy porozmawiać z policjantką-dyżurną. Tylko ona z całej ekipy dyżurnych pracuje w policji. Reszta jest na emeryturze. W komendzie jej nie zastaliśmy. Poinformowano nas, że ma urlop, a potem będzie w szpitalu. Nikt z jej kolegów nie chciał nam umożliwić z nią kontaktu. Dopiero poprzez rodzinę dotarliśmy do dyżurnej. Stanowczo odmówiła rozmowy.

Milczy również prokuratura, zasłaniając się tajemnicą śledztwa. Postępowanie prowadzi opolska Prokuratura Okręgowa, bowiem namysłowska wyłączyła się z tej sprawy.
- Niestety, mogę tylko potwierdzić, że jest ono prowadzone. To tyle ze względu właśnie na dobro tego postępowania – wyjaśnia Lidia Sieradzka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu.
Komendant Wojciech Augustynek był dla nas nieuchwytny.

Plama na honorze
Po aferze pistoletowej w komendzie namysłowskiej wojna jakby przygasła, jakby jej uczestnikom zabrakło już sił i spasowali. Poza tym wszyscy doskonale wiedzą, że są cały czas obserwowani albo kontrolowani przez BSW, a to skutecznie zniechęca do robienia jakichkolwiek głupstw.

- Jest mocna ekipa kryminalna, bez żadnych naleciałości. Fajni ludzie służą w prewencji i dochodzeniówce - mówi jeden z policjantów. - Naprawdę chłopakom chce się pracować i robią wyniki. A tutaj ta cała afera z bronią. Proszę mi wierzyć, że to kładzie się cieniem na całą reputację naszej jednostki. Trudno uwierzyć, że ktoś mógł być aż tak złośliwy. Po prostu jacyś ludzie ze starej ekipy chcieli dopieprzyć nowemu komendantowi, a może komuś z dyżurnych. Pokazać, że nie są tacy, za jakich ich uważał komendant wojewódzki i potrafią nieźle nawalić. Według mnie dla takich osób nie powinno być miejsca w policji...
Opolski komendant wojewódzki, nadinspektor Bogdan Klimek przyznaje, że sprawy Namysłowa, a szczególnie zaginięcia broni spędzają mu sen z powiek.

Dodaje, iż wszystkie jednostki w kraju mają numery seryjne namysłowskiego pistoletu, mając nadzieję, że pistolet gdzieś "wypłynie”. - Nie mamy informacji, aby ta broń była gdzieś w grupie przestępczej – podkreśla gen. Klimek. - Można zatem założyć, że zaginięcie broni jest efektem jakiegoś złośliwego postępowania pracowników. Dowodu na tego typu tezę oczywiście nie mam. Jednak jedna z wersji, jaką przyjmujemy, zakłada, że gdzieś pojawiły się wzajemne animozje między kilkoma osobami.

Zdaniem komendanta Klimka, w każdej grupie zawodowej zawsze są jakieś tarcia, kwestie różnych charakterów itp. Namysłów natomiast jest najmniejszą opolską jednostką policji i być może właśnie dlatego w większym stopniu występują tam animozje pomiędzy pracownikami.

- Unikałbym tutaj mówienia o wojnie policyjno-policyjnej, bowiem według mnie sprawa dotyczy wąskiego grona osób, z jakiegoś powodu niezadowolonych z takich czy innych przełożonych - podkreśla komendant Klimek. - Proszę pamiętać, że namysłowska jednostka ma jedną z najwyższych wykrywalności kryminalnej w regionie. To prawie 80 procent prowadzonych spraw. Takie dane pokazują, że znaczna część funkcjonariuszy pracuje ciężko i bardzo rzetelnie. Nie wszyscy wojują. Ta grupa, która w jakiejś mierze chciała może za przełożonych kierować komendą, już nie pracuje. Co nie znaczy, że jeszcze nadal nie próbują wtykać swoich rąk do tej jednostki.

<<><><><>>><<<><><><<>>


Policjant aresztowany.

Wziął łapówkę od kierowcy ...


Marcin Kobiałka

2011-01-19, ostatnia aktualizacja 2011-01-19 12:51:46.0

Tak twierdzi rzeszowska Prokuratura Okręgowa, która postawiła zarzuty funkcjonariuszowi. Grozi mu do 10 lat więzienia. Policjant został aresztowany na trzy miesiące - dowiedziała się "Gazeta".
Według naszych ustaleń policjant został zatrzymany w poniedziałek przez rzeszowskich funkcjonariuszy Biura Spraw Wewnętrznych (policja w policji). Prokuratura nie zdradza, w której komendzie na Podkarpaciu pracował funkcjonariusz. Tłumaczy się dobrem śledztwa. Jak udało nam się dowiedzieć do zdarzenia doszło w ubiegłym roku podczas kontroli drogowej, gdy policjanci zatrzymali pijanego kierowcę.

- Kierowca ten miał poniżej 0,5 promila alkoholu w organizmie, ale powyżej 0,2 promila. To oznacza, że przed sądem powinien on odpowiedzieć za wykroczenie. Tymczasem policjant do protokołu wpisał, że kierowca miał poniżej 0,2 promila alkoholu, więc nawet za wykroczenie nie mógłby odpowiadać. Funkcjonariusz za sfałszowanie dokumentów wziął tysiąc złotych łapówki - mówi nam Jaromir Rybczak, wiceszef Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.

Policjantowi grozi do 10 lat więzienia. Na wniosek prokuratury został aresztowany na trzy miesiące.

- Czekamy na dokumenty z prokuratury z informacją o postawieniu funkcjonariuszowi zarzutów. Jeżeli one do nas dotrą, to niezwłocznie policjant zostanie zawieszony w czynnościach służbowych. W przypadku prawomocnego wyroku skazującego będzie on zwolniony dyscyplinarnie z pracy, a także straci prawo do policyjnej emerytury - dodaje Paweł Międlar, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

<<><><><>>><<<><><><<>>
<<><><><>>><<<><><><<>>

Narkotyki i łapówka, czyli policjant zwany "Hieną"...

Marek Mamoń 2011-01-10, ostatnia aktualizacja 2011-01-10 13:35:27.0

Za rozprowadzanie narkotyków i przyjęcie łapówki odpowie przed sądem były policjant Dariusz M. Przed laty koledzy nadali mu przydomek "Hiena".
38-letni Dariusz M. służył w policji osiem lat. Pracował w IV komisariacie przy ul. Strażackiej. Po raz pierwszy kłopoty z wymiarem sprawiedliwości miał w połowie 2006 roku. Trafił wówczas do aresztu, bo według prokuratury od lutego do sierpnia 2005 roku groził jednemu z mieszkańców Nierady, że go zabije i porani; w sierpniu 2005 roku w Poczesnej pobił inną osobę, zmusił ją, by weszła do bagażnika i przez wiele godzin woził po okolicznych lasach, strasząc, że ją zastrzeli; wreszcie 25 grudnia 2005 roku uprowadził kolejną osobę z dyskoteki Joker w Poczesnej, pobił i groził, że ją zabije. We wszystkich przypadkach powód był jeden: policjant wstawiał do knajp nielegalny alkohol, a potem zmuszał restauratorów i właścicieli dyskotek do jego sprzedawania.

"Hiena" wyleciał z policji, dostał wyrok, ale do więzienia nie poszedł.

Po raz kolejny został zatrzymany i aresztowany w lipcu zeszłego roku. Już nie jako policjant, ale "pracownik biurowy". Tym razem prokuratura zarzuciła mu hurtową sprzedaż narkotyków oraz wzięcie 5 tys. z łapówki za skręcenie śledztwa, które prowadził będąc jeszcze policjantem w komisariacie przy Strażackiej.

Według aktu oskarżenie, który właśnie trafi do częstochowskiego sądu, w latach 2008-2010 Dariusz M. sprzedał Jolancie J. 5,5 kg amfetaminy i ponad 700 tabletek ecstasy. Jolanta J. sprzedawała narkotyki w częstochowskich knajpach - głównie Depo i Porterze - podczas dyskotek. Narkotyki od "Hieny" brała w komis, płaciła po rozprowadzeniu towaru.

Drugim z odbiorców "Hieny" był - zdaniem prokuratury - Joachim H. Przyznał się, że na początku 2008 roku kupił od byłego policjanta za 3 tys. zł 250 g amfetaminy i tabletki ecstasy na 420 zł.

Natomiast 5 tys. łapówki Dariusz M. miał otrzymać w 2005 roku. W lipcu tego roku do siłowni przy ul. Garibaldiego przyjechał Krzysztof K. - jedna ze znaczących postaci częstochowskiego półświatka. Kiedy jeden z mieszkańców zwrócił mu uwagę, że to teren prywatny, na którym osoby postronne nie mogą zostawiać swych aut, K. dotkliwie go pobił. Postępowanie w tej sprawie prowadził Dariusz M. Poinformował o tym swojego znajomego Krzysztofa K. i miał zasugerować, że sprawie "można ukręcić łeb za 5 tys. zł". K. - według prokuratorskich ustaleń - przyjechał do "Hieny" z pieniędzmi w towarzystwie swych "żołnierzy": Adama W. i Michała F.

Śledztwo z powodu nieustalenia sprawcy pobicia zostało - jako obiecał Dariusz M. - umorzone. Wcześniej policjant przesłuchał m.in. dłużniczkę Krzysztofa K. Zabezpieczeniem spłaty był samochód kobiety. Krzysztof K. przyjechał nim do siłowni. By to się nie wydało, Dariusz M. po przesłuchaniu kobiety, miał zmienić w komputerze treść jej zeznań.

"Hiena" nie


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Paweł dnia Nie 2:15, 14 Lip 2013, w całości zmieniany 399 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Paweł




Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 3:21, 18 Sty 2007    Temat postu: Tragedia na drodze, samobójstwo policjanta

Policjant wjechał w pieszych.

Dwaj 3-letni bracia nie żyją


strem, PAP 2007-08-14, ostatnia aktualizacja 2007-08-14 20:35:48.0

Dwóch braci w wieku 3 lat zginęło na miejscu,
a ich matka
oraz idąca z nimi także 3-letnia dziewczynka
trafiły do szpitala po tym,
jak uderzył w nich prywatny samochód policjanta,
jadącego na służbę.

Dziewczynka jest w stanie krytycznym.


Do tragedii doszło we wtorek po południu, kilkanaście minut po godz. 16 w miejscowości Blizne koło Brzozowa (Podkarpackie). Droga po wypadku była nieprzejezdna, obecnie została odblokowana."Informacje z miejsca tragedii były na bieżąco weryfikowane. Najpierw pojawiła się informacja, że dzieci było troje, później, że tylko dwóch braci. Ostatecznie okazało się, że trzecie dziecko, dziewczynka, szybko odleciała helikopterem do szpitala i stąd pojawiały się różnice w informacjach" - wyjaśnił rzecznik podkarpackiej policji Krzysztof Skiba.Z dotychczasowych relacji policjanta wynika, że pod koła prowadzonego przez niego samochodu nagle wbiegł pies. Kierowca skręcił wówczas w lewo, ale stracił panowanie nad pojazdem i wjechał na chodnik, po którym szła kobieta z dziećmi.Badanie alkomatem wykazało, że funkcjonariusz był trzeźwy. Mężczyzna ma 42 lata, 17 lat służby w policji. Jest policjantem oddziałów prewencji KWP, na okres letni został oddelegowany do jednej z jednostek w Bieszczadach.Do pomocy uczestnikom tego zdarzenia skierowany został policyjny psycholog. Matka i rodzina otrzymają pomoc psychologiczną.

strem, PAP

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

~~~~~~~~~

TVP 3 podała , że do wypadku doszło
gdy policjant wyprzedzał sznur samochodów .

Z relacji wynikało , że psa wymyślił
by ratować tyłek .


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policjant odebrał sobie życie
11 Sie 2007 r.

Funkcjonariusz z Woli
zastrzelił się z broni służbowej
w mieszkaniu swojej matki na Ursynowie.

Powodem zamachu sierżanta na własne życie
były duże problemy osobiste.

Policja nie chce zdradzać,
jak doszło do śmierci mundurowego.


– Potwierdzam, było takie zdarzenie. Na razie wyjaśniamy okoliczności tego incydentu – ucina Karol Jakubowski z Komendy Stołecznej Policji.Jak ustaliliśmy, 34-letni policjant pracował w komendzie przy ul. Żytniej w sekcji prewencji. W czwartek, kiedy nie zgłosił się na służbę, zadzwonili do niego przełożeni. Odebrał telefon i powiedział, że nie zgłosi się do jednostki. Przyznał że jest w mieszkaniu matki i chce popełnić samobójstwo.Na ul. Keninga natychmiast została wysłana załoga. Kiedy funkcjonariusze weszli do lokalu, było już za późno. Mężczyzna leżał w kałuży krwi i nie dawał oznak życia. Sierżant strzelił sobie w głowę.W policji pracował od sześciu lat. Nie miał żadnych problemów w pracy. Do tak desperackiego kroku skłoniły go problemy osobiste, z którymi nie potrafił sobie poradzić.

Życie Warszawy

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Policjant zastrzelił się

pół godziny po objęciu służby


03 Sie 2007 r.

26-letni policjant zastrzelił się
z broni służbowej
na terenie komisariatu w Wągrowcu w Wielkopolsce.

Okoliczności śmierci wyjaśnia prokurator.


wiadomosci.wp.pl

Marcin K. przyszedł do pracy o 6.00 rano. Pół godziny po objęciu służby wyszedł do szatni. Tam strzelił sobie w głowę - poinformował aspirant sztabowy Andrzej Dolata, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Wągrowcu.Nieznane są w tej chwili przyczyny decyzji policjanta. Mężczyzna nie pozostawił listu pożegnalnego. W policji pracował od 3,5 roku. Tydzień temu awansował na stopień sierżanta.Znajomi funkjconariusza podejrzewaja, że samobójstwo może miec związek z problemami osobistymi. Policjant na początku roku uczestniczył w wypadku drogowym. Doszło do niego na służbie, byli ranni.


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Tragedia na drodze, samobójstwo policjanta

Środa, 17 stycznia (20:48 )

47-letni policjant z Radzynia Podlaskiego (Lubelskie), prowadząc prywatny samochód śmiertelnie potrącił dwoje nastolatków. Uciekł z miejsca wypadku i popełnił samobójstwo.

Do wypadku doszło we wtorek wieczorem w miejscowości Wohyń niedaleko Radzynia Podlaskiego. Kierowca forda zjechał na lewy pas drogi i potrącił 16-letnią Magdalenę Ł. i jej rówieśnika Roberta Ch. Oboje ponieśli śmierć na miejscu.

Policjanci rozpoczęli poszukiwania sprawcy wypadku. Ustalili markę i kolor samochodu. Sprawdzali wszystkie takie pojazdy w okolicy i alibi ich właścicieli. Po kilkunastu godzinach poszukiwań wiedzieli, że sprawcą może być funkcjonariusz z komendy powiatowej w Radzyniu Podlaskim 47-letni Zbigniew Ż. Nie było go w domu; nie było też jego samochodu.
W środę wieczorem powieszone zwłoki policjanta znaleziono na klatce schodowej w jednej z kamienic w Lublinie. - Wszystko wskazuje na to, że on był sprawcą wypadku i popełnił samobójstwo - powiedział rzecznik komendanta wojewódzkiego policji w Lublinie Janusz Wójtowicz.
Zbigniew Ż. od lutego ubiegłego roku nie pracował, ponieważ był na zwolnieniu lekarskim. W styczniu tego roku komisja lekarska orzekła, że jest trwale niezdolny do pełnienia służby. W przeddzień wypadku zdał w swojej komendzie broń służbową i całe wyposażenie.

PAP

_________________________________________________________


Środa, 17 stycznia 2007

Poszukiwany policjant zastrzelił się ze służbowej broni

PAP

Ciało poszukiwanego od wtorku policjanta odnaleziono w środę przed godz. 12 w lesie koło Susza (Warmińsko- Mazurskie) - poinformował zespół prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie.

Według wstępnych ustaleń, mężczyzna zastrzelił się ze służbowej broni.

Zwłoki 39-letniego funkcjonariusza odkryto w jego prywatnym samochodzie, zaparkowanym w podmiejskim kompleksie leśnym.

Zaginięcie policjanta zgłosiła we wtorek wieczorem jego żona.


Jak przekazała, jej mąż wyszedł z domu około południa i już się w nim nie pojawił.
Policjant pracował w Suszu, gdzie w stopniu aspiranta sztabowego pełnił służbę dzielnicowego. Trwa ustalanie okoliczności jego śmierci.

(js)

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Błagali o pomoc, a policja nie przyjeżdżała

Jacek Brzuszkiewicz

2007-01-23, ostatnia aktualizacja 2007-01-23 19:18:15.0

Horror w środku nocy. Wyłamali drzwi mieszkania, potem grożąc śmiercią, pobili właścicieli. Zdesperowani ludzie prosili o pomoc policję. - Radiowóz przyjechał dopiero po godzinie, kiedy pijani bandyci już sobie poszli - opowiadają.
Stanisława i Stefan T. mieszkają na parterze bloku przy ul. Samsonowicza na osiedlu Nałkowskich. W nocy z soboty na niedzielę ok. godz. 1.40 wyrwał ich ze snu głośny łomot do drzwi.- Mąż spostrzegł przez wizjer kilku pijanych mężczyzn. Mieli po 20-25 lat, żadnego z nich nie znaliśmy. Intruzi mieli w rękach butelki po piwie, krzyczeli i przeklinali, kopiąc w drzwi. Nie wiedzieliśmy, o co im chodzi. Domagali się, byśmy ich wpuścili do środka. Potem zaczęli rzucać butelkami: zamek wytrzymał, ale drzwi wypadły z zawiasów. Kiedy mąż starał się wypchnąć napastników na klatkę schodową, otrzymał kilka razów butelką w głowę - opowiada Stanisława T., pracownik jednego z lubelskich gimnazjów.Kiedy jej mąż walczył z napastnikami, Stanisława T. dzwoniła po pomoc na policję. Po wykręceniu numeru alarmowego 112 połączono ją z komendą miejską, a dopiero potem z dyżurnym III Komisariatu przy ul. Kunickiego. Policjant oświadczył, że radiowóz już jedzie. Tymczasem przy Samsonowicza rozgrywał się dramat.- Po otrzymaniu ciosu mąż zalał się krwią. Wtedy napastnicy wyszli przed blok i zaczęli nam grozić śmiercią. "Zaj... was!" - krzyczeli. Tej nocy jeszcze dwa razy dzwoniłam na policję, jednak radiowóz nie przyjeżdżał. Po 15-20 minutach bandyci wyzywając nas i grożąc, że powybijają okna, niezatrzymywani przez nikogo poszli sobie w głąb osiedla - ciągnie Stanisława T.Według jej relacji policja przyjechała na Samsonowicza dopiero kilka minut przed trzecią nad ranem, ponad godzinę od pierwszego zgłoszenia. Dopiero wtedy Czesław T. mógł trafić na pogotowie, gdzie założono mu na twarz cztery szwy.Tomasz Jachowicz z biura komunikacji społecznej komendy miejskiej wczoraj przed południem tłumaczył, że późny przyjazd radiowozu był związany z tym, że wspomnianej nocy Stanisława i Stefan T. kilka minut po północy już dzwonili z interwencją na policję, informując o zakłóceniu porządku na klatce schodowej. - Po przyjeździe radiowozu funkcjonariusze chcieli wejść do ich mieszkania, ale nie zostali wpuszczeni do środka. Kolejna interwencja w tej klatce była opóźniona, gdyż policjanci z III komisariatu mieli w tym czasie siedem innych zgłoszeń - tłumaczył Jachowicz.Stanisława T.: - To kłamstwo. Na policję dzwoniłam, kiedy bandyci zaczęli rzucać butelkami w drzwi.Jachowicz po południu przyznał jej rację. - Przepraszam, zostałem wprowadzony w błąd przez jednego z policjantów. W nocy z 20 na 21 stycznia otrzymaliśmy telefon o zakłóceniu ciszy nocnej, ale anonimowy.W poniedziałek Stanisława T. złożyła skargę na policję. Oprócz komendy miejskiej trafiła ona do komendy głównej policji i Ministerstwa Sprawiedliwości. - Oboje z mężem płacimy podatki i domagamy się ochrony od policji. W nocy z niedzieli na poniedziałek nasze życie było zagrożone. Nie mogę pojąć, dlaczego przez ponad godzinę musieliśmy błagać o przyjazd radiowozu.Jak poinformował nas Jachowicz, wczoraj komendant miejski rozpoczął wyjaśnianie tej sprawy. - Z informacji uzyskanych z komisariatu wynika, że radiowóz dotarł na Samsonowicza ponad pół godziny po zgłoszeniu. Sprawdzamy, dlaczego mieszkańcy bloku przy ul. Samsonowicza musieli czekać aż tak długo na interwencję policji. Wyjaśniamy, który z policjantów zawinił.Jacek Brzuszkiewicz

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

PAP, ML /02.01.2007 11:19

Lekarz i policjanci oskarżeni o korupcję

Do 12 lat więzienia grozi byłemu ordynatorowi jednego z oddziałów szpitala MSWiA w Złocieńcu (Zachodniopomorskie) za umieszczenie w tej placówce pięciu policjantów w zamian za łapówkę.

Prokuratura Okręgowa w Koszalinie przesłała do sądu akt oskarżenia w tej sprawie.


Jak powiedział PAP rzecznik prokuratury Ryszard Gąsiorowski, lekarza Zenona S. oskarżono o to, że między 21 września a 23 listopada ub. roku przyjął od pięciu policjantów ze Szczecinka i Świdwina (Zachodniopomorskie) 1 800 zł w zamian za przyjęcie ich do szpitala. Wręczających pieniądze funkcjonariuszy (dwóch z nich pracuje jeszcze w policji, są zawieszeni w czynnościach służbowych, pozostali zwolnili się już ze służby) oskarżono o czynne łapownictwo, za co grozi do 10 lat więzienia.

Jednemu z nich postawiono również, zagrożony karą do 8 lat pozbawienia wolności, zarzut wyłudzenia od towarzystwa ubezpieczeniowego 2 160 zł odszkodowania za pobyt w szpitalu. "O ile czterej pozostali policjanci kwalifikowali się do hospitalizacji, o tyle ten ostatni był jak najbardziej zdrowy. W szpitalu leżał fikcyjnie, faktycznie zaś jeździł w tym czasie na polowania; trzy potrzebne do wypłaty odszkodowania z ubezpieczenia na życie dokumenty po prostu sfałszował" - powiedział Gąsiorowski.

Wszyscy oskarżeni będą odpowiadać przed sądem z wolnej stopy. Na początku wszczętego w lutym ub. roku śledztwa lekarz i trzej funkcjonariusze zostali tymczasowo aresztowani, wyszli jednak na wolność za poręczeniem majątkowym. Najwyższą kwotę - 50 tys. zł - zapłacił lekarz, w przypadku policjantów poręczenia wyniosły 2-2,5 tys. zł.

Żaden z oskarżonych nie przyznał się w śledztwie do winy. Lekarz twierdzi, że pieniądze od policjantów wziął, ale nie jako łapówkę, tylko zapłatę za leczenie w prywatnym gabinecie.

Akt oskarżenia w tej sprawie obejmuje jeszcze trzy inne osoby, które nie mają związku z głównym wątkiem śledztwa. "Chodzi o dwie kobiety, które wyłudziły od Zenona S. nieprawdziwe zaświadczenia o chorobie, oraz byłego policjanta, któremu postawiono zarzut niedopełnienia obowiązków w związku z uzyskaniem informacji o ujawnieniu tajemnicy państwowej" - powiedział PAP Gąsiorowski.

Prokurator dodał, że policjant przyznał się do winy i dobrowolnie poddał karze, którą ustalono na jeden rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, 3 tys. zł grzywny oraz zakaz pełnienia funkcji publicznych przez 3 lata.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Atak na Gubałówce: policja zatrzymała niewinnych?

ulast, PAP

2007-01-04, ostatnia aktualizacja 2007-01-04 11:26:51.0

Telewizja TVN 24 podała dziś, że zatrzymani w środę przez policję mężczyźni podejrzewani o udział w bójce z użyciem noża na Gubałówce spędzali Sylwestra w zupełnie innych miejscach kraju. Mają to potwierdzać zdjęcia z lokali w których bawili się mężczyźni, a także relacje ich znajomych. Rzecznik komendanta zachodniopomorskiej policji, Maciej Karczyński, nie chciał komentować tych informacji.Według relacji świadków jeden z nich miał witać nowy rok w Międzyzdrojach, a drugi w górach, wiele kilometrów od miejsca przestępstwa.Obydwaj mężczyźni zostali przewiezieni do Zakopanego. W czwartek koło południa mężczyźni zostaną okazani poszkodowanym i świadkom. "Czy są to rzeczywiście sprawcy napaści na turystów na Gubałówce, będzie można stwierdzić dopiero po przeprowadzeniu wszystkich zaplanowanych czynności, przede wszystkim ich okazania" - powiedziała rzeczniczka policji w Zakopanem, aspirant Monika Kraśnicka-Broś."Nie komentuję wiadomości medialnych. Pracuję w oparciu o materiał zebrany przez prokuraturę lub policję. Jeśli będę miał takie materiały, to będę je mógł komentować" - powiedział prokurator rejonowy w Zakopanem Krzysztof Knapik.Podejrzewani mężczyźni zostaną doprowadzeni do prokuratury prawdopodobnie dopiero po ich okazaniu świadkom oraz tym poszkodowanym, których stan zdrowia pozwala na opuszczenie szpitala. Czynności te zostaną przeprowadzone w komendzie zakopiańskiej policji.Jak poinformował w czwartek komendant powiatowy policji w Kamieniu Pomorskim (Zachodniopomorskie) mł. insp. Krzysztof Targoński, płyta z nagraniem z kamery przemysłowej oraz treść zeznań świadków, które mają potwierdzać, że jeden z mężczyzn nie spędził sylwestra w Zakopanem, trafią do prokuratury w tym mieście.Targoński powiedział, że płyta, na której znalazło się nagranie z jednego z lokalu nad morzem, gdzie miał się bawić zatrzymany mężczyzna, trafiła do komendy w godzinach wieczornych w środę. Są też zeznania kilku świadków, którzy potwierdzają udział mężczyzny w zabawie. Treść tych zeznań została już przesłana do Zakopanego, natomiast nagranie ma trafić tam jak najszybciej. Ocena tych materiałów należy do prowadzącej sprawę prokuratury - dodał.Około godz. 2 po północy w Nowy Rok, przy górnej stacji kolejki na Polanę Szymoszkową na Gubałówce, dwóch napastników zaatakowało grupkę mężczyzn z Warszawy i Poznania. Silniejszy ze sprawców bił ofiary pięściami, a jego niższy i szczuplejszy kompan zadawał ciosy nożem.Policja wciąż nie ustaliła, co było przyczyną ataku. Jedna z wersji mówi o tym, że poszło o dziewczynę, inna - że agresję wywołał alkohol. Zaatakowani - sześciu mężczyzn w wieku od 21 do 33 lat trafiło do zakopiańskiego szpitala z ranami od noża. Mieli od 1,5 do 3,1 promila alkoholu we krwi.

ulast, PAP

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Nadgorliwość policjantów

06 Sty 2007

Dwaj szczecinianie zatrzymani w sprawie krwawej jatki na Gubałówce już są na wolności.

Ich rodziny chcą skarżyć policję.- Ciągle nie mogę wyjść z szoku, że tak nas potraktowano.

Policjanci nie chcieli słyszeć, że mojego męża nie było na Gubałówce, bo sylwestra spędzaliśmy nad morzem - opowiadała wczoraj "Głosowi" żona jednego z mężczyzn.Dwaj szczecinianie zatrzymani w środę, byli podejrzewani o pobicie w sylwestrową noc na Gubałówce w Zakopanem sześciu mężczyzn.


Wczoraj wieczorem zostali zwolnieni. Prokurator nie znalazł podstaw, by postawić im zarzuty.Zachodniopomorska policja nie chciała komentować sprawy.- Prokuratura wydała nakaz zatrzymania obu mężczyzn i nasi ludzi to wykonali. Nasza rola na tym się kończyła - powiedział nadkom. Maciej Karczyński z zachodniopomorskiej policji.Mają alibiWczoraj od rana sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Już przed szóstą rano pojawiła się informacja, że mogło dojść do fatalnej pomyłki. Rodziny obu mężczyzn pokazały zdjęcia i kasety z imprez sylwestrowych. Pojawili się też świadkowie zapewniający o niewinności podejrzewanych.- Kasetę z nagraniem z kamery miałam już dwie godziny po zatrzymaniu męża. Dostałam ją od właściciela lokalu, gdzie się bawiliśmy. Przekazałam ją na komisariacie w Międzyzdrojach. Gdyby policjanci ją obejrzeli, do zatrzymania by nie doszło - mówi zdenerwowana kobieta.Oboje sylwestra spędzili w dyskotece w Międzyzdrojach. Potwierdziło to nagranie z kamery przemysłowej z lokalu oraz kilkoro świadków, w tym właściciel dyskoteki.Podobną relację przedstawia narzeczona drugiego z mężczyzn. Twierdzi, że oboje witali Nowy Rok w Walimiu pod Wałbrzychem.- Pojechaliśmy tam z grupką znajomych. Właściciel pensjonatu, w którym byliśmy sam zgłosił się na policję, gdy dowiedział się, że mój mąż jest podejrzewany o bójkę - opowiada. - Ja na komisariacie zostawiłam nawet wizytówkę lokalu w którym byliśmy. To kilkaset kilometrów od Zakopanego.Wątpliwości świadkówWczoraj po południu w Zakopanem trwały okazania obu mężczyzn. Nie wszyscy świadkowie wykluczyli obecność szczecinian podczas bijatyki.- Część osób, którym byli okazywani zatrzymani potwierdziła, choć nie w stu procentach, udział tych mężczyzn w zdarzeniu. Ale prokuratura, oceniając cały zebrany materiał uznała, że nie ma dostatecznych podstaw, aby stawiać im zarzuty - powiedział Krzysztof Knapik, prokurator rejonowy w Zakopanem.Ciągle nie wiadomo dlaczego doszło do fatalnej pomyłki. "Cynk" o obu szczecinianinach dostali szczecińscy policjanci. Na tej podstawie prokuratura zdecydowała o ich zatrzymaniu. Informatorem policji był prawdopodobnie ktoś z miejskiego półświatka. Nie jest jasne dlaczego "wystawił" niewinnych ludzi.- Może mieli jakieś porachunki - mówi nasz informator.Policja z Zakopanego odrzuca zarzuty o błędzie.- Nie można mówić o pomyłce dlatego, że wszystkie nasze czynności są obarczone ryzykiem. Tu jednocześnie były one wysoce uprawdopodobnione. Potwierdzeniem na to może być choćby fakt, że podczas dzisiejszego okazania część świadków i pokrzywdzonych rozpoznała w zatrzymanych napastników - powiedział nadkom. Robert Szydło, zastepca komendanta zakopiańskiej policji.Ktoś ich wrobił?Obaj zwolnieni wczoraj mężczyźni nie są święci. Byli już notowani przez policję.- Może faktycznie ktoś ich wrobił - zastanawia się jego żona.Małopolska policja ma już zdjęcie jednego z prawdziwych sprawców jatki na Gubałówce. Fotka została zrobione prawdopodobnie z telefonu komórkowego.

Mariusz Parkitny

[link widoczny dla zalogowanych]

Głos Szczeciński

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Wiadomość wydrukowana ze stron: wiadomosci.wp.pl

Sekretarka okradała policjantów?

2006-12-21

(PAP)

Policjanci zatrzymali 22-letnią pracownicę cywilną Komendy Miejskiej Policji w Łodzi podejrzaną o przywłaszczenie sobie ponad 4 tysięcy złotych na szkodę policjantów - poinformował rzecznik policji w Łodzi podinsp. Mirosław Micor. Justyna S. od lutego tego roku pracowała jako sekretarka w sekcji zabezpieczenia miasta KMP w Łodzi. Według ustaleń policji, młoda kobieta fałszowała podpisy policjantów z tej sekcji na listach różnego rodzaju wypłat, przywłaszczając sobie ich pieniądze; w sumie co najmniej 4 tys. zł. 22-latka przyznała się do przedstawionych jej zarzutów. Szef łódzkiej policji zdecydował o jej natychmiastowym zwolnieniu dyscyplinarnym. Grozi jej kara do 5 lat pozbawienia wolności.

(ak)

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Była policjantka podejrzana o zabicie męża

20 Gru 2006 r.

Policjant z garnizonu łódzkiego oraz była policjantka z garnizonu

śląskiego są podejrzewani o usiłowanie i pomoc w usiłowaniu zabójstwa

męża kobiety. Zatrzymało ich Biuro Spraw Wewnętrznych KGP. Obojgu

grozi dożywocie .


Poinformował o tym Krzysztof Hajdas z wydziału prasowego Komendy Głównej Policji.

Źródło: wp.pl [1]


W lutym 2006 r. nieznany sprawca dostał się do domu pokrzywdzonego mężczyzny. Swoją ofiarę obezwładnił gazem łzawiącym i zadał mu ciosy nożem w szyję i klatkę piersiową. Zaatakowany mimo ciężkich obrażeń przeżył, prawdopodobnie dlatego, że napastnik został spłoszony - relacjonował Hajdas.


Sprawą zajęli się funkcjonariusze z Komendy Miejskiej Policji w Jastrzębiu Zdroju. Przyjmowali kilka wersji zdarzeń m.in. kwestie finansowe związane z rozwodem mężczyzny. W sierpniu wytypowali prawdopodobnego sprawcę - jak się okazało policjanta z Łodzi z 19- letnim stażem służby.

Policjanci z Jastrzębia Zdroju powiadomili o swych podejrzeniach funkcjonariuszy z BSW. Wczoraj policjant i żona poszkodowanego mężczyzny - b. policjantka zostali zatrzymani. Mężczyzna jest podejrzewany o usiłowanie zabójstwa, natomiast kobieta o pomoc w dokonaniu tego czynu - powiedział Hajdas.

Była policjantka odeszła ze służby na własną prośbę w 2003 roku.

(js)

[link widoczny dla zalogowanych]

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policjant niedoszłym zabójcą

22 Gru 2006 r

Policjanci z Jastrzębia zatrzymali w czwartek kolegę po fachu, który próbował zabić męża swej kochanki. Mężczyźnie grozi dożywocie.


Do zdarzenia doszło 14 lutego w jednym z domków jednorodzinnych w Jastrzębiu Zdroju. Nieznany sprawca wszedł wieczorem do piwnicy, gdzie zaatakował nożem właściciela budynku. Krzyki rannego usłyszała jego siostrzenica i wezwała policję. Napastnik wystraszył się i uciekł. Zatrzymano go wczoraj.

Niedoszłym zabójcą okazał się policjant z województwa łódzkiego. Funkcjonariusz przyznał, że był w lutym w domu mężczyzny, ale chciał z nim tylko porozmawiać. Jak twierdzi, nóż wyciągnął w samoobronie, bo został zaatakowany.

- To tłumaczenie nas nie przekonało. Przedstawiliśmy policjantowi zarzut usiłowania zabójstwa, na nasz wniosek został aresztowany - mówi prokurator Jacek Rzeszowski, szef Prokuratury Rejonowej w Jastrzębiu Zdroju.

Dlaczego policjant chciał zabić mężczyznę? Bo spotykał się z jego żoną, byłą policjantką z Jastrzębia. Co prawda kobieta złożyła pozew o rozwód, ale jej kochanek prawdopodobnie nie chciał czekać wiele miesięcy na zakończenie sądowej sprawy.

Zarzuty utrudniania śledztwa i składania fałszywych zeznań przedstawiono też byłej policjantce. Tuż po próbie zabójstwa męża kochanek przyjechał bowiem do jej mieszkania. Podczas przesłuchania kobieta stwierdziła jednak, że nic nie wie o sprawie i nie ma pojęcia, kto mógł zaatakować męża.

źródło: Gazeta Wyborcza Katowice

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Wielkopolski wstyd!

20 Gru 2006 - 16:21

Komornik zajął konta wielkopolskiej komendy policji – dowiedział się poznański reporter RMF FM. Policja nie wypłaciła odszkodowania Dawidowi Lisowi, pomyłkowo postrzelonemu podczas fatalnej akcji 2,5 roku temu.


O zajęcie kont wnioskował mecenas Sławomir Szczęsny, pełnomocnik Dawida Lisa, który od ponad dwóch miesięcy, czyli od prawomocnego wyroku czeka na pieniądze od policji. Z tego co wiem od komornika konto zostało zajęte. W dniu wczorajszym skierowałem sprawę do postępowania egzekucyjnego. Sprawą w dalszym ciągu będzie już zajmował się komornik - powiedział Szczęsny.

Rzeczniczka komendanta wielkopolskiej policji potwierdziła reporterowi RMF zajęcie konta.


Jak dodała, dopiero wczoraj wieczorem dotarło pismo z Sądu Najwyższego i dopiero teraz na jego podstawie policja może wypłacić pieniądze. Dlatego też do tej pory tego nie zrobiła.

Sąd uznał, że policjanci, którzy brali udział w strzelaninie są niewinni, a funkcjonariusze mieli prawo użyć broni.

Do strzelaniny doszło w nocy 29 kwietnia 2004 roku. Policjanci usiłowali zatrzymać i wylegitymować kierowcę samochodu. Podejrzewali, że jedzie nim groźny, poszukiwany przez nich przestępca.

Ponieważ młodzi ludzie nie zatrzymali się, policjanci zaczęli strzelać w kierunku auta. Kierowca zginął na miejscu, a pasażer został ciężko ranny. Okazało się, że żaden z 19-latków nie był przestępcą, którego chciała zatrzymać policja.

Żródło: RMF

Adres WWW tego artykułu to:

[link widoczny dla zalogowanych]


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Tajemnicze zniknięcie monitoringu

18 Gru 2006 r.

RMF: Nagrania wideo z warszawskiego klubu, gdzie 2 grudnia bawili się urzędnicy MSWiA, zostały skasowane - dowiaduje się nieoficjalnie RMF.
To właśnie po tej imprezie dyrektora resortu, Tomasza Serafina odwiozło do domu dwoje policjantów. Zginęli w drodze powrotnej.

Z taśm zniknął zapis między godziną 20 a 24 - na właściwe nagranie zostało naniesione nowe. Prokuratura nie wie, co zrobić z tym faktem, gdyż wszystko wskazuje na to, że któraś z imprezujących osób poprosiła o cofnięcie taśmy i nagranie tego, co działo się w klubie później. Policyjni technicy próbują teraz odtworzyć skasowana część taśmy.

Prokuratura mimo braku nagrania ma już ustalone grono bawiących się feralnego wieczora osób – dowiedziało się RMF FM. Według nieoficjalnych informacji byli to pracownicy Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego. Nagranie mogłoby jednak ujawnić kolejne osoby, które tego wieczoru bawiły się z Tomaszem Serafinem i z jakiś powodów zależało im na wykasowaniu nagrania.


Adres WWW tego artykułu to:

[link widoczny dla zalogowanych]

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Dlaczego antyterrorysta pobił starszego pana?

Na czele rozbitej przez policję zorganizowanej grupy przestępczej stali były policjant z Centralnego Biura Śledczego i mężczyzna podszywający się pod wiceprezesa stowarzyszenia Romów w Polsce.

41-letni Marcin L. w latach 1998-99 służył w lubelskim CBŚ, skąd trafił na trzy lata do aresztu pod zarzutem współpracy z przestępcami.


Tomasz Nieśpiał

2006-12-18, ostatnia aktualizacja 2006-12-19 11:56:19.0

Policja obwieściła w poniedziałek swój sukces w walce z nielegalnym seksbiznesem. Ale podczas spektakularnej akcji funkcjonariusz najpierw ogłuszył starszego mężczyznę, a potem zastrzelił jego psa.

- Usłyszałem hałas na strychu, więc wyszedłem na korytarz sprawdzić, co się dzieje. Zaświeciłem światło i w tym momencie dostałem w pysk kolbą od pistoletu - opowiada roztrzęsiony pan Stanisław. Pokazuje posiniaczoną wargę, wybite zęby i krwiaki na ręce. - Tak działa policja - dodaje.

W piątek wieczorem jego rodzina przeżyła najazd antyterrorystów na dom na lubelskim Konstantynowie. Jak mówi rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie Janusz Wójtowicz w drugiej części domu, którą pan Stanisław i jego żona wynajmowali samotnej kobiecie, działała agencja towarzyska: - Na miejscu zatrzymaliśmy jej kierownika, ochroniarzy i prostytutki.

Tuż po godz. 20 do mieszkania pana Stanisława weszło przez strych kilku funkcjonariuszy. Schodząc po schodach, natknęli się na 75-letniego właściciela domu. Pan Stanisław stał w piżamie. Gdy otrzymał cios, upadł zamroczony. Chwilę później usłyszał dwa strzały. Padły w kierunku jego żony, która zaniepokojona hałasem wchodziła z salonu na piętro. W ręce trzymała za obrożę swojego dobermana. - Kiedy byłam na ostatnim stopniu, zobaczyłam czarną postać, która wymierzyła w naszą stronę broń - mówi, paląc papierosa za papierosem, pani Teresa.

Pierwszy strzał był niecelny. Funkcjonariusz trafił w parkiet, a kula rykoszetem trafiła w szybę. Za chwilę padł kolejny strzał. Tym razem pocisk proszkowy utkwił w kręgosłupie psa. - Calusieńkie schody były zbryzgane krwią. Pies, który przez cały czas był przy mojej nodze i szedł cicho, zaczął skomleć z bólu. Wrzasnęłam, byłam przerażona - opowiada kobieta. Żal jej psa, który kilka godzin później zdechł. - To był przybłęda, który mieszkał z nami dziewięć lat. Nigdy na nikogo nie szczekał, nawet czasem wołaliśmy na niego "tchórzyk" - mówi, nie kryjąc łez, pani Teresa.

Policja przedstawia zupełnie inną wersję wydarzeń. Janusz Wójtowicz tłumaczy, że funkcjonariusz użył siły wobec właściciela domu, bo ten był agresywny. Z jego relacji wynika, że zamaskowany policjant chwycił mężczyznę za szczękę. - Policjanci, którzy byli na miejscu, przekazali mi, że na pewno go nie uderzył - twierdzi Wójtowicz. I dodaje: - Poszczuty przez właściciela rottweiler rzucił się na policjanta, dlatego padły strzały. - Jaki rottweiler, jaki rottweiler?! - dziwi się kobieta i pokazuje zdjęcia z domowego archiwum, na których ich pies - doberman - leży z właścicielem na kanapie. Oboje mówią, że o agencji działającej za ścianą nie mieli pojęcia.

- To nie była nasza pierwsza interwencja w tamtym domu. Nawet podczas piątkowej akcji przychodzili tam klienci, których po wylegitymowaniu wypuszczaliśmy. O prowadzonej w tym domu takiej działalności od wielu lat wiedzieli sąsiedzi. Nie mamy wątpliwości, że wiedziało o tym także to małżeństwo - mówi Janusz Wójtowicz.

Wczoraj pan Stanisław był na badaniach w Zakładzie Medycyny Sądowej. Z opinii biegłego wynika, że "obrażenia mogły powstać w czasie i w sposób podany przez badanego". Małżeństwo napisało już skargę na postępowanie policji, będzie domagało się odszkodowania za zniszczenia.

"Młode wilki" chciały rządzić miastem

Na czele rozbitej przez policję zorganizowanej grupy przestępczej stali były policjant z Centralnego Biura Śledczego i mężczyzna podszywający się pod wiceprezesa stowarzyszenia Romów w Polsce.

Jak podała wczoraj policja, w nocy z piątku na sobotę ponad 200 funkcjonariuszy w Lublinie, Świdniku i Stalowej Woli weszło o tej samej porze do kilkunastu agencji towarzyskich, nocnych klubów, domów jednorodzinnych i mieszkań należących do bossów lubelskiego półświatka. W tym samym czasie na stacji benzynowej przy ul. Głębokiej antyterroryści obezwładnili wsiadających do luksusowego peugeota 607 Marcina L. i Sławomira S., pseudonim "Piecia". Zachowywali się agresywnie, z tego powodu policjanci skuli im nogi.

- Życie nie znosi próżni. Z naszych ustaleń wynika, że po rozbiciu działających w przeszłości w Lublinie grup przestępczych "Bandziorka" i "Zwierza" właśnie ci dwaj mężczyźni zaczęli przejmować wpływy w przestępczym półświatku Lublina i okolic. To oni będą odpowiadać za kierowanie grupą przestępczą trudniącą się m.in. wymuszeniami rozbójniczymi, wyłudzeniami kredytów i czerpaniem korzyści z cudzego nierządu - informowali na poniedziałkowej konferencji prasowej Marek Woźniak, zastępca szefa Prokuratury Okręgowej w Lublinie, i Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiej policji.

41-letni Marcin L. w latach 1998-99 służył w lubelskim CBŚ, skąd trafił na trzy lata do aresztu pod zarzutem współpracy z przestępcami. Z kolei Sławomir S. w 2001 r. został skazany na sześć lat więzienia m.in. za głośny rozbój w Trzcińcu pod Lubartowem. W chwili zatrzymania miał przy sobie legitymację wiceprezesa stowarzyszenia Romów w Polsce. Jak twierdzą śledczy - prawdopodobnie sfałszowaną.

Oprócz Marcina L. i "Pieci" policjanci zatrzymali 33 osoby. Dwunastu z nich przedstawiono zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej i fałszowania dokumentów (wyłudzenia kredytów). Prokuratura wystąpi dziś do sądu o aresztowanie siedmiu członków gangu Marcina L. i Sławomira S. W ich lokalach zabezpieczono m.in. trzy sztuki broni palnej, kominiarki, kije bejsbolowe, 50 telefonów komórkowych i ok. 50 tys. zł.

Tomasz Nieśpiał

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Zatrzymani za udostępnianie informacji

12 Gru 2006 - 07:50

Policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji zatrzymali funkcjonariusza z Komendy Powiatowej Policji w Pruszczu Gdańskim i dwóch funkcjonariuszy z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Podstawą do zatrzymania były nieprawidłowości w pracy operacyjno dochodzeniowej, polegające m.in. na udostępnianiu informacji z policyjnych baz danych firmom ubezpieczeniowym odzyskującym skradzione pojazdy.

Źródło: policja.pl [1]

Biuro Spraw Wewnętrznych wspólnie z Prokuraturą Okręgową w Gorzowie od kilku miesięcy prowadzi postępowanie w tej sprawie. Zatrzymano już pięciu podejrzanych funkcjonariuszy i jedną osobę spoza Policji. Pośród zatrzymanych jest między innymi ekspert mechanoskopii z laboratorium kryminalistycznego KWP w Poznaniu.

Linków w tym artykule

[link widoczny dla zalogowanych]

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

CBA: policjant zatrzymany za współpracę z mafią

12 Gru 2006 - 11:58

Centralne Biuro Antykorupcyjne wyręcza Biuro Spraw Wewnętrznych: policjanta z warszawskiej Ochoty, który współpracował ze zorganizowanymi grupami przestępczymi, zatrzymali funkcjonariusze nowej nadzwyczaj specjalnie dobrze opłacanej specsłużby. Jak dotąd CBA może się pochwalić dwójką zatrzymanych biznesmenów oraz właśnie policjantem. Źadna z tych spraw nie dotyczy korupcji na "szczytach władzy”.

Paweł W. miał m.in. doradzać gangsterom, jak uniknąć odpowiedzialności karnej - poinformował Tomasz Frątczak, dyrektor gabinetu szefa CBA. U zatrzymanego znaleziono m.in. nielegalnie posiadaną amunicję.
Prokuratura zarzuca Pawłowi W. przyjmowanie w 2005 r. korzyści majątkowych w zamian za poświadczanie nieprawdy, przekraczanie uprawnień i ujawnianie informacji przestępcom. Grozi za to do 10 lat więzienia.


Adres WWW tego artykułu to:

[link widoczny dla zalogowanych]

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Burzliwy finał imprezy andrzejkowej

pr 2006-12-04, ostatnia aktualizacja 2006-12-04 20:50:04.0

Policjanci wyjaśniają, czy szef posterunku w Modliborzycach pobił młodego mężczyznę, który zaczepiał jego syna.


Do zdarzenia miało dojść w niedzielę wieczorem. W Modliborzycach (pow. janowski) okoliczna młodzież bawiła się na imprezie andrzejkowej. Był na niej też syn kierownika miejscowego posterunku policji Zbigniewa Lewko.

- Jak wynika z relacji chłopaka, w pewnej chwili został zaczepiony przez swojego znajomego - Michała J. Doszło do sprzeczki. J. próbował go kopnąć, ale trafił w jego dziewczynę - mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiej komendy wojewódzkiej. - Syn komendanta zadzwonił do ojca, który tego dnia miał wolne. Ten przyjechał na miejsce i jak twierdzi, zażegnał konflikt wyjaśniając nieporozumienie. Michał J. utrzymuje natomiast, że został przez policjanta pobity. Skarżył się na ból szyi, twierdził, że został uderzony w głowę. Nie miał widocznych obrażeń. Ze szpitala zgłosił się do Komendy Powiatowej Policji w Janowie Lubelskim. Jednak został odesłany, bo był pijany - we krwi miał prawie 1,2 promila alkoholu i w tym stanie nie mógł zostać przesłuchany. Policjanci spisali jego zeznania kilkanaście godzin później.

Na polecenie komendanta wojewódzkiego policji, mł. insp. Janusza Guzika zdarzenie wyjaśniają funkcjonariusze z wydziału kontroli KWP. Wójtowicz dodaje, że kilka osób, które brało udział w zajściu nawzajem oskarża się o naruszenie nietykalności cielesnej, zakłócanie ciszy nocnej i uszkodzenie mienia. Sprawa trafiła już do Prokuratury Rejonowej w Janowie Lubelskim.

pr

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Przestępcy w mundurach...

01 Gru 2006 - 18:33

Do trzech lat pozbawienia wolności grozi trzem policjantom z Nowej Soli (Lubuskie), którzy mieli pomóc innemu policjantowi uniknąć odpowiedzialności za potrącenie pieszego. Policjant prowadził samochód w stanie nietrzeźwym. Funkcjonariusze wiedząc, że ich kolega znajduje się pod wpływem alkoholu, nie zapobiegli temu, że w szpitalu doszło do podmiany próbek z krwią sprawcy wypadku. Akt oskarżenia przeciwko funkcjonariuszom w wieku 30, 33 i 37 lat skierowano do sądu - dowiedziano się w Prokuraturze Okręgowej w Zielonej Górze.Sprawa dotyczy zdarzenia z ub. roku. W listopadzie funkcjonariusz Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze doprowadził do potrącenia pieszego. Ofiara z licznymi obrażeniami trafiła do szpitala.W szpitalu funkcjonariuszowi pobrano krew, doszło jednak do podmiany próbek. Nie wiadomo kto, i na jakim etapie dokonał tej podmiany.W toku śledztwa okazało się, że pobrana do badania próbka krwi nie odpowiada DNA policjanta. Nie odpowiadała nawet jego płci - w próbce znajdowała się krew kobiety.

(js)źródło: [link widoczny dla zalogowanych]

Adres WWW tego artykułu to:

[link widoczny dla zalogowanych]

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Mafia poluje na szefa katowickiej prokuratury?

Marcin Pietraszewski

2006-11-29, ostatnia aktualizacja 2006-11-29 23:16:32.0

Śląska policja ostrzega: mafia grozi Krzysztofowi Sierakowi, szefowi Prokuratury Okręgowej w Katowicach, oraz dwóm oficerom policji. Jeszcze w tym tygodniu zostaną objęci ochroną. Kilka dni temu oficerowie śląskiej policji dowiedzieli się, że ktoś szuka bandyty, który podjąłby się pobicia Sieraka oraz dwóch oficerów BSW [policja w policji - przyp.aut.]. Cztery lata temu prowadzili oni śledztwo przeciwko funkcjonariuszom komendy wojewódzkiej w Katowicach współpracującym z mafią wołomińską. Za kraty posłali sześciu policjantów, w tym komisarza Krzysztofa M., ps. "Miesiąc". To niedoszły szef tajnej grupy zajmującej się werbowaniem agentów wśród bandytów. W październiku został skazany na osiem lat więzienia za współpracę z przestępcami. Sąd uznał, że Sierak miał rację, oskarżając komisarza M. o utrudnianie śledztwa w sprawie napadu na hurtownię Makro Cash and Carry, podczas którego skradziono 1,3 mln zł. Okazało się, że oficer nakłaniał głównego świadka, aby nie wspominał, że za napadem stoją członkowie gangu wołomińskiego. Mężczyzna wahał się, więc policjant zagroził mu, że rozpowie w półświatku, że został donosicielem. Niedługo po tej rozmowie świadek został zastrzelony przed własnym domem.Kilka tygodni temu komisarz "Miesiąc" wyszedł z aresztu. Śląska policja podejrzewa, że to on szuka zemsty na Sieraku oraz oficerach BSW. - "Miesiąc" wiele razy zapowiadał, że się na nich zemści - mówi jeden z oficerów śląskiej policji.Z informacji "Gazety" wynika, że jeszcze w tym tygodniu zarówno Sierak, jak i oficerowie BSW zostaną objęci ochroną.- Ze względów bezpieczeństwa nie mogę mówić o żadnych szczegółach - twierdzi Tomasz Tadla, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach.Komisarz M. zaprzecza, że chce się zemścić na Sieraku. - Nie jestem mściwy. Układam sobie życie, a sprawiedliwości będę dochodził przed sądem, składając apelację - powiedział nam wczoraj.

Marcin Pietraszewski

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policjanci wmieszani w złodziejski proceder .

Sid

2006-11-26, ostatnia aktualizacja 2006-11-26 23:11:44.0

Dwaj policjanci z krakowskiej komendy kryli swojego kolegę współpracującego z gangiem złodziei samochodów. Prokuratura oskarża podejrzanych o utrudnianie śledztwa i niepowiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Razem z nimi na ławie oskarżonych zasiądzie szef złodziejskiego gangu i jeden z jego współpracowników.Złodziejska grupa działała przez kilkanaście miesięcy w Krakowie. Na jej czele stał Janusz D. - To on rozeznawał, jaki jest popyt, wskazywał złodziejom samochód konkretnej marki oraz jego odbiorcę - mówi śledczy.Gang ma na swoim koncie kilkadziesiąt kradzieży. Przestępcy sprzedawali całe samochody bądź też rozbierali je na części. Wybierali głównie volkswageny i fiaty. Ich łupem padł też turystyczny autobusu marki Mercedes. Autokar wart ponad 100 tys. zł, należący do prywatnego przewoźnika, uprowadzono z parkingu. Zwrócono go dopiero po wpłaceniu 12 tys. zł okupu. Gang nie gardził bowiem haraczami za zwrot skradzionych pojazdów. Kwoty wahały się od ośmiu do kilkunastu tysięcy.To właśnie przy okazji ściągania takiego haraczu śledczy trafili na trop dwóch nieuczciwych policjantów - Mariusza Ż. i Marcina P. Do jednego z nich - Marcina P. - z prośbą o pomoc w odzyskaniu auta zwrócił się krewny właściciela skradzionego samochodu. Policjant skontaktował się z innym funkcjonariuszem - Maciejem H., który oświadczył, że za odzyskanie auta trzeba zapłacić 4 tys. zł. Według prokuratury Marcin P., choć wiedział, że jego kolega, składając taką propozycję, p






.

.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Paweł dnia Śro 2:31, 15 Sie 2007, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Paweł




Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 12:28, 02 Lut 2007    Temat postu: Policjanci uciekają do cywila

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policjanci uciekają do cywila

Policjanci są zawiedzeni brakiem podwyżek
i coraz częściej odchodzą ze służby .

Ten rok miał być przełomowy
dla polskich policjantów
z powodu znacznych podwyżek pensji.

Skończyło się jednak na obietnicach,
dlatego zniechęceni funkcjonariusze
coraz częściej odchodzą ze służby.


Największe kłopoty kadrowe ma krakowska Komenda Miejska,
w której są 53 wolne etaty.

W Małopolsce w ciągu ostatnich czterech miesięcy
do cywila przeszło 309 policjantów,
tylko w tym miesiącu - 116.


EWA KOPCIK

24-05-2007

Dziennik Polski

***************

Sytuacja jest już na tyle dramatyczna ,
że gdy 25 maja 2007 r. do Krakowa
przyjechała delegacja Chińska ,
Rynek i okolice ,
zmuszony był patrolować osobiście
Małopolski Komendant Wojewódzki Policji

Andrzej Rokita .


[link widoczny dla zalogowanych]

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policja podsłuchała

rozmowę Giertycha z biznesmenem


Szymon Jadczak, Jarosław Sidorowicz, Kraków

2007-05-30, ostatnia aktualizacja 2007-05-30 10:23:36.0

Policja podsłuchała rozmowę telefoniczną
Romana Giertycha
ze znanym krakowskim biznesmenem,
którym interesuje się prokuratura.

O nagraniu "Gazeta" dowiedziała się
ze źródeł w policji


Podsłuchy założono prawdopodobnie na potrzeby śledztwa w sprawie domniemanych nieprawidłowości przy remoncie płyty Rynku Głównego w Krakowie i inwestycji w kilku zabytkowych kamienicach. Z naszych informacji wynika, że podsłuchiwano m.in. braci Likusów, krakowskich potentatów na rynku nieruchomości. Dlaczego ich? To oni zaproponowali prezydentowi Krakowa stworzenie komercyjnego centrum w podziemiach Rynku. Śledczy szukali niejawnych powiązań między biznesmenami a lewicowym prezydentem Jackiem Majchrowskim.Dochodzenie nabrało tempa od wakacji 2006 r. - w najgorętszym okresie kampanii wyborczej do samorządów. Majchrowski był faworytem do reelekcji. Prokuratorskie zarzuty mogły go wyeliminować z walki o fotel prezydenta Krakowa i otworzyć drogę kandydatowi PiS."Gazeta" już we wrześniu 2006 r. pisała, że śledczy chcieli założyć podsłuchy kilku wysokim krakowskim urzędnikom nadzorującym prace na Rynku i inne miejskie inwestycje prześwietlane przez prokuraturę. Minister Zbigniew Ziobro i prokuratura zaprzeczali, że podsłuchiwano Majchrowskiego; Ziobro mówił o "gigantycznej fali histerii polityków uwikłanych w związki z przestępcami"."Gazeta" dowiedziała się, że policjanci, podsłuchując Likusów, nagrali rozmowę z wicepremierem Giertychem. Oficjalnie nikt nie chce o tym rozmawiać. Na nasze pytanie o nagrania krakowska prokuratura odpowiedziała, że "żadnych kolejnych informacji medialnych nie będzie komentować do czasu zakończenia prowadzonego śledztwa".Jednak dwa nasze źródła potwierdzają, że policja podsłuchała rozmowę Giertycha z krakowskim biznesmenem. - Podsłuch był na telefonie jednego z braci Likusów. Zapis trafił szybko do prokuratury.

Nikt nie chciał mieć do czynienia z tą bombą.

Sprawa ucichła.

Ostatnio część policjantów

zajmujących się sprawą została przeniesiona

do innych zajęć

- mówi nam osoba znająca kulisy śledztwa.

Czego dotyczyła rozmowa?- Giertych miał rozmawiać o kontrowersyjnej nadbudowie w należącym do Likusów hotelu Starym tuż przy krakowskim Rynku. Wówczas Likusowie mieli już kłopoty - opowiada nam inna osoba zaznajomiona ze śledztwem. Inwestycją interesowała się wtedy prokuratura. W czerwcu 2006 r., zaraz po otwarciu hotelu, nadzór budowlany nałożył na właścicieli karę 180 tys. zł za prowadzenie działalności hotelowej bez pozwolenia, a małopolski konserwator zabytków zażądał rozbiórki tarasu widokowego, jakoby niezgodnego z zatwierdzonym przez niego projektem.W tym samym czasie w sprawie tarasu interweniował kolega partyjny Giertycha, ówczesny wicemarszałek Sejmu Marek Kotlinowski, dziś sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Po jego piśmie do wiceministra budownictwa główny inspektor budowlany w trybie pilnym zażądał od swego podwładnego z Małopolski informacji o działaniach nadzoru w sprawie krakowskiego hotelu.Roman Giertych potwierdza, że "zna pana Likusa" i rozmawiał z nim na temat spornego tarasu.To nagranie może istnieć - rozmowa z Romanem Giertychem Szymon Jadczak: Czy pan rozmawiał pan z Wiesławem Likusem na temat tego tarasu? Czy możliwe, że prokuratura dysponuje takim nagraniem? Roman Giertych: - Możliwe. Ta sprawa była bardzo głośna, gdy byliśmy w Krakowie podczas wizyty Benedykta XVI. To była kwestia zakwestionowania tarasu, już nie pamiętam dokładnie szczegółów. Być może, że w tej sprawie [Wiesław Likus - red.] do mnie dzwonił i coś mi tam mówił. Tego już nie pamiętam.Czy Pan się zobowiązał do czegoś, tak jak pan Kotlinowski, który wystosował w tej sprawie pismo do ministra budownictwa? - Nie pamiętam, ale znam tę sprawę również od sędziego Kotlinowskiego i wiem, że bulwersuje ona wielu ludzi. Bo dlaczego niby komuś utrudniać budowę tarasu?Składał Pan jakieś obietnice? - Do mnie różni ludzie się zwracają z różnymi prośbami i zwykle z nimi rozmawiam.Mógł Pan coś obiecać Likusowi? - Wątpię. Ale nawet gdybym coś takiego zrobił, to nie uważam, bym zrobił cokolwiek złego. Dziwne, że w Polsce mogą powstawać tylko hotele firm zagranicznych.Jak Pan skomentuje informację, że prokuratura ma nagranie Pana rozmowy z panem Likusem? - Jeżeli mnie podsłuchuje lub pana Likusa, to może posiada to nagranie. Ale ja nic złego nie zrobiłem. Raz z nim rozmawiałem o tym, że były wszystkie pokoje zajęte, a zależało mi, żeby podczas wizyty Benedykta mieć coś w centrum.I udało się to załatwić? - Tak. Zdaje się, że to była moja pierwsza rozmowa z nim. Pamiętam, że numer zdobywałem. Może stąd miał mój numer. Tego, czy dyrektor tego hotelu do mnie dzwonił, nie pamiętam. Nawet jeśliby dzwonił, to nie uważam za nic niewłaściwego, że ktoś do mnie zadzwonił z prośbą o interwencję. Takie jest życie.Rozmawiał Pan z ministrem Ziobrą? Czy Pan się nie obawia, że ta informacja może zostać wykorzystana przeciwko Panu? - Nie wiem nic na temat śledztwa dotyczącego kamienic, o którym pan mówi. A z panem ministrem Ziobrą raczej nie miewam częstych rozmów - tak bym to ujął, bardzo delikatnie mówiąc.

Szymon Jadczak, Jarosław Sidorowicz, Kraków

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

..........................................................................

Policyjna broń sama wróciła do szafy

Marcin Sztandera

2007-05-20, ostatnia aktualizacja 2007-05-21 08:37:25.0

Po ośmiu miesiącach odnalazła się broń,
która zginęła w komendzie powiatowej policji
w Starachowicach.

Była w tej samej szafie, z której zniknęła.

Brak służbowego pistoletu P 64 w depozycie
zauważono na początku października ubiegłego roku.


Ujawnił to policjant z prewencji, który od kolegów z wydziału, którzy idą na zwolnienie lekarskie lub urlop, przyjmuje do depozytu broń służbową.Feralny pistolet należał do policjantki, która właśnie była na zwolnieniu.Komendant: Broń ukradł jeden z policjantów Potem w komendzie zaczęły się wielkie poszukiwania - do starachowickiej komendy wkroczyło naraz czterech prokuratorów oraz policjanci z komendy wojewódzkiej. Na miejsce przyjechali nie tylko funkcjonariusze z wydziału inspekcji, ale i specjalna grupa operacyjno-dochodzeniowa. Sprawdzano wszystko do późnej nocy. Ekipa nie znalazła żadnych śladów włamania, w sprawie więc nikogo nie zatrzymano. - Nie ulega wątpliwości, że ukradł ją jeden z policjantów, a grono osób, które miały dostęp do tej szafy, jest bardzo wąskie - mówił zdecydowanie Krzysztof Klepner, ówczesny szef komendy w Starachowicach. Przeszukano nawet mieszkania dwóch policjantów - bez efektów.Tymczasem w piątek broń się znalazła. Okazało się, że jest w tej samej szafie, z której zniknęła. - Rzeczywiście znaleziono tam pistolet - przyznaje Włodzimierz Stańczak, oficer prasowy starachowickiej policji.Pistolet zaginął z powodu konfliktu komendanta ze związkowcami? Zauważył ją policjant, który przyjmował w depozyt broń gazową, przyniesioną przez cywila. - Funkcjonariusz zajrzał do szafy i tam leżał P-64 - mówi Krzysztof Skorek z biura prasowego KWP. Wyjaśnia, że sprawę odnalezienia już bada prokuratura w Starachowicach oraz komenda wojewódzka.Nie wiadomo, jak i kiedy broń trafiła do szafy. - Po zaginięciu pistoletu służbowego wymontowano z niej zamek i wysłano go do ekspertyzy. Zamek wrócił w marcu i został z powrotem zamontowany, ale szafa już nie służyła jako depozyt broni służbowej . Teraz funkcjonariusz wyjątkowo zajrzał do niej - mówi Skorek.Nieoficjalnie mówiono, że zaginięcie broni ma związek z konfliktem pomiędzy związkowcami a byłym komendantem. Związkowcy napisali nawet list, w którym oskarżali władze komendy o przemoc psychiczną i molestowanie policjantek. Zarzuty się nie potwierdziły. Wobec związkowców wszczęto postępowania dyscyplinarne. Zarzucono im ich m.in. fałszywe oskarżenie przełożonych. Postępowania jeszcze trwają, ale jeden ze związkowców stracił pracę, gdy został złapany na jeździe po pijanemu. Sam komendant Klepner też odszedł ze starachowickiej komendy, a potem policji.

Marcin Sztandera

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Kryptonim sprawy kardiochirurga

ściśle tajny


(PAP)

Jaki kryptonim Centralne Biuro Antykorupcyjne
nadało operacji zatrzymania kardiochirurga Mirosława G.?

Teraz to pilnie strzeżona tajemnica.

Sprawa budzi takie kontrowersje,
że do akcji wkroczył sąd - pisze "Życie Warszawy".

Wiadomo, że kryptonim jest jednowyrazowy
i ma zdecydowanie negatywny wydźwięk.

Warszawskiemu sądowi apelacyjnemu,
który tydzień temu uchylił areszt kardiochirurgowi,
wydał się na tyle niestosowny,
że powiadomił o tym samego premiera.

Czy Jarosław Kaczyński zdyscyplinuje szefa CBA?

Nie wiadomo.


Kryptonim zależy od fantazji oficera prowadzącego sprawę. Nie ma sztywnych reguł - mówi "ŻW" gen. Adam Rapacki, były wiceszef policji, który nadzorował setki tajnych policyjnych akcji.

Dlaczego w przypadku doktora G.,
który już ma postawione zarzuty
kryptonim jest tajny?

To następna zagadka
- czytamy w "Życiu Warszawy".


(PAP) Wiadomość wydrukowana ze stron: wiadomosci.wp.pl

2007-05-26

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Zatrzymano zastępcę komendanta

policji z Łęczycy


mar, PAP 2007-05-21, ostatnia aktualizacja 2007-05-21 10:06:37.0

Zastępca komendanta policji w Łęczycy,
który użył broni palnej
podczas kłótni z wędkarzami, a następnie zbiegł,
został zatrzymany w poniedziałek
- poinformował nadkomisarz January Majewski.

Do zdarzenia doszło w niedzielę wieczorem
w miejscowości Drwały pod Wyszogrodem
w woj. mazowieckim.

Nad Wisłą doszło do awantury
między dwoma grupami wędkarzy.

W trakcie sprzeczki jeden z mężczyzn
wyjął pistolet i oddał strzał.

Następnie wsiadł do samochodu i odjechał.

Gdy porzucone auto odnaleziono w lesie,
rozpoczęto poszukiwania kierowcy
- jak się okazało zastępcy komendanta łęczyckiej policji.

Został on zatrzymany w poniedziałek rano
na terenie woj. łódzkiego.


mar, PAP

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Prowokacja w Poznaniu?

Akcja Alternatywna Naszość
stanowczo zaprzecza kłamstwom policji
na temat przebiegu wydarzeń
podczas happeningu 1 maja.

Zarzut służb prasowych poznańskiej policji
dotyczący tego,
że jeden z uczestników happeningu Naszości
uderzył policjanta, jest wyssany z palca.

Filip Rdesiński,
któremu policja postawiła taki zarzut,
został pobity przez policjantów
i na komisariacie zażądał przybycia lekarza
– prawdopodobnie trafił do szpitala.

Jedyne co robił, to wyrywał się z powodu bólu,
gdy policjanci wykręcali mu ręce.

Rdesiński nie jest jedyną osobą
pobitą przez policjantów.

Jednemu z uczestników happeningu
policjant przygiął glowę do ziemi
i uderzył z "kolanka" w twarz.

Piotrowi Lisiewiczowi policjant celowo
bardzo boleśnie wykręcił kciuka,
który jest obecnie mocno spuchnięty.

Policjanci "bawili się" też w kopanie
otoczonych członków Naszości.

Po kopnieciu zaprzeczali temu, co zrobili,
mówiąc, że nic się nie stało.

Interwencja policji nastąpiła w momencie,
gdy wiec SLD jeszcze się nie zaczął
– zgodnie z prawem o zgromadzeniach
następuje to dopiero po "otwarciu zgromadzenia",
do którego jeszcze nie doszlo.

Na komisariacie policjanci
potraktowali uczestników happeningu
w sposób niesłychanie chamski
– uderzali ich w ręke, popychali,
grozili wielokrotnie pobiciem i poniżali

- "możesz dostać łomot",
"ja ci pokaże jak umiem uderzyć",
"wyglądasz jak śmieć",
"masz gąbkę zamiast mózgu",
"umyj się", "skąd się wzięłeś z dworca?".

Zatrzymanym policjanci kazali
dwie godziny stać pod scianą na baczność,
zakazując opierania się o nią oraz rozmów.

Osobom potrzebującym pomocy lekarza
policjanci odpowiadali kpiąco
"my tu wszyscy jesteśmy lekarzami".


Więcej informacji:

Piotr Lisiewicz 660 73 83 72


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policjanci przewracają,
a potem krępują kajdankami podejrzanych.
Skutych już i leżących na piasku,
uderzają pałkami i pryskają gazem w twarz.


07 Maj 2007 r.

Czy policjanci z Ostródy
zatrzymując na miejskiej plaży
dwóch młodych mężczyzn
przekroczyli swoje uprawnienia?

Jeden z przechodniów
nagrał film z interwencji
i umieścił go w internecie.


Inspektorat komendanta powiatowego w Ostródzie bada sprawę.

źródło: [link widoczny dla zalogowanych]

Film odnalazł zbulwersowany Czytelnik, prosząc nas o wyjaśnienie interwencji. O zdarzenie zapytaliśmy policję.Jak ustaliliśmy w niedzielne, kwietniowe popołudnie do dyżurnego policji zadzwonił jeden z mieszkańców Ostródy, który akurat spacerował po plaży miejskiej. - Człowiek ten zaalarmował nas, że grupa młodych i agresywnych ludzi zaczepia przypadkowych przechodniów - mówi Janusz Karczewski, rzecznik prasowy powiatowej komendy policji w Ostródzie.Wysłany na miejsce patrol zareagował ostro i skutecznie. Na oczach gapiów policjanci obezwładnili dwóch młodych, pijanych mężczyzn. Jeden ze świadków nagrał 54-sekundowy film z interwencji i umieścił go w internecie. Widać na nim, jak policjanci przewracają, a potem krępują kajdankami podejrzanych. Można zobaczyć też, jak skutych już i leżących na piasku, uderzają pałkami i pryskają gazem w twarz. Towarzyszą temu wulgarne wyzwiska rzucane w stronę funkcjonariuszy przez świadków zatrzymania.- Obejrzałem nagranie i mogę powiedzieć, że obejmuje ono tylko wycinek zdarzenia - mówi Janusz Karczewski. - Była to reakcja na zachowanie dużej grupy ludzi, którzy zachowywali się agresywnie. Rzecznik dodaje, że policjanci w stosunku do osób, które nie podporządkowały się do ich wcześniejszych poleceń, za wcześniejszym ostrzeżeniem, mogą użyć środków przymusy bezpośredniego: kajdanek, pałki, czy gazu.Zatrzymani mężczyźni za picie alkoholu, a także zakłócanie porządku publicznego zostali już ukarani mandatem. Nie złożyli jednak skargi na policjantów, którzy wtedy doprowadzili ich na komendę. - Film w internecie znalazł jeden z naszych funkcjonariuszy - mówi Janusz Karczewski. - Teraz wyjaśniamy, czy interweniujący wtedy na plaży policjanci nie przekroczyli swoich uprawnień. Jak dodała rzeczniczka komendy wojewódzkiej policji w Olsztynie komisarz Anna Siwek, jeśli wyniki postępowania będą niezadowalające sprawą zajmie się inspektorat komendy wojewódzkiej.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policjant zatrzymany w biurze PiS

Janusz Kędracki

2007-05-08, ostatnia aktualizacja 2007-05-09 12:12:29.0

To wydawać się może nieprawdopodobne.

Policjant z kieleckiej drogówki
kilkakrotnie przychodził po łapówkę
do biura senatora PiS Adama Massalskiego.

Zatrzymany został w poniedziałek z pieniędzmi
przed kieleckim gabinetem
Przemysława Gosiewskiego.

Wczoraj sierżant sztabowy Dariusz S.
był przesłuchiwany w Prokuraturze Okręgowej
w Kielcach.

- Usłyszał dwa zarzuty, obydwa związane
z uzyskiwaniem korzyści materialnych
- mówi rzecznik prokuratury Sławomir Mielniczuk.


I wyjaśnia, że 20 kwietnia do biura spraw wewnętrznych komendy wojewódzkiej policji zgłosiły się dwie osoby z informacją, że żądał od nich po 500 zł. Jedna miała zapłacić za to, że policjant wystąpi do sądu o łagodną karę dla niej, druga za to, żeby wniosek o ukaranie w ogóle do sądu nie trafił. - Chodziło o drobne wykroczenia drogowe - wyjaśnia prokurator Mielniczuk.Jedną z tych osób, od których S. żądał łapówki, jest dyrektor biura senatora PiS Adama Massalskiego. Jak się dowiedzieliśmy, w marcu potrącił on lekko na parkingu inny samochód i odjechał. Po kilku tygodniach został wezwany na komendę. Tam od S. usłyszał, że grozi mu wysoka grzywna, a nawet utrata prawa jazdy, bo odjechał z miejsca wypadku.Policjant wiedział, z kim ma do czynienia, bo straszył, że ukaranie przez sąd może przeszkodzić w karierze dyrektora. I zaoferował pomoc za kilkaset złotych łapówki. Twierdził, że pieniędzmi ma się podzielić ze swoim przełożonym. Domagał się jeszcze koniaku dla - jak twierdził - zaprzyjaźnionej sędzi, która wyda łagodny wyrok w tej sprawie.Dyrektor zawiadomił o wszystkim Biuro Spraw Wewnętrznych KWP, a także senatora Massalskiego. Policja przygotowała akcję, poinstruowała działacza PiS, jak ma się zachowywać, czego starać się dowiedzieć. Na przełomie kwietnia i maja funkcjonariusz kilkakrotnie przychodził po łapówkę do biura przy ul. Wesołej, a tam jego rozmowy były już nagrywane. Chwalił się m.in., jak przyjmował korzyści majątkowe od innych zatrzymanych za wykroczenia drogowe. W poniedziałek po południu w biurze senatora doszło do kontrolowanego wręczenia łapówki. S. wziął pieniądze od dyrektora i wyszedł. Został natychmiast zatrzymany przez funkcjonariuszy biura spraw wewnętrznych. Gdy przyjmował łapówkę, czekali na niego w biurze poselskim Przemysława Gosiewskiego.Dziś komenda wojewódzka policji ma wydać komunikat w sprawie zatrzymania S. Prokuratura wystąpi do sądu o jego aresztowanie. - Przyznał się do obydwu zarzutów - informuje prokurator Mielniczuk. Ale to nie koniec sprawy. Policja próbuje dociec, czy rzeczywiście współuczestnikami korupcji jest wspomniana sędzina oraz przełożony zatrzymanego funkcjonariusza.

Janusz Kędracki

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Nie warto ścigać bandytów?

08 Maj 2007 r.
Super Express alarmuje:

Policjanci muszą płacić za przepały w autach.

Gliniarze są wściekli.

Jeśli ścigając bandytów
zbyt mocno depną na pedał gazu w swoich radiowozach
i przekroczą normy zużycia paliwa,
muszą płacić kary!

Tylko w jednym miesiącu tego roku
40 śląskich policjantów dopłacało za przepały.


- Mam już dość dokładania do policji z własnej kieszeni - mówi nam anonimowy glina.

- Normy spalania wzięto z sufitu.

Normy wzięte z sufitu

Normy określa policja.

A często są one niższe

niż przewidują producenci aut.


Przykładowo ford mondeo z dwuipółitrowym silnikiem
ma palić 13 litrów na sto kilometrów.

- Tymczasem w instrukcji obsługi wozu stoi jak byk,
że w tzw. cyklu miejskim pali 15,7 litra na stówkę
- mówi jeden z wrocławskich policjantów.


Leciwy polonez ma według normy palić 10,5 litra na 100 km. Jeżeli okaże się, że policjant spalił więcej paliwa niż zakłada norma, musi płacić za tankowanie. W nomenklaturze służbowej określono to jako "szkodę w mieniu policji", funkcjonariusze nazywają to przepałem.Ma być oszczędnie- To wynalazek naszych szefów - uważają policjanci. - Opornych straszą postępowaniem dyscyplinarnym, wtedy płacą za przepały.Ale każdy kij ma dwa końce.- Na patrolu staram się nie śpieszyć. Ma być wolno i oszczędnie. Ile można dopłacać - pyta nasz rozmówca.To nie wszystko. Policjant, który nie przekroczył norm spalania, nie dostanie pieniędzy za oszczędność.- Nie możemy policjantom zwracać za oszczędności. Mogłoby to powodować, że ich służba byłaby nieefektywna i rodzić rozterki - czy gonić przestępcę, czy lepiej zaoszczędzić kilka złotych na paliwie - tłumaczy komisarz Marcin Szyndler z biura prasowego Komendy Głównej Policji w Warszawie.W KGP nie widzą problemu przepałów.- Jeżeli policjant wykaże, że zwiększone zużycie paliwa było uzasadnione i zamelduje o tym przełożonemu, nie musi dopłacać - twierdzi Szyndler. - Trzeba tylko napisać raport z opisem okoliczności przepału.

autor: Katowice, Wrocław, Marcin Koper

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Zobacz, gdzie myją się policjanci

Marek Mamoń

2007-04-23, ostatnia aktualizacja 2007-04-23 19:52:53.0

- Czy w komendzie musi wybuchnąć epidemia,
by ktoś zareagował na ten syf w toaletach?
- pytają policjanci z komendy miejskiej w Częstochowie.

Piwnice gmachu przy ul. ks. Popiełuszki.


Tu policjanci ze służb patrolowych,
drogówki i funkcjonariusze z I komisariatu
mają swoje pomieszczenia socjalne.


W ubiegłym roku rozpoczął się remont toalet w piwnicach, ale - jak mówią policjanci - robotnicy zdążyli wymienić część rur i kilka miesięcy temu zniknęli. Na pamiątkę zostawili wiadro po farbie i paletę po cemencie. - Kilka dni temu na patrolu goniłem przestępcę, leżałem w błocie. Wróciłem do komendy cały brudny. Nie miałem gdzie oczyścić munduru, umyć się.

Do domu wracałem ubłocony,
wstyd mi było jak cholera - irytuje się policjant
ze służby patrolowej.

Jego kolega też mówi o brudzie i smrodzie:
- Po ośmiu godzinach na ulicy człowiek musi myć się
w wiadrze z zimną wodą.

Na każdej zmianie w piwnicy przebiera się ze stu chłopa.

- Tyle się mówi o zagrożeniach, chociażby sepsą.

Czy w naszej komendzie musi jakaś epidemia wybuchnąć,
by ktoś zareagował na ten syf?

- pytają funkcjonariusze.

- Przełożeni reagują na nasze skargi
ironicznymi uśmieszkami albo wzruszeniem ramion
- dopowiada inny.

Policjanci twierdzą, że od miesięcy
nie mogą się doprosić odpowiedzi,
kiedy i czy w ogóle z łazienek przy ich szatni
da się korzystać.

- Nie możecie korzystać z sanitariatów na innych piętrach?
- pytamy.

- A co by pan powiedział, gdyby w komendzie
musiał oglądać gliniarza biegającego po korytarzu
w majtkach lub podkoszulku?


Policjanci podkreślają też, że ich skargi to nie atak na nowego komendanta - on z tą sprawą nie ma nic wspólnego, ale trudno dalej dbać o higienę w takich warunkach.Jak ustaliliśmy, remont sanitariatów w piwnicach komendy miejskiej to element "przystosowywania gmachu KMP do potrzeb osób niepełnosprawnych", obejmujący m.in. budowę schodów (będą podgrzewane) zewnętrznych z podnośnikiem dla niepełnosprawnych, nowego zadaszenia nad schodami i punktu przyjęć interesantów. W hallu głównym zamontowano już nowe windy, wyremontowano też sanitariaty. - Modernizacja planu pozwoliła na wygospodarowanie pieniędzy na remont zaplecza sanitarnego dla policjantów. Została zrobiona nowa instalacja wodno-kanalizacyjna. Po przerwie technologicznej prace zostaną wznowione już za kilka dni. Planowany jest remont sanitariatów, zamontowanie nowych kabin prysznicowych. Termin zakończenia prac planowany jest na czerwiec - mówi nadkom. Joanna Lazar, rzeczniczka KMP.

Marek Mamoń

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA


[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

Autor :

[link widoczny dla zalogowanych]

Autor II :

[link widoczny dla zalogowanych]

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Błąd Ludwika Dorna uziemił policję

17 Kwi 2007 r.

Za kilka miesięcy w całym kraju
mogą stanąć radiowozy,
a policjantom zabraknie amunicji
- alarmuje "Dziennik".

Przez zaniedbania wicepremiera Ludwika Dorna
oraz wiceszefa MSWiA Marka Surmacza
może przepaść kilkaset milionów złotych
na modernizację policji.


Źródło: "Dziennik"

"Dziennik" dotarł do poufnej notatki, która alarmuje o takiej sytuacji nowego ministra spraw wewnętrznych Janusza Kaczmarka.

Policja otrzymała w tym roku
szansę na unowocześnienie

- Sejm specjalną ustawą dał jej dodatkowo
ponad 800 milionów złotych.

Pieniądze miały iść na podwyżki,
setki nowych radiowozów,
tysiące sztuk broni i nowoczesne środki łączności.

Prawdopodobnie jednak pieniądze przepadną
z powodu zaniedbań wicepremiera Ludwika Dorna,
gdy był ministrem spraw wewnętrznych,
oraz aktualnego wiceministra Marka Surmacza.


Mówi o tym poufna notatka sporządzona przez pracowników MSWiA dla ministra Janusza Kaczmarka: "W dniu 1 stycznia 2007 weszła w życie ustawa o systemie oceny zgodności wyrobów przeznaczonych na potrzeby obronności i bezpieczeństwa państwa... artykuł 10 i 6 ustawy zobowiązuje ministra SWiA do wydania rozporządzeń określających: szczegółowych wymagań, jakie powinny spełnić jednostki organizacyjne prowadzące ocenę zgodności oraz wzór certyfikatu akredytacji w zakresie obronności i bezpieczeństwa..."Zgodnie z literą ustawy rozporządzenia miały powstać najpóźniej do 14 stycznia. Co oznacza brak tych rozporządzeń? Że policja, straż graniczna i Biuro Ochrony Rządu nie jest w stanie zorganizować zgodnie z prawem przetargu!

Jak się dowiedział "Dziennik",
policja już drastycznie ścięła swoje wydatki.

Na pierwszy ogień poszły radiowozy,
którym zmniejszono limity na benzynę.

W większości komend zlikwidowano telefony,
z których można było dzwonić na komórki,
a nawet na miasto.

Policjanci zamiast wielokrotnie powtarzanej obietnicy
podwyżki o 220 złotych, otrzymali zaledwie połowę.


Marek Biernacki (PO),
były minister spraw wewnętrznych mówi,
że Ludwik Dorn lubił powtarzać,
że jest pierwszym prawdziwym
ministrem spraw wewnętrznych.

Rzeczywistość pokazuje, jaka jest smutna prawda
o jego kompetencjach jako szefa resortu.


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Dożywocie dla policjanta Piotr Machajski

2007-04-24, ostatnia aktualizacja 2007-04-24 22:17:37.0

Sąd apelacyjny nie miał żadnych wątpliwości
i utrzymał wczoraj wyrok skazujący
dla Zbigniewa i Pawła Bednarzów
za zabójstwo taksówkarza


Wczoraj po raz kolejny usiedli naprzeciw siebie: żona i córka Kazimierza Koseckiego, warszawskiego taksówkarza, oraz Zbigniew i Paweł Bednarzowie, były dzielnicowy z Mokotowa i jego młodszy brat. Do zbrodni, która zaprowadziła braci na ławę oskarżonych doszło niemal pięć lat temu. Kazimierz Kosecki, taksówkarz z korporacji Top-Taxi w swój ostatni kurs wyruszył 18 października 2002 r. Jechał poza Warszawę. Gdy następnego dnia rano nie dał znaku życia, rodzina powiadomiła policję. Ta ustaliła, że kurs zamówił dzielnicowy z komisariatu na Mokotowie Zbigniew Bednarz. Policjant zabił taksówkarza, bo chciał ukraść jego samochód. W morderstwie pomógł mu brat Paweł.Po raz pierwszy w najnowszej historii stołecznej Temidy sąd badał sprawę o zabójstwo, w której nie odnaleziono ciała ofiary. Wydał jednak wyrok skazujący. Zbigniew Bednarz został skazany na dożywocie z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie po 30 latach, Paweł Bednarz ma spędzić za kratami 15 lat. Obrona odwołała się od wyroku. Adwokaci oskarżonych próbowali przekonać sąd apelacyjny, że sąd pierwszej instancji wybiórczo potraktował dowody, a istniejące w sprawie wątpliwości rozstrzygał na niekorzyść oskarżonych. Nic nie jednak nie wskórali. - Przyjęcie tez, które próbuje przeforsować obrona, byłoby naiwnością nielicującą z powagą sądu. Nie było błędów w ocenie dowodów - mówił wczoraj sędzia Grzegorz Salamon, uzasadniając decyzję o utrzymaniu wyroku sądu pierwszej instancji. Podkreślał też, że nie ma innej kary za taką zbrodnię jak dożywotnia eliminacja ze społeczeństwa: - To było zabójstwo dokonane po trwających tygodniami przygotowaniach, z pełną premedytacją. Przez osobę, która została powołana dla ochrony porządku prawnego. Mało tego, dla tej ochrony porządku prawnego została wyposażona w broń palną.Policja wciąż szuka bezskutecznie szuka ciała Kazimierza Koseckiego

Piotr Machajski

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Palikot gani komendantów policji

Jacek Brzuszkiewicz

2007-04-24, ostatnia aktualizacja 2007-04-24 16:44:06.0

Poseł Platformy Obywatelskiej zarzucił im
brak reakcji na skandale
z udziałem lubelskich funkcjonariuszy.


Trzymając w jednej ręce silikonowego penisa, a w drugiej pistolet pytał, czy to są w Polsce symbole Prawa i Sprawiedliwości i symbole policji w LublinieNa wczorajszej konferencji prasowej Janusz Palikot wystąpił na tle ekranu telewizora, na którym mężczyzna brutalnie gwałcił na biurku kobietę. Obok posła ustawiono dwa manekiny kobiet z zaklejonymi ustami, którym na szyjach powieszono plansze: "Jeśli powiecie o tym komukolwiek, to was rozp...!", "Rozwalę ci łeb!".Na początku poseł PO przez kilka minut wymieniał tegoroczne grzechy lubelskich funkcjonariuszy: picie alkoholu w komendzie miejskiej i ucieczki siedmiu podpadniętych policjantów na zwolnienia lekarskie, samobójstwa funkcjonariuszy, zgwałcenie studentki w policyjnym areszcie, molestowanie 15-letniej dziewczyny przez funkcjonariusza z patrolu, który miał strzec bezpieczeństwa przed lubelskimi szkołami. "Do dziś nie podjęto żadnych decyzji o charakterze personalnym, które być może przywróciłoby honor lubelskiej policji. Instytucja ta powinna budzić szacunek wśród obywateli oraz zapewniać bezpieczeństwo, a nie dawać przykład negatywnych skandalicznych i nieakceptowanych przez społeczeństwo zachowań" - napisał Palikot do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry w interpelacji poselskiej.Dwaj policjanci - sprawca zgwałcenia studentki, drugi - molestowania gimnazjalistki, trafili do aresztu. Jednak posłowi PO chodziło o brak konsekwencji personalnych wobec ich przełożonych, komendanta miejskiego Zygmunta Sitarskiego ze strony jego przełożonego, komendanta wojewódzkiego Janusza Guzika. - Komendant wojewódzki mówi, że ma do komendanta miejskiego pełne zaufanie. Czy to są symbole Prawa i Sprawiedliwości w Lublinie, czy to są symbole policji w Lublinie? Kto ma zaprowadzić w policji porządek? - rozkładał ręce poseł Platformy.Janusz Palikot podczas konferencji prasowej zaapelował do społeczeństwa, by się organizowało i domagało od policji wyjaśnień. - Nie może być tak, że młoda kobieta widząc na ulicy funkcjonariusza, chowa się przed nim do bramy - podkreślał poseł Platformy, który zaapelował, by wszystkie kobiety pokrzywdzone w policyjnym areszcie zgłaszały się do jego biura poselskiego. Poseł na koniec przekazał dziennikarzom ostre pismo do komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego, w którym zaapelował o "pilne podjęcie działań zapewniających eliminację negatywnych zachowań wśród policjantów", "zapewnienie odpowiednich mechanizmów , które w przyszłości będą zapobiegały drastycznym przypadkom łamania prawa przez funkcjonariuszy policji" i "przygotowanie nowego systemu skutecznego nadzoru nad ich działaniami".Palikot jest kolejnym posłem, który zwraca uwagę na nieprawidłowości w lubelskim garnizonie policji. Wcześniej zrobił to w zapytaniu do ministra SWiA Janusza Kaczmarka poseł SLD Grzegorz Kurczuk.

Jacek Brzuszkiewicz

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Jak to policjanci prowokują

żeby przyspieszyć i złamać przepis


20 Kwi 2007 r.


Opolscy Forumowicze "Gazety"
kilka dni temu ostrzegali przed policjantami,
którzy najpierw prowokują kierowców,
a później wlepiają im mandaty.

- Jakakolwiek prowokacja nie wchodzi w grę

- odpowiada policja.


Źródło: gazeta.pl [1]

„Uważajcie! Czerwone audi OP 25352.
Porusza się nim dwóch wesołków,
którzy najeżdżają ci na tył, a gdy przyspieszasz,
oni kręcą to na fajną kamerkę
i potem wesoło piszą ci mandacik"
- to wpis na [link widoczny dla zalogowanych]
internauty o nicku „pzz".
„Pzz" dodaje:
„Na koniec jest sympatyczne &raquo;do widzenia &laquo;
i następny jeleń do raportu.

Tak to można się wykazać!!!”.


"Owca-kier" dodaje: - To chyba ci sami, co kiedyś bujali się śliwkowym mondeo ODR 8019. Też mi taki numer z najazdem wycięli na ZWM. Przyspieszyłem do 70 i wesołki mogły się podjarać".

Postanowiliśmy sprawdzić, czy rzeczywiście policjanci dopuszczają się opisywanych praktyk. - Czytałem o tym na waszym forum, ale trudno mi coś powiedzieć w tej sprawie, czerwone audi bowiem nie należy do naszej jednostki - stwierdził Sławomir Szorc z Komendy Miejskiej Policji w Opolu. - Proszę skontaktować się z komendą wojewódzką - dodał.

- Z tego, co się orientuję, ten samochód należy do Komendy Powiatowej w Brzegu, proszę więc ich prosić o komentarz - powiedział nam Maciej Milewski z komendy wojewódzkiej. - Ja ze swej strony mogę dodać jedynie, że jeżeli rzeczywiście dochodziło do prowokacji, to jest to naganne

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>


Policjanci podejrzani o korupcję

07 Cze 2007 r.

Czterech policjantów szczecińskiej drogówki
zostało zatrzymanych.

Są podejrzani o przyjmowanie łapówek
w zamian za odstąpienie od wypisania mandatu.


Proceder był prosty. Pewien kierowca miał znajomości w policji. Gdy jemu lub któremuś z jego kolegów drogówka chciała wlepić mandat, dzwonił do zaprzyjaźnionego policjanta. Ten prosił swoich kolegów, by zamiast mandatu poprzestali na pouczeniu.W zamian funkcjonariusze mieli dostawać do 200 zł łapówki albo markowy alkohol. Jeden z policjantów był także zamieszany w próbę wyłudzenia pieniędzy z PZU za wypadek, którego nie było. - Jeśli potwierdzą się zarzuty, oprócz konsekwencji prawnych poniosą konsekwencje dyscyplinarne i zostaną wydaleni ze służby - mówi podkom. Katarzyna Legan, rzecznik prasowy komendanta miejskiego policji.Zatrzymano także jedną osobę podejrzaną o wręczanie łapówek.

GW

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policja walczy

z reliktem wojny secesyjnej


marc 2007-06-12, ostatnia aktualizacja 2007-06-12 07:58:30.0

Flagę konfederacji stanów południowych
z okresu wojny secesyjnej, tzw. Southern Cross,
przejęli policjanci
podczas niedzielnego meczu w Małogoszczy.

Zatrzymali również dwóch mężczyzn,

którzy ją powiesili na płocie.


Flagę na stadionie w Małogoszczy wywiesili dwaj mężczyźni, 17-latek i nietrzeźwy 24-latek. - Z pierwszych ustaleń policji wynika, że to flaga Konfederacji Stanów Południowych Ameryki Północnej. Podczas trwania wojny domowej była używana jako jeden z symboli popierających zwolenników niewolnictwa.

Młodzi kibice będą najprawdopodobniej
odpowiadać za publiczne propagowanie
faszystowskiego
lub innego totalitarnego ustroju państwa .

Może im grozić wysoka grzywna,
kara ograniczenia wolności
lub pozbawienia wolności do 2 lat


- taki oficjalny komunikat prasowy
rozesłała komenda wojewódzka policji.

Dwie godziny później
w kolejnym oficjalnym komunikacie
poproszono o jego nie publikowanie.

- Symbolika tej flagi

nie jest jednoznaczna.


Trzeba powołać biegłego z zakresu historii. Z tego samego powodu mężczyzn, którzy ją rozwiesili, zwolniono do domów po przesłuchaniu - wyjaśnia Krzysztof Skorek z biura prasowego KWP.W internetowej encyklopedii Wikipedia można znaleźć informację, że "(...)

Southern Cross do 2001
roku był elementem flagi stanu Georgia,
a nadal jest elementem flagi
stanu Missisipi.


Budzi ona liczne kontrowersje i dlatego w Georgii doszło do zmiany. Przez część społeczeństwa USA jest ona nazywana "flagą buntownika". Zwolennicy flagi Konfederacji uważają ją za część historycznego dziedzictwa kulturowego południowych stanów USA i bronią jej, posługując się sloganem "Dziedzictwo, nie nienawiść(...)".W dwie godziny po otrzymaniu komunikatu z biura prasowego KWP w sprawie feralnej flagi otrzymaliśmy drugiego e-maila z prośbą o nie publikowanie tej informacji...

marc

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Policyjny kadrowiec wziął 6 tys. zł łapówki

Pod zarzutem przyjęcia łapówek
o łącznej wysokości 6 tys. zł
policjanci ze śląskiego wydziału
Biura Spraw Wewnętrznych zatrzymali
44-letniego funkcjonariusza wydziału kadr
Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.

Prowadząca śledztwo w tej sprawie prokuratura
zarzuciła policjantowi przyjęcie
od kandydata do służby w policji
korzyści majątkowych
w łącznej wysokości około 6 tys. zł

- powiedział Janusz Jończyk
z zespołu prasowego śląskiej policji.


Jak poinformował prokurator rejonowy w Dąbrowie Górniczej, Tomasz Małuch, śledztwo obejmuje lata 2004-2006 i dotyczy m.in. opinii lekarskich w sprawie przydatności do służby wręczającego łapówkę kandydata. 44-letni kadrowiec pracował w policji od 22 lat. W tym czasie dosłużył się stopnia aspiranta sztabowego. Najprawdopodobniej w najbliższym czasie zostanie dyscyplinarnie zwolniony z pracy. Decyzją prokuratury wobec podejrzanego zastosowano już poręczenie majątkowe w wys. 10 tys. zł. Za przyjęcie łapówki i przekroczenie obowiązków służbowych grozi do 8 lat więzienia.

(bart)

Wiadomość wydrukowana ze stron: wiadomosci.wp.pl

(PAP)

2007-06-06

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Psychoza strachu w szpitalu MSWiA

Agnieszka Pochrzęst

2007-06-03, ostatnia aktualizacja 2007-06-04 08:26:27.0

- Mój telefon może być na podsłuchu
- ostrzega lekarz ze szpitala MSWiA przy Wołoskiej.

- Przy okazji pozdrawiam mojego funkcjonariusza
- dodaje inny z nerwowym uśmiechem.

Kolejny doktor prosi, żebyśmy rozmawiali na korytarzu,
bo ściany mają uszy.

- Tu panuje psychoza - przyznają lekarze.

- Wszystkim wydaje się, że są podsłuchiwani.

Dziś lekarze ze szpitala MSWiA spotkają się
by rozmawiać o strajku, który rozpocznie się od środy.

W ramach protestu napiszą też petycję do premiera
przeciwko traktowaniu lekarzy
jak potencjalnych przestępców.


Po zatrzymaniu w czwartek Piotra Orlicza, anestezjologa ze szpitala MSWiA, atmosfera w szpitalu jest jeszcze bardziej nerwowa. To trzeci lekarz z tej lecznicy zatrzymany w ostatnich miesiącach. O tym się tu dużo mówi, ale po cichu. Najczęściej na korytarzach, bo lekarze uważają, że część gabinetów jest na podsłuchu.

Lekarze są zbulwersowani
formą zatrzymania Orlicza.
Dr Orlicz opowiada, że w środę znajomy ginekolog
wielokrotnie prosił go przez telefon
o przyjazd do prywatnego gabinetu
i anestezjologiczną konsultację.
Twierdzi, że odmawiał,
bo właśnie rodziły mu się wnuczki.

W końcu zgodził się, ale upewnił się,
że nie chodzi o nielegalną aborcję.

Zapewnia, że w gabinecie
nie miał kontaktu z żadną pacjentką.

Rozmawiał z ginekologiem w przedpokoju,
gdy CBA wyważyło drzwi
i wpadło kilkunastu zamaskowanych
i uzbrojonych funkcjonariuszy.

Dr Orlicz został wyprowadzony do ogrodu.

Skuto go kajdankami.

Stał na deszczu półtorej godziny.

Narzekał na silny ból w mostku.

Prosił o pomoc.

Odwieziono go centrali CBA,
a dopiero po 23 wezwano karetkę.

Okazało się, że podczas zatrzymania
miał stan przedzawałowy.

- Potraktowali go jak bandytę.

Kajdanki? Przecież nie stawiał oporu.

To bezprawie!

- nie kryje oburzenia lekarz, znajomy Orlicza.

- To nie gangster, a w szpitalu
przy drzwiach do jego sali
stało dwóch agentów CBA w kominiarkach
i z bronią.

Wchodzili za lekarzem na salę podczas obchodu,
jakby bali się, że przekaże tajne instrukcje.

Znikli po kilku godzinach.

Jakby nigdy nic się nie stało,
a przecież on mógł to przypłacić życiem.

Do tej pory nie ma postawionych zarzutów.


Po co ta akcja? Dlaczego nikt nie mówił o zatrzymaniu ginekologa? Skoro Orlicz miał brać udział w nielegalnej aborcji, sam jej nie przeprowadził?Dr Michał z kilkunastoletnim stażem, po zatrzymaniu Orlicza, swojego kolegi z pracy, zaczął się bać: - Show trwa. Sytuacja jest nieobliczalna. Agenci muszą mieć wyniki. Mogą przyjść też po mnie. Jak chcą, powód znajdą. Rozmawiałem z żoną i prosiłem ją, żeby pamiętała, że jestem uczciwym człowiekiem i choćby nie wiem co o mnie mówili i pisali, ma w to nie wierzyć.Panowie z abecadłem na plecach Jeden z doświadczonych lekarzy jest zbulwersowany bezkarnością "panów z abecadłem na plecach". Tak nazywa agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego CBA, którzy po zatrzymaniu w lutym dr. Mirosława G. kręcili się po szpitalnych korytarzach.- Przychodzą bez nakazów i grzebią po szafkach, kopiują twarde dyski - opowiada. - Gdy spytałem o nakaz, roześmiali się. To Ubekistan. Jak w takich warunkach można pracować? Od połowy lutego, gdy został zatrzymany dr Mirosław G., archiwum, w którym znajdują się karty chorych, było zaplombowane. Żeby zajrzeć do karty pacjenta, co było potrzebne w trakcie leczenia, trzeba było zgody CBA. Nie wiem, co teraz będzie, bo wywieźli ciężarówką 6 tys. akt. Szukają haków.Opowiada, że 1 czerwca dostał dokument z dyrekcji, zgodnie z którym wszyscy lekarze mają podać, w jakich szkoleniach sponsorowanych przez firmy farmaceutyczne brali udział w ostatnich trzech latach. Dane mają zostać przekazane do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Powiedział o tym kolegom.- Czy już wszystkie służby będą się interesować naszym szpitalem?! - krzyknął jeden z lekarzy. - Teraz pytają o wyjazdy, a za tydzień będą chcieli wiedzieć, z kim się spotykam popołudniami.Czy będę szła w kajdankach Dr Anita przyznaje, że obsesyjnie już myśli o tym, co zrobi, gdy panowie w kominiarkach przyjdą po nią do szpitala, żeby zakuć ją w kajdanki. Raz już miała telefon od dyżurującego kolegi, że od godz. 5 rano czekają na nią funkcjonariusze CBA. Gdy przyjechała, agentów nie było. Przeszukali gabinet. Skopiowali twardy dysk ze szpitalnego komputera.- Masowo przesłuchują pacjentów - opowiada. - Przeglądają głównie jednodniowe zabiegi. Koniecznie chcą coś znaleźć. Każdy z nas może być oskarżony o próbę zabójstwa, bo w wieloletniej praktyce mamy operacje, która się nie powiodły. Nie mam nic na sumieniu, ale wcale nie trzeba mieć, żeby być publicznie zakutym w kajdanki. Widać to na przykładzie doktora Orlicza.Anita czuje, że jest podsłuchiwana. - Mogę mieć podsłuch w gabinecie. Koledzy proszą, żebym zostawiła komórkę w pokoju i rozmawiała z nimi na korytarzu. Ważę słowa, gdy rozmawiam przez komórkę.Dr Karolina, koleżanka Anity, dodaje. - Teraz wstyd jest być lekarzem, zwłaszcza ze szpitala przy Wołoskiej. Kiedyś dzieci chwaliły się, że ich tato jest lekarzem, jak tak dalej pójdzie, będą to ukrywać, bo lekarz to morderca, który bierze łapówki.Jesteśmy na celowniku Dr Michał pamięta dobrze prokuratorów, którzy szperali po gabinetach i wypytywali o procedury związane z przeszczepami serca. Przeglądali dokumentację medyczną związaną z przeszczepami serca prowadzonymi od 2000 r. Przetrząsnęli notatki dr. Mirosława G. - Zadawali kretyńskie pytania - mówi dr Michał. - Kompromitowali się, pytając, czy można pobrać narząd od pacjenta tak, żeby chory o tym nie wiedział. To tak, jakby zapytali, czy można pod fartuchem serce wynieść.Jemu też się wydaje, że ma telefon na podsłuchu: - Jesteśmy na celowniku. Nawet gdy złapie się groźnego bandytę, to minister sprawiedliwości i szef CBA nie robią specjalnej konferencji prasowej. O zatrzymaniu kardiochirurga poinformowali całą Polskę, podkreślając, że jest ze szpitala przy Wołoskiej. Gdy złapali anestezjologa, to też najważniejsze było to, że jest z Wołoskiej, chociaż został złapany w prywatnym gabinecie. Komuś zależy na tym, żeby ten szpital zniszczyć. Przy okazji niszczą też transplantację i zaufanie pacjentów do lekarzy. Ale teraz najważniejszy jest sukces CBA.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Agnieszka Pochrzęst

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

VVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVV
VVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVVV


________________________________________________

Rzepliński: Wezwany na przesłuchanie
nigdy nie wrócił


jg 2007-05-31, ostatnia aktualizacja 2007-05-31 10:15:29.0

Poszedł na przesłuchanie jako świadek i zaginął
- o takim zdarzeniu w "Poranku Radia TOK FM"
opowiedział prof. Andrzej Rzepliński
z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Zdaniem profesora 24 maja - 31-letni mężczyzna
- poszedł na komisariat
przy ul. Grenadierów w Warszawie.

Mężczyzna nie wrócił na noc do domu.

Nie pojawił się też w domu następnego dnia.

- Policja mówiła rodzicom, że nie wie co się dzieje

- opowiadał Rzepliński.

- Dopiero 27 maja dostali telefon
z komendy dzielnicowej Praga Południe,
że ich syn się powiesił.

Po kolejnych dwóch dniach mogli obejrzeć ciało.


Nie miało jednak śladów powieszenia się,

lecz obite nerki i czarne jądra.


To słabo wskazuje na samobójstwo
- mówił Rzepliński.

Rzecznik stołecznej policji Mariusz Sokołowski

powiedział portalowi Gazeta.pl,
że prowadzone jest postępowanie wyjaśniające
w tej sprawie.

- Nie znam jeszcze wyników sekcji zwłok,
ale ze wstępnych informacji wynikało,
że mężczyzna w celi porwał koc na pasy
i okręcił nimi szyję.

Był reanimowany i następnego dnia zmarł w szpitalu
- mówi Sokołowski.

Zanim mężczyzna popełnił samobójstwo
został przez sąd aresztowany na 3 mieisące.

Sokołowski mówi, że nie wie na jakiej podstawie
prof. Rzepliński rzuca tak poważne oskarżenia.

Sekcja zwłok jeszcze nie została przeprowadzona.

Zdaniem rzecznika nic na razie nie wskazuje,
że policjanci naruszyli procedury..


jg

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Po tygodniu od rozróby ,

łże – media ,

otwierają kłamliwe usteczka .

Rzecznik Nowak i eSBek Grabski

już pozwolili o tym pisać :

Studenci boją się nalotów policji


Joanna Jałowiec

2007-05-30, ostatnia aktualizacja 2007-05-30 22:23:02.0

Kilkuset mieszkańców miasteczka studenckiego AGH

protestowało w zeszłym tygodniu

przeciwko wyłączeniu serwera do wymiany danych.

Administratorzy zamknęli go

w obawie przed nalotem policji.



Tymczasem rektor uczelni zapowiada, że nie zgodzi się na masowe kontrole w akademikach.W kilku miastach w Polsce akcja walki z pirackim oprogramowaniem wkracza do akademików. Na krakowskim miasteczku mieszka 9 tys. osób, prawie tyle samo korzysta z wewnętrznych sieci internetowych - wymienia się notatkami z wykładów, zdjęciami, filmami, plikami mp3. Ale również - czego studenci nie ukrywają - nielegalnymi kopiami programów.

Wyszli na ulice

W zeszłym tygodniu, w obawie przed policyjnym nalotem, takim jak w Poznaniu czy Koszalinie,administratorzy serwera DC, służącego do przesyłania danych, zdecydowali o jego zamknięciu.

Na czacie i forach internetowych zawrzało.

Studenci błyskawicznie umówili się

na spontaniczną akcję protestacyjną.

- Setki osób uderzały w wystawione przez okno garnki.

Słychać było głośną muzykę,

a w oknach wielu akademikowych pokoi mrugały światła.

Potem studenci zgromadzili się
na głównym dziedzińcu miasteczka studenckiego
i ulicą Reymonta zmierzali w kierunku Rynku
- mówi Michał Osienkiewicz,
który relację z wydarzeń
zamieścił na portalu krakownews.pl.

Po drodze studenci skandowali hasła:

"Precz z policją", "Chcemy DC".

W pewnym momencie na trasie przemarszu
napotkali patrole prewencji.

Nikogo jednak nie wylegitymowano,
a po chwili dyskusji młodzi ludzie wrócili do miasteczka.

Uczestnicy pochodu twierdzą,
że w marszu wzięło udział nawet tysiąc osób,
zdaniem policji było ich około 300.


Bezpieczna sieć

Studentom nie podoba się brak dostępu do popularnego serwera, ale część z nich doskonale rozumie obawy administratorów.- Bali się, przecież w razie kontroli admin to główny sprawca zbrodni. Tym bardziej teraz, kiedy w innych miastach policja przeszukuje akademiki. Kto wie, kto może zapukać jutro do drzwi - mówi anonimowo jeden z administratorów sieci z Domu Studenckiego "Bratek". Przypomnijmy: w Koszalinie policja weszła do akademików politechniki, nie uzgadniając akcji z rektorem. Przeszukano pokoje, zarekwirowano kilkadziesiąt twardych dysków. W Poznaniu policja zabezpieczyła ogromne ilości pirackich programów, kary grożą półtora tysiącu studentów. - W Krakowie studenci jeszcze nie wyrzucają komputerów przez okno, ale na pewno zastanawiamy się, co grozi nam za zgrane z oryginalnej płyty utwory - mówi Tomek, student V roku informatyki.Policja: autonomiczność uczelni obowiązuje Dariusz Nowak z zespołu prasowego małopolskiej policji reakcję studentów nazywa nieporozumieniem. - Ktoś rzucił hasło, że policja będzie organizować "nalot". Takiej akcji nie było ani nie była planowana - zapewnia.Czy studenci mogą się spodziewać wizyty w akademikach?- Policja nie ostrzega o swoich zamiarach - ucina Nowak. Podkreśla jednak, że nie ma mowy o powtórce wydarzeń z Koszalina. - Aby wejść do akademika, muszą być powody, np. nakaz prokuratorski. Poza tym obowiązuje zasada autonomiczności uczelni. Przed wejściem do miasteczka musimy mieć zgodę rektora. Od lat współpracujemy z uczelniami i myślę, że pewne standardy są wypracowane - dodaje Nowak.Uczelnia: studentom nie wszystko wolno Potwierdza to rektor AGH prof. Antoni Tajduś: - W miasteczku pojawiła się plotka o akcji policji. Mamy wyjątkowo dobre kontakty ze stróżami prawa, każde ich wejście na teren uczelni musi być poprzedzone moją zgodą. Do tej pory nie było z tym problemu. Na pewne działania zgody nie wydam, chyba że będą udokumentowane przesłanki lub zaistnieje niebezpieczeństwo zagrożenia zdrowia i życia. Z drugiej strony studenci powinni pamiętać, że nie wszystko im wolno. Trzeba mieć jakieś granice.Władze AGH zapewniają, że serwer DC nie został wyłączony na zawsze, lecz na prośbę administratorów trafił do remontu. Mają być na nim założone zabezpieczenia, które uniemożliwią przesyłanie nielegalnych plików.

Joanna Jałowiec

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

B. urzędnik MSWiA
i b. szef komisariatu oskarżeni
ws. zaginięcia policjantów


Warszawska prokuratura okręgowa
skierowała do sądu rejonowego
Warszawa-Śródmieście
akt oskarżenia przeciwko
b. urzędnikowi MSWiA Tomaszowi Serafinowi
i b. szefowi komisariatu kolejowego Waldemarowi P.
w sprawie dwojga policjantów,
którzy w grudniu zginęli w wypadku samochodowym
po odwiezieniu urzędnika do domu do Siedlec.

Jak poinformowała rzeczniczka prokuratury
Katarzyna Szeska, "Tomasz S. został oskarżony
o nakłanianie b. komendanta do wydania policjantom
niezgodnego z procedurami
polecenia odwiezienia go do domu".

Waldemar P. natomiast odpowie
za przekroczenie swoich uprawnień
poprzez wydanie takiego polecenia.

Obu grozi do 3 lat więzienia.


Policjanci - sierżant Justyna Zawadka i mł. aspirant Tomasz Twardo - zginęli w nocy 2 grudnia, wracając po odwiezieniu Serafina z Siedlec do Warszawy. Ich samochód wpadł do rozlewiska rzeki Kostrzyń. Z ustaleń ekspertów wynika, że w chwili tragedii w miejscu, gdzie doszło do wypadku, były bardzo trudne warunki drogowe - m.in. gołoledź. Samochód policjantów, chociaż nie jechał z nadmierną prędkością, prawdopodobnie wpadł w poślizg.Zaginionych funkcjonariuszy poszukiwano w całym kraju ponad trzy doby. Sprawdzano hotele, szpitale, przeczesywano lasy i jeziora. Policja rozpatrywała wiele wątków - m.in., że mogli zginąć podczas próby zatrzymania sprawców jakiegoś przestępstwa. Ówczesny wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn wyznaczył nagrodę dla tych, dzięki którym Zawadkę i Twardo uda się odnaleźć.Jeszcze w grudniu zarzut w tej sprawie usłyszał b. komendant warszawskiego komisariatu Waldemar P. Zdymisjonowano go 3 grudnia 2006 r. Serafinowi postawiono zarzut 17 stycznia tego roku.B. urzędnik sam podał się do dymisji 4 grudnia ub.r. Została przyjęta i równocześnie zdecydowano o powrocie b. urzędnika do policji, skąd wcześniej oddelegowano go do pracy w ministerstwie. To pozwoliło na wszczęcie wobec niego postępowania dyscyplinarnego. Jak poinformował Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji, nie zostało ono jeszcze zakończone. Został też zawieszony w pełnionych obowiązkach.Po tej tragedii w mediach pojawiły się informacje o narastającym konflikcie między ówczesnym wiceszefem MSWiA nadzorującym policję Markiem Surmaczem a ówczesnym komendantem głównym policji Markiem Bieńkowskim. Zaprzeczało temu MSWiA. Bieńkowski został odwołany ze swojego stanowiska w lutym br.Asp. Twardo 23 grudnia ukończyłby 33 lata. Pozostawił żonę i trzyletnią córkę. Do służby wstąpił w listopadzie 2002 r. Od początku pracował w Komisariacie Kolejowym Policji w Warszawie w sekcji prewencji. W październiku 2005 r. został podoficerem.Zawadka 17 września skończyła 28 lat. Do służby wstąpiła w sierpniu 2005 r. po ukończeniu studiów o kierunku resocjalizacja. Była funkcjonariuszem Oddziału Prewencji Policji w Warszawie. W sierpniu 2006 r. zaczęła służbę w Komisariacie Kolejowym Policji w Warszawie.

01 Cze 2007 r.

ifp

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Żywoty zomowców z "Wujka"

[b][color=red:2b7




























..


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Paweł




Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 14:50, 05 Kwi 2008    Temat postu: ;;

;;

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna -> Policja V RP Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin