Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna o przestępcach w policyjnych mundurach
Policyjny Serwis Informacyjny
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Teczka Majchrowskiego

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna -> Policja V RP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Paweł




Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 15:33, 31 Lip 2007    Temat postu: Teczka Majchrowskiego

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>


Teczka Majchrowskiego








Z posiadanych przez nas dokumentów wynika,

że obecny prezydent Miasta Krakowa Jacek Majchrowski

doniósł SB,

iż jego studentka dała mu ulotkę wydaną w podziemiu.


Majchrowski rządzi dzięki wsparciu postkomunistów, Aleksandra Kwaśniewskiego i tej części PO, która chciała wygryźć ludzi Rokity. W PRL Majchrowski napisał cenne książki na temat polskiej prawicy i piłsudczyków w okresie międzywojennym. Ich wartość i dziś jest niekwestionowana. Był członkiem PZPR, choć nieraz krytycznie spoglądał na partyjne kierownictwo. W latach 1980–1981 od „Solidarności” wolał założony przez Bolesława Tejkowskiego Polski Związek Wspólnoty Narodowej, którego został wiceprzewodniczącym. Po 1990 r. angażował się społecznie i politycznie w wiele rozmaitych inicjatyw. Już jako wojewoda krakowski uchronił Teatr Stu od likwidacji i doprowadził do przeniesienia grobów „czerwonoarmistów” spod okolic Barbakanu na cmentarz Rakowicki w Krakowie. Zasłynął jako przeciwnik wizyty George’a Busha w Krakowie i udziału Polski w wojnie w Iraku. Jednocześnie, kiedy w 2005 r. grupa radnych krakowskich wezwała prezydenta Krakowa, by poddał się samolustracji i zwrócił się do IPN z zapytaniem, „czy istnieje w archiwach Instytutu jego teczka oraz w jakim charakterze figuruje w tych zasobach”, Majchrowski odparł: „Byłem już trzy razy lustrowany: jako wojewoda, członek Trybunału Stanu i jako prawnik. Nie zamierzam poddawać się czwarty raz lustracji”. Zdrada nieujawniona „Przypuszczam, że nie jest łatwo być zdrajcą, zdrajcą ujawnionym. Ale nigdy żaden dziennikarz, żaden publicysta nie zainteresował się tym, w jakiej sytuacji znajduje się ten, kto odkrywa, że bliski mu człowiek donosił” – napisała kiedyś Liliana Sonik (nazwisko panieńskie Batko), jedna z założycielek krakowskiego Studenckiego Komitetu Solidarności w 1977 r. Oczywiście Majchrowski nigdy nie był kimś bliskim ani dla Liliany Sonik, ani dla środowiska krakowskich antykomunistów. Zapewne i ówczesny doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego Jacek Majchrowski nie był wówczas miłośnikiem opozycji. Tym łatwiej przyszło mu ją zdradzić. Był czerwiec 1977 r. Liliana Sonik, wówczas Batko, przyszła do dr. Jacka Majchrowskiego, asystenta w Instytucie Nauk Politycznych UJ, z prośbą o przełożenie egzaminu na jesień. Po tej rozmowie Majchrowski spotkał się z kpt. Eugeniuszem Fulczyńskim z Departamentu I, czyli wywiadu SB. Ten napisał potem w notatce: [Majchrowski] „poinformował ustnie, że na początku czerwca br. od studentki III roku filologii polskiej UJ – BATKO, podczas przekładania jej egzaminu na sesję jesienną otrzymał ulotki Studenckiego Komitetu Solidarnościowego. BATKO stwierdziła, że materiały te są przeznaczone także dla kadry naukowej. «Nick» twierdzi, że nie wie, kto jeszcze mógł je otrzymać”. W raporcie cytowanego funkcjonariusza SB czytamy ponadto: „Ulotek tych [Majchrowski] mi nie przekazał, gdyż miał je wypożyczyć pracownikowi Zakładu Medycyny Sądowej, który brał udział w sprawie Pyjasa. Sprawa BATKO jest znana […] Wydz. III KW MO Kraków – przeprowadzono u niej rewizję”. Mimo upływu ponad 30 lat od tamtych wydarzeń Lilianna Sonik pamięta tę sytuację i potwierdza autentyczność treści notatki SB. „Nick” wolałby nic nie podpisywać Majchrowski lawirował w swoich kontaktach z SB. W operacyjnym zainteresowaniu bezpieki znalazł się w marcu 1973 r. Początkowo kontaktował się z nim funkcjonariusz Wydziału III SB w Krakowie ppor. T. Baran, który odbył z nim trzy tzw. rozmowy sondażowe. Podczas nich Majchrowski miał przekazywać informacje dotyczące m.in. środowiska Stowarzyszenia „PAX”. Następnie kontakty z Majchrowskim przejął Wydział VIII Departamentu I MSW i osobiście kpt. E. Fulczyński. Wywiadowcy nadali mu wówczas kryptonim „Nick”. W kwietniu 1975 r. Majchrowski miał dwukrotnie spotkać się z Fulczyńskim w kawiarniach „Literacka” i „Cracovia”. Tam miał przekazać oficerowi SB garść informacji na temat „Tygodnika Powszechnego” oraz włoskiego Centro Studi Europeo, którego był stypendystą w 1974 r. i gdzie spotkał m.in. Jasia Gawrońskiego, Karola Popiela i Dominika Morawskiego. Podczas jednego ze spotkań „Nick” rzekomo dostarczył też krótką informację na temat Centro Studi Europeo. Wyraził też „zgodę na utrzymywanie kontaktu, ale zastrzegł się, że wolałby nic nie podpisywać”. W późniejszym okresie kpt. Fulczyński jeszcze kilkakrotnie spotkał się z „Nickiem”, który opowiadał o swoich planach naukowych i związanych z tym wyjazdach do Anglii (m.in. do Instytutu im. gen. W. Sikorskiego w Londynie) i USA (między innymi do Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku) w latach 1977–1978. Zależało mu na pomocy SB w uzyskaniu paszportu. Zobowiązanie „Michała” W związku ze zbliżającymi się wyjazdami zagranicznymi, 25 czerwca 1977 r. Majchrowski miał zgodzić się na podpisanie „zobowiązania do zachowania tajemnicy”, będącego jednocześnie „zgodą na pomoc w zakresie rozpoznawania dywersyjnej działalności antypolskiej prowadzonej przez ośrodki zagraniczne”.

Miał przyjąć wówczas pseudonim „Michał”.

SB potraktowało to jako zgodę na tajną współpracę.


Podczas spotkania z Fulczyńskim 25 czerwca 1977 r. Majchrowski charakteryzował pokrótce swoje zagraniczne kontakty z Dominikiem Morawskim, Adamem Bromke, Tadeuszem Katelbachem, Konradem Sieniewiczem, Piotrem Wandyczem i Wojciechem Wasiutyńskim. Fulczyński napisał, że jego podopieczny „możliwość uściślenia kontaktów widzi z Katelbachem i Bromkem”. Jednak z wyjazdu do Nowego Jorku nic nie wyszło i Majchrowski niechętnie odnosił się do kontynuowania spotkań z kpt. Fulczyńskim. Mimo to zdołał się w tym czasie habilitować. SB stwierdziła, że jest człowiekiem „b. powściągliwym, skrytym, mało komunikatywnym, dającym niepełne, powierzchowne odpowiedzi na zadawane pytania”. „Jego zainteresowanie utrzymywaniem kontaktów z naszą służbą należy tłumaczyć chęcią uzyskania korzyści osobistych, m.in. pomocy przy załatwianiu formalności wyjazdowych. Z materiałów sprawy wynika, że «Nick» b. niechętnie odnosi się do przekazywania konkretnych informacji, szczególnie dot. spraw krajowych. Nie chcąc wiązać się z naszą służbą unikał dostarczania informacji pisanych. W sprawie jest tylko jedno doniesienie pisemne, sporządzone na maszynie i to w 3 osobie” – napisano w podsumowaniu kontaktów z Majchrowskim w latach 1973–1979.

Pragmatyk „Nick”

W 1980 r. sprawę przejął Wydział XI Departamentu I MSW – elitarna jednostka wywiadu, która prowadziła również ofensywne działania na terenie kraju w stosunku do osób i spraw, które związane są z zagranicą. Wywiadowcy z Departamentu I planowali wykorzystać Majchrowskiego do rozpracowania niektórych osób ze środowisk polskiej emigracji, z którymi utrzymywał on kontakty (m.in. Wojciech Wasiutyński, Tadeusz Żenczykowski, Karol Popiel i Tadeusz Katelbach). 23 marca 1981 r. w kawiarni „Ratuszowa” z Majchrowskim spotkał się ppor. Zbigniew Charewicz z Wydziału XI Departamentu I MSW. Miał rozeznać ewentualną zasadność prowadzenia rozmów z „Nickiem”. I znów Majchrowski opowiadał o potrzebie wyjazdu naukowego do USA i o ubieganiu się o stypendium w Instytucie Piłsudskiego w Nowym Jorku, przy jednoczesnym dystansowaniu się od „Solidarności” i podkreślaniu swojego „oddania” dla PZPR. I choć odmówił przekazywania informacji na temat spraw krajowych, to „potwierdził też bez zastrzeżeń swoje zobowiązanie z 1977 r. do współpracy z SB w zakresie rozpoznawania dywersyjnej działalności antypolskiej prowadzonej przez ośrodki zagraniczne”. Taka postawa nie usatysfakcjonowała jednak SB. W kwietniu 1982 r., prowadząc kwerendę w archiwum KC PZPR w Warszawie, Majchrowski miał sam skontaktować się z SB. Poprosił o spotkanie. Ponownie mówił o możliwości wyjazdu, tym razem do Anglii, gdzie chciał zebrać materiały do nowej książki. Był nawet chętny nawiązać interesujące dla SB kontakty na emigracji. Jednak i tym razem SB podeszła do jego propozycji z nieufnością. Kierownictwo Wydziału XI Departamentu I MSW (sprawą interesowali się m.in. Sławomir Petelicki i Aleksander Makowski) podjęło decyzję o zamknięciu sprawy „Nicka” i złożeniu akt do archiwum. Zostały one zakwalifikowane jako Segregator Materiałów Wstępnych, a więc funkcjonariusze SB uznali, że Majchrowski nie był ich informatorem. Zapewne wiązało się to z faktem, że ze współpracy z wywiadem po prostu nic nie wyszło. Koniunkturalizm „Nicka” vel „Michała”, tak typowy przecież dla wielu członków PZPR lat 70. i 80., podpowiadał mu, że z bezpieką należy utrzymywać poprawne stosunki. Jednocześnie Majchrowski dbał o to, by w relacjach z SB nie przekroczyć pewnej granicy. Było to czytelne i jasne również dla SB. Dlatego mimo udokumentowanych w notatkach służbowych kontaktów Majchrowski formalnie pozostał jedynie „figurantem”. Zachowana w dokumentacji informacja o przekazaniu przez Majchrowskiego wiadomości o kolportowaniu ulotek przez Lilianę Sonik nie wywołała gwałtownych wobec niej reperkusji ze strony Służby Bezpieczeństwa. Jako członkini środowiska SKS od dawna była już wnikliwie rozpracowywana przez Wydział III krakowskiej SB, podobnie jak inni przyjaciele zamordowanego Stanisława Pyjasa. Z drugiej jednak strony szkodliwa dla Liliany Sonik była każda informacja docierająca do jej prześladowców na temat jej opozycyjnej działalności. I nie ma tu znaczenia, czy przekazywał ją typowy koniunkturalista, czy klasyczny agent SB. Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk

Wiadomość wydrukowana ze stron: wiadomosci.wp.pl

(Gazeta Polska)

2007-09-18

Sprawa dyrektora Jana T.



[link widoczny dla zalogowanych]



[link widoczny dla zalogowanych]

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>


Wybory, Przyjazny Kraków

i proces o nieprawidłowości



Umorzeniami ze względu na przedawnienia i uniewinnieniami z powodu zmiany przepisów zakończył się w środę proces w sprawie nieprawidłowości finansowych komitetu wyborczego Przyjazny Kraków, który w 2002 r. popierał kandydaturę Jacka Majchrowskiego na prezydenta miasta.
Śledztwo w tej sprawie wszczęto w 2004 roku po zawiadomieniu przez Stowarzyszenie "Samorządny Kraków". Zostało ono umorzone i w 2006 r. podjęte na nowo, po dostarczeniu przez katowicki oddział CBŚ nowych dokumentów. Akt oskarżenia w sprawie nieprawidłowości w dokumentacji finansowej komitetu wyborczego Przyjazny Kraków powstał w 2007 roku, rok później rozpoczął się proces. Na ławie oskarżonych zasiadło dziewięć osób, w tym pełnomocnik finansowy komitetu wyborczego i pełnomocnik wyborczy.

W środę krakowski sąd po prawie 5 latach procesu umorzył postępowanie wobec sześciu oskarżonych z powodu przedawnienia karalności. Trzy pozostałe oskarżone, co do których zarzuty również się przedawniły, uniewinnił z powodu zmiany przepisów dotyczących działania na szkodę spółki: obecnie zarzucane im czyny nie podlegają karalności. W uzasadnieniu wyroku sąd przypomniał maksymę, że "prawda jest córką czasu" i wyraził ubolewanie, że nie udało się przeprowadzić do końca postępowania dowodowego. Jako przyczyny wymienił m.in. konieczność przesłuchania dużej liczby świadków, konieczność uzupełnienia materiału dowodowego przez prokuraturę, długie oczekiwanie na opinie i chorobę biegłej.

Prokuratura: szereg nieprawidłowości

Sprawa dotyczy wyborów samorządowych w 2002 roku, podczas których kandydat Ponadpartyjnego Komitetu Wyborczego "Przyjazny Kraków" Jacek Majchrowski (popierany przez SLD-UP i PSL) zwyciężył w II turze wyborów i został prezydentem Krakowa. Według prokuratury w sprawozdaniu finansowym komitetu, przedłożonym w krakowskiej delegaturze Krajowego Biura Wyborczego, znalazło się wiele nieprawidłowości polegających m.in. na pominięciu lub zaniżeniu wydatków poniesionych na cele kampanii wyborczej - w wysokości ponad 170 tys. zł. O przedstawienie nieprawdziwej dokumentacji prokuratura oskarżyła pełnomocnika finansowego komitetu Władysława J. Za pomocnictwo w tym przestępstwie i ukrycie dokumentów odpowiadał pełnomocnik wyborczy Andrzej K. Pozostałe oskarżone to trzy członkinie władz jednej z firm poligraficznych, sporządzającej materiały na potrzeby kampanii wyborczej komitetu. Zarzucono im działanie na szkodę spółki - poprzez niekorzystne dla niej zaniechanie dochodzenia należności ok. 73 tys. zł za wykonane usługi.

Z kolei za zaniżanie wartości usług pocztowych odpowiadali trzej członkowie władz Urzędu Przewozu Poczty w Krakowie. Dziewiątym oskarżonym był Grzegorz G., który - według aktu oskarżenia - przejął z ramienia Koalicyjnego Komitetu Wyborczego SLD-UP zobowiązania finansowe Przyjaznego Krakowa na kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Umorzenie i uniewinnienie

W śledztwie oskarżeni nie przyznali się do winy, złożyli jednak obszerne wyjaśnienia, zdaniem prokuratury potwierdzające dowody zawarte w dokumentacji. W środę o umorzenie postępowania z powodu przedawnienia karalności i uniewinnienie trzech oskarżonych z powodu depenalizacji po zmianie przepisów - oprócz obrońców - wystąpiła także przedstawicielka urzędu prokuratorskiego. Sąd przychylił się do tych wniosków.

Na końcową rozprawę stawiło się tylko dwoje oskarżonych, pozostali byli reprezentowani przez obrońców. Wyrok nie jest prawomocny. Po wniesieniu aktu oskarżenia prezydent Krakowa Jacek Majchrowski w rozmowie z PAP podkreślał, że sprawozdanie z rozliczenia kampanii zostało przyjęte przez Państwową Komisję Wyborczą. Twierdził także: "Stawiane są teraz różnego typu zarzuty, tylko z tego względu, że są to osoby ze mną związane".

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>


Prokurator znów oskarża Jana T....

Sid 2011-05-29, ostatnia aktualizacja 2011-05-29 19:21:58.0

Były dyrektor Zarządu Dróg i Transportu Jan T. znowu podejrzany: prokuratura zarzuca mu, że kazał wytwarzać dokumentację, która miała potwierdzać przeprowadzenie fikcyjnych przetargów przy miejskich inwestycjach.
Razem z Janem T. podejrzanymi w tej sprawie jest dwoje jego byłych zastępców - Iwona K. i Andrzej Z., a także Stanisław J., prezes jednej z firm, która dostawała zlecenia na prace od dyrektora T. Wszyscy usłyszeli już w prokuraturze zarzuty: T. - przekroczenia uprawnień, pozostała trójka - poświadczenia nieprawdy w dokumentach i pomocy w przestępstwie udzielonej byłemu dyrektorowi ZDiT.

To nowy wątek w śledztwach przeciwko najbardziej kontrowersyjnemu urzędnikowi za kadencji prezydenta Jacka Majchrowskiego. Śledczy wpadli na ten trop, badając dokumentację przetargów i zamówień publicznych z tzw. wolnej ręki, zlecanych przez ZDiT w latach 2004-2007.

- To wyjątkowo trudne postępowanie, konieczne było powołanie biegłych między innymi z zakresu zamówień publicznych - mówi Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka krakowskiej prokuratury.

Chodzi o to, że na część prac zlecanych prywatnym firmom przez zarząd dróg powinny być przeprowadzone przetargi, poprzedzone sporządzeniem do nich odpowiedniej dokumentacji, ze specyfikacją warunków zamówienia i wyłonienia najlepszej oferty. Tymczasem - według prokuratury - mechanizm był taki: dyrektor T. sam wskazywał, jaka firma będzie prowadzić prace, a gdy okazywało się, że wcześniej powinien być przetarg, tworzono potem dokumenty, mające potwierdzić wybór wykonawcy zgodnie z przepisami.

Taki mechanizm odkryto przy kilku inwestycjach miejskich, np. remoncie siedziby ZDiT, usuwaniu zagrzybienia podczas prac w podziemiach Rynku Głównego czy też remoncie Małego Rynku. Ale według prokuratury chodziło nie tylko o prace budowlane. Ten sam sposób postępowania pojawił się przy wyłonieniu firmy, która zajmie się pracami porządkowymi, zabezpieczającymi m.in. ruch podczas wizyty papieża Benedykta XVI w Krakowie. Według śledczych Jan T. powierzył te prace firmie Stanisława J. Kiedy ta wystawiła potem rachunek, dyrektor T. uznał, że kwota jest za mała i nakazał, by faktura była dwa razy większa, gdyż wtedy można było do niej stworzyć dokumentację potwierdzającą oficjalne zamówienie i wybór firmy.

- Wizyta Benedykta XVI miała miejsce w maju, tymczasem - jak ustaliliśmy - dokumentacja związana z wyłonieniem firmy zabezpieczającej ruch w jej trakcie była tworzona w czerwcu - mówi prokurator Marcinkowska. To w tym wątku pomocy dyrektorowi T. mieli udzielać jego zastępcy.

Nikt z podejrzanych nie przyznał się do winy.

Dla Jana T. nowe oskarżenia mogą oznaczać kolejny proces.

Przypomnijmy, że w sądzie

toczą się przeciwko niemu sprawy o korupcję,

mobbing wobec podwładnych

i molestowanie dwóch pracownic.

Odpowiada też za niedopełnienie obowiązków

podczas remontu płyty Rynku.


Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Majątek prezydenta Majchrowskiego

do prześwietlenia



dm, sid 2010-01-18, ostatnia aktualizacja 2010-01-18 20:12:58.0

Krakowska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie oświadczenia majątkowego Jacka Majchrowskiego

- Chodzi o oświadczenia majątkowe za lata 2003-2007, w których są pewne nieprawdziwe dane - poinformowała Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

Majchrowski zostanie wezwany na przesłuchanie w charakterze świadka. Śledztwo zostało wszczęte na podstawie materiałów przekazanych śledczym przez agentów CBA, którzy po raz pierwszy zjawili się w magistracie w połowie grudnia 2008 roku. Pytali prezydenta o numery kont bankowych, zobowiązania, kredyty, nieruchomości i co ostatnio kupił cennego. Majchrowski twierdził, że "jest spokojny, bo nie ma się czego obawiać".

W połowie stycznia CBA zawiadomiło prokuraturę apelacyjną, że podejrzewa prezydenta Krakowa o popełnienie przestępstwa przy wypełnianiu oświadczeń o stanie jego majątku. Według nieoficjalnych informacji Majchrowski miał m.in. zaniżyć sumę pieniędzy, jaka znajdowała się na jego koncie. CBA wytknęło mu również zasiadanie w radzie Fundacji Uniwersytetu Ekonomicznego. Prezydent wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że złożył wyjaśnienia i że "mogło dojść do nieumyślnej pomyłki. Wszystkie moje dochody są udokumentowane".

Rzecznik CBA utrzymuje, że grudniowa kontrola była rutynowa. - Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. CBA ma takie uprawnienia i systematycznie sprawdza oświadczenia samorządowców - przekonuje Jacek Dobrzyński.

dm, sid

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA


>>[size=18]>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
[/size]
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>[/size]

Zegarek, długopis i spinki...

Jan T. znów ma kłopoty



Sid 2010-01-25, ostatnia aktualizacja 2010-01-25 19:33:05.0

Krakowska prokuratura skierowała do sądu kolejne dwa akty oskarżenia przeciwko Janowi T., byłemu dyrektorowi Zarządu Dróg i Komunikacji.

Zarzuca mu, że od prywatnego przedsiębiorcy przyjął - w zamian za przychylność - zegarek i długopis marki Mont Blanc warte 4200 zł. Na dodatek potem dostał jeszcze od niego spinki, których wartość oszacowano na kolejne 700 zł. Jan T. nie przyznał się i odmówił zeznań. Nie przyznał się też do zarzuconego mu przez prokuraturę niedopełnienia obowiązków przy remoncie pomieszczeń w siedzibie ZDiK, które inna prywatna firma przystosowywała na centrum koordynacyjne. Zdaniem prokuratury Jan T. zawarł z nią tylko ustną umowę na roboty z pominięciem przetargu; zmieniano zakres prac, przez co niektóre wykonywano po kilka razy.

Sid

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>[/size]

Prezes Budostalu 5 zatrzymany

Szymon Jadczak

2008-03-13, ostatnia aktualizacja 2008-03-13 11:04:29.0

W czwartek rano policja zatrzymała Ryszarda P.,

prezesa firmy Budostal 5.

Zatrzymanie ma związek z aresztowaniem w ubiegłym tygodniu

dyrektora Zarządu Dróg i Transportu Jana T.

Budostal 5 to firma, która w ostatnich latach

wygrywała liczne miejskie przetargi.


Ma na swoim koncie m.in. remont ul. Konopnickiej, budowę estakady nad rondem Polsadu, remont Alei Trzech Wieszczów, ul. Bora-Komorowskiego i budowę tunelu pomiędzy rondem Mogilskim a ul. Pawią. Kilka lat temu w radzie nadzorczej Budostalu 5 sp. z o.o. (firmy zależnej od Budostalu 5 S.A., której prezesem jest Ryszard P.) zasiadał Andrzej Zaborski, dziś dyrektor ds. technicznych w ZDiT.Według naszych informacji, jeszcze dziś Ryszard P. usłyszy zarzuty dotyczące korupcji przy miejskich przetargach. Ryszard P. będzie trzecią osobą, której prokuratura postawi zarzuty w sprawie korupcji przy miejskich inwestycjach. Kilka zarzutów korupcyjnych ma już Jan T. (wg naszych informacji na łączną sumę przekraczająca 100 tys. zł), za wręczanie korzyści majątkowych ma odpowiadać Tomasz K., współwłaściciel firmy Elika, która remontowała siedzibę ZDiT. W zamian za to zlecenie Tomasz K. miał zafundować Janowi T. pobyt w swoim ośrodku SPA niedaleko Buska Zdroju.

Szymon Jadczak

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Prezydent Krakowa o Janie T. i pokoju nr 71

Bartosz Piłat

2008-03-12, ostatnia aktualizacja 2008-03-12 21:54

Jan T. nie wróci, dyrektorski mobbing to przesada

- to główne tezy z wystąpienia prezydenta Krakowa przed radnymi.

Atmosferę podgrzał - nie pierwszy już raz - pokój nr 71.

Radni zażądali, by prezydent Krakowa na wczorajszej sesji poinformował ich o sytuacji w ZDiT i planach zmian po aresztowaniu dyrektora Jana T.

- Nie podejmowałem szybkich decyzji w jego sprawie, bo nie chcę wypowiadać się przed wyrokiem sądu - rozpoczął swoje wystąpienie.

Kilka minut później tłumaczył zachowania dyrektora. - Nie będę mówił o korupcji i molestowaniu, bo to wyłącznie odpowiedzialność dyrektora. Natomiast mogę wyrazić swoją opinię na temat zarzucanego mu mobbingu. ZDiT jest taką jednostką, że nie należy się dziwić nocnym telefonom do pracowników. To w pewnym sensie służba miastu - tłumaczył radnym Majchrowski i przywołał pewną historię: - Słyszałem też, że jako mobbing pracownicy potraktowali np. żart wobec pracownic, które zwolnione w Wigilię do domu zostały w pracy. Dyrektor miał im powiedzieć, że skoro nie posłuchały jego decyzji o zwolnieniu do domu, to będzie musiał wyciągnąć konsekwencje dyscyplinarne

- dodał, podkreślając, że po 2006 r.

na Jana T. nie było już skarg.


Dlaczego?

To tłumaczyli już wcześniej podlegli dyrektorowi T. pracownicy:

- W 2006 r. spotkaliśmy się z prezydentem Majchrowskim.

Obiecał załagodzenie sytuacji.

A skończyło się na tym, że dyrektor T. zaczął wyżywać się na tych,

którzy byli na spotkaniu.

Uznaliśmy więc, że nie ma sensu prosić prezydenta o pomoc

i złożyliśmy skargi do inspekcji pracy.


Mimo tej charakterystycznej opinii na temat zachowań Jana T. prezydent, podobnie jak w wakacje 2007 roku, zdeklarował: - Nawet jeśli dyrektor ZDiT zostanie uwolniony wcześniej niż za trzy miesiące, nie wróci na żadne stanowisko kierownicze w magistracie. Najpierw zostanie wysłany jednak na zaległy urlop, a przysługuje mu 86 dni - oświadczył Majchrowski. Zapewnił też, że zamierza ogłosić konkurs na stanowisko dyrektora zarządu dróg.

Na marginesie dyskusji o ZDiT z mównicy sali obrad rady miasta padły też oskarżenia o manipulację medialną. Sprowokowała je radna Katarzyna Migacz: - Czy pan prezydent ma zamiar pozwać "Gazetę" w związku z jej tekstem, który sugeruje, że molestował pan urzędniczki w jednym z pokoi motelu Krak?

Pan twierdzi, że je tam przyjmował urzędowo.

Patrząc na zdjęcie ilustrujące tekst, nasuwa się pytanie,

w jakiej pozycji je pan przyjmował

- zapytała z mównicy jeszcze przed wystąpieniem prezydenta.

Jej pytanie dotyczyło tekstu, w którym informowaliśmy,

że po przegranym przez prezydenta procesie o zapłatę

za korzystanie z pokoju w motelu Krak

(pokazaliśmy jego wnętrze), do akcji wkroczy komornik.


Wczoraj prezes spółki Forte, zarządcy motelu,

złożył wniosek do komornika

o egzekucję zasądzonych 52 tys. zł.

Prezydent nie chce zapłacić, bo uważa,

że suma jest nieadekwatna do czasu,

w jakim korzystał z pokoju.


Majchrowski ripostował: - Nie wystarczy czytać tekstu, trzeba go jeszcze przeczytać ze zrozumieniem. Nie odpowiadam za manipulacje dziennikarskie ani za zdjęcia, które się ukazują. Mogę jednak panią radną zapewnić, że w pokoju oprócz łóżek znajdowały się również stolik i fotelik. Poleciłem też swojemu adwokatowi, by zbadał treść tego tekstu.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Prezydent nie chce płacić za pokój

Sid 2008-03-19, ostatnia aktualizacja 2008-03-19 20:46:19.0

Wstrzymania egzekucji oraz przywrócenia terminu rozprawy

w sprawie zapłaty za pokój w motelu Krak

domaga się prezydent Krakowa Jacek Majchrowski.

Prezydent złożył w sądzie sprzeciw od nakazu zapłaty.

Zgodnie z nim ma wypłacić spółce Forte

52 tysiące złotych za użytkowanie pokoju w motelu Krak.


Prezes Forte Wacław Stechnij twierdzi,

że Jacek Majchrowski nie oddał klucza do pomieszczenia.

W pozwie wymienia osoby,

w tym kilka wysokich urzędniczek magistrackich,

które Majchrowski miał przyjmować w motelowym pokoju.


Prezydent zgodnie z wcześniejszym wyrokiem

zapłacił już ponad dziewięć tysięcy za nieoddany klucz.

Tym razem jednak uznał, że kwota jest za duża.

Złożył sprzeciw od nakazu, bo - jak twierdzi

- nie został o nim skutecznie zawiadomiony.

Jego zdaniem na kopercie z doręczonym nakazem

była tylko informacja o powtórnym awizie,

a nie było o pierwszym.


Sid

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>


CBA donosi na Jacka Majchrowskiego



Jarosław Sidorowicz

2009-12-14, ostatnia aktualizacja 2009-12-14 21:12:30.0

CBA donosi na Jacka Majchrowskiego. Chodzi o oświadczenia majątkowe prezydenta. CBA twierdzi, że podał w nich nieprawdę, i zawiadomiło w poniedziałek o tym prokuraturę.

Sprawa dotyczy oświadczeń majątkowych prezydenta Krakowa z lat 2003-2007, które CBA kontrolowało przez ponad 10 miesięcy (kontrolę rozpoczęto jeszcze, gdy szefem biura był Mariusz Kamiński). - Funkcjonariusze nabrali wątpliwości dotyczących podania nieprawdy oraz utajniania prawdy w informacjach zawartych w oświadczeniach majątkowych - tłumaczy rzecznik CBA Jacek Dobrzyński.

Agenci CBA po raz pierwszy zjawili się w magistracie w połowie grudnia zeszłego roku. Pytali wtedy prezydenta o numery kont bankowych, zobowiązania, kredyty, nieruchomości i co ostatnio kupił cenniejszego. Majchrowski wówczas twierdził, że "jest spokojny, bo nie ma się czego obawiać". Kontrolę, która początkowo miała skończyć się w kwietniu, przedłużono do jesieni. Wczoraj CBA zawiadomiło Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie, że podejrzewa prezydenta Krakowa o popełnienie przestępstwa przy wypełnianiu oświadczeń o stanie jego majątku. - W ciągu kilku najbliższych dni zapadnie decyzja, czy będzie wszczęte śledztwo w tej sprawie - mówi rzecznik PA Józef Radzięta.

Według nieoficjalnych informacji prezydent Krakowa miał m.in. zaniżyć sumę pieniędzy, jaka znajdowała się na jego koncie. Z naszych informacji wynika, że CBA bardziej zawierzyło dokumentom uzyskanym bezpośrednio z banku niż papierom jakie - z tego samego banku - złożył w ramach wyjaśnień Majchrowski. Rzekomo miał też zaniżyć wartość orderów, które kolekcjonował, a CBA ponoć wytknęła mu również zasiadanie w Radzie Fundacji Uniwersytetu Ekonomicznego. Mało prawdopodobne jest, by prokuratura apelacyjna sama się zajmowała tą sprawą i - ze względu na rangę zarzutów - raczej przekaże ją do którejś z niższych prokuratur.

Rzecznik CBA zapewnia, że Biuro nie przesądza, czy prezydent złamał prawo. - Naszym zdaniem sprawa wymaga tego, żeby zbadał ją prokurator, który z pewnością wyjaśni, czy doszło do popełnienia przestępstwa - tłumaczy.

Jacek Majchrowski wczoraj był na urlopie. W wydanym po południu oświadczeniu napisał: "Z przykrością stwierdzam, że pomimo złożonych przeze mnie w trakcie kontroli wyczerpujących wyjaśnień, co do różnic występujących w niektórych moich zeznaniach, a składanych przeze mnie w najlepszej wierze i na podstawie dokumentów bankowych dostarczonych mi przez banki, funkcjonariusze CBA nie uznali ich za wystarczające. Nie wykluczam, że podobnie jak w przypadku innych osób piastujących funkcje publiczne mogło dojść do nieumyślnej pomyłki i, że w związku z tym prokurator również w tym przypadku umorzy postępowanie. Wszystkie moje dochody są udokumentowane".

- To prywatna sprawa prezydenta Jacka Majchrowskiego i nie mogę jej komentować. Warto jednak przypomnieć, że zatajenie prawdy jest przestępstwem umyślnym i żeby postawić zarzut, trzeba najpierw udowodnić, że ktoś celowo czegoś nie podał. Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy też miał podobną sprawę. Chodziło również o jego oświadczenie majątkowe, w który miał nie podać całego uposażenia i uznano, że doszło do oczywistej pomyłki - powiedział "Gazecie" Andrzej Oklejak, pełnomocnik prezydenta ds. prawnych.

Rzecznik CBA zapewnia, że kontrola była rutynowa: - Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. CBA ma takie uprawnienia i systematycznie sprawdza oświadczenia samorządowców - przekonuje Jacek Dobrzyński. Dodaje, że prezydent Krakowa nie był jedynym, wobec którego złożono doniesienie w sprawie oświadczeń majątkowych.

"Powiedziano mi, że ta kontrola CBA była rutynową, dotyczącą prezydentów. Przy czym rutynowo, tak zupełnie przypadkowo, wybrano tylko mnie i prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca, to znaczy tych niezwiązanych z PO i PiS" - komentował Jacek Majchrowski w niedawnym wywiadzie dla "Dziennika Polskiego".

Rzecznik prezydenta Rzeszowa Maciej Chłodnicki potwierdza, że CBA także w przypadku Tadeusza Ferenca zawiadomiło prokuraturę o podaniu nieprawdy w oświadczeniach majątkowych. - Rzekomo miał zaniżyć powierzchnie nieruchomości o dwa metry kwadratowe oraz zataić, że zasiadał w zarządzie Stali Rzeszów i radzie fundacji szkoły muzycznej. Tyle że o tym ostatnim fakcie dowiedział się dopiero z pisma CBA, zaś jako członek zarządu klubu nie był wykazany w KRS i nie mógł nawet podejmować żadnych decyzji finansowych - wylicza rzecznik prezydenta Rzeszowa. CBA zwróciło się nawet do rady miejskiej o odwołanie prezydenta Rzeszowa. - Za cały komentarz niech świadczy fakt, że prokuratura umorzyła całą sprawę, nie dopatrując się żadnego naruszenia prawa - mówi Maciej Chłodnicki.

Jarosław Sidorowicz

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Mecenas Jan Widacki oskarżony

(PAP)

O nakłanianie świadków
do składania fałszywych zeznań,
m.in. w sprawie zabójstwa
jednego z bossów pruszkowskiej mafii
Andrzeja K., pseudonim Pershing,
oskarżyła białostocka prokuratura apelacyjna
znanego adwokata Jana Widackiego.

Akt oskarżenia trafił najpierw
do Sądu Rejonowego w Białymstoku,
a stamtąd do Sądu Rejonowego Praga-Południe.


Pierwszy z zarzutów dotyczy świadka w sprawie apelacyjnej o zabójstwo Pershinga, w której mecenas Widacki był obrońcą jednego z szefów mafii pruszkowskiej Mirosława D., pseudonim Malizna. Prokuratura zarzuciła prawnikowi, że jesienią 2004 roku nakłaniał świadka Sławomira R., który odsiaduje wyrok wieloletniego więzienia m.in. za zabójstwo, do złożenia nieprawdziwych zeznań, które byłyby korzystne dla jego klienta, a zdyskredytowałyby osobę obciążającą Mirosława D. Prokuratura zarzuciła Janowi Widackiemu, że za takie zeznania obiecał świadkowi udzielić pomocy materialnej i zapewnić bezpieczeństwo osobiste i że takiej pomocy udzielił. Kolejny zarzut dotyczy zeznań lobbysty Marka Dochnala przed sejmową komisją śledczą ds. Orlenu, przed którą Widacki reprezentował jako pełnomocnik biznesmena Jana Kulczyka. Dochnal podczas swoich zeznań miał powiedzieć, że pełnomocnik Kulczyka naciskał na niego, aby ten nie oczerniał jego mocodawcy. Mecenasowi zależało na zatajeniu informacji o powiązaniach biznesmena z rosyjskim Łukoilem. Za milczenie - powołując się na swoje koneksje - Widacki miał obiecać lobbyście wyjście z aresztu. Trzeci zarzut dotyczy przekazywania grypsów przez Widackiego osobom powiązanym z gangiem Krzysztofa F., pseudonim Bandzior, który był oskarżany o serię zabójstw na południu Polski w latach 1996-2000. Widacki był w jego procesie jednym z obrońców. Przez przekazywane informacje przestępcy chcieli namawiać świadków do zmiany zeznań. Razem z mecenasem Widackim oskarżono jeszcze pięć osób, które miały współpracować z adwokatem (członków rodzin jego wcześniejszych klientów). Świadkami w procesie będą m.in. Zbigniew Wassermann, Marek Dochnal, Jan Kulczyk oraz świadek koronny zeznający w procesie o zabójstwo Preshinga. Śledztwo, w ramach którego postawiono zarzuty Janowi Widackiemu, Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku prowadziła od jesieni 2005 roku, na zlecenie Prokuratury Krajowej.

Wiadomość wydrukowana ze stron: wiadomosci.wp.pl

2007-07-31

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Ekspert komisji z rodowodem SB

mig, PAP 2008-04-05, ostatnia aktualizacja 2008-04-05 08:17:50.0

Decyzja komisji śledczej ds. nacisków

o powołaniu na eksperta płk. Jerzego Stachowicza

wzburzyła Ryszarda Bociana, byłego działacza KPN.

- 9 marca 1985 r. kierował on grupą

przeprowadzającą rewizję w moim domu - wspomina.

- Wygrażał siostrze, że ją aresztuje, bo twierdził,

że chciała go kopnąć.

Siostra siedziała na parapecie i machała nogą.

Stachowicz jest emerytowanym oficerem ABW.

Karierę rozpoczynał w wydziale śledczym krakowskiej SB.

- Jego funkcjonariusze uczestniczyli w przeszukaniach,

przesłuchiwali podejrzanych - mówi Ewa Zając z IPN w Krakowie.

Działacze opozycji zapamiętali Stachowicza

głównie za sprawy przeciw

Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległości.

Na wiecu 1 maja 1986 r. chcieli rzucić gaz łzawiący

i ulotki przeciw interwencji w Afganistanie.

Wcześniej SB ich namierzyła.

Aresztowała 11 osób.

Władze chciały z nich zrobić groźnych terrorystów.

Sprawę opisał w raporcie wydanym w drugim obiegu Jan Rokita.

Zgłoszenie tej kandydatury przez posła Jana Widackiergo

świadczy o jego upodobaniu do specjalistów z SB

- mówi Zbigniew Wassermann, poseł PiS.

Widacki zapewnia, że nie wie nic o przeszłości Stachowicza.

- Pracował w UOP, potem w ABW,

przeszedł kilka razy pozytywną weryfikację.

Ma świetną kartę w III RP.

Polecono mi go jako fachowca z rekomendacjami ze służb.

Jednak Andrzej Czuma, szef komisji śledczej,

mówi że gdyby wiedział o przeszłości Stachowicza w SB,

nie głosowałby za jego kandydaturą.


mig, PAP

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Szukają materiałów obciążających prezydenta


Szymon Jadczak, Jarosław Sidorowicz, Bartosz Piłat

2007-08-05, ostatnia aktualizacja 2007-08-05 21:52:15.0

Agenci ABW szukają materiałów,
które mogłyby obciążyć
lewicowego prezydenta Krakowa
Jacka Majchrowskiego
- dowiedziała się "Gazeta".


Pojawili się m.in. w kilku firmach budowlanych i urzędzie miasta.Informacje o wizytach funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego od kilku dni powtarzają sobie przedsiębiorcy, urzędnicy i politycy. Agenci zapewniają, że rozmowy są niezobowiązujące, delikatnie dają jednak do zrozumienia, że interesują ich informacje o nieprawidłowościach przy miejskich inwestycjach. Ich wizyty potwierdziliśmy w kilku niezależnych źródłach. W środę funkcjonariuszka ABW zjawiła się w Biurze ds. Euro 2012 w Urzędzie Miasta Krakowa. Oficjalnie chciała wypytać o przygotowania do nadchodzących Mistrzostw Europy w piłce nożnej. Kwestie związane z bezpieczeństwem przyszłej imprezy nie budziły jednak jej większego zainteresowania. Wypytywała głównie o przyszłe inwestycje i związane z nimi przetargi. - Interesowała się czy mamy jakieś problemy z procedurami, czy coś może jest przyspieszane jakimiś innymi sposobami - relacjonuje Barbara Janik, dyrektor biura. Według niej agentka nie była przygotowana do rozmowy, chciała raczej usłyszeć coś o potencjalnych nieprawidłowościach. - W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi - mówi Janik. O odwiedzinach ABW opowiedziało nam również kilku przedsiębiorców z branży budowlanej, którzy w ostatnich latach realizowali miejskie kontrakty. - Agenci zjawili się po godzinach, bez zapowiedzi. Nie było to żadne oficjalne przesłuchanie - opowiada jeden z biznesmenów. - Interesowały ich głównie szczegóły transakcji z miastem. Inni nasi rozmówcy twierdzą, że byli pytani o to jaki wpływ ekipa prezydenta Majchrowskiego miała na przebieg przetargów. Funkcjonariusze mieli sugerować, że podzielenie się informacjami może pomóc firmie. - Usłyszałem, że urząd skarbowy ma dużą moc oddziaływania - opowiada jeden z naszych rozmówców.Nie przypadkowo agenci krążą po firmach współpracujących z miastem. Prezydent znalazł się na celowniku organów ścigania w 2006 r. Na kilka miesięcy przed wyborami samorządowymi w prokuraturze przyspieszenia nabrały śledztwa, w których mieli się przewijać miejscy urzędnicy, m.in. w sprawie remontu Rynku Głównego. Ponownie wyciągnięto sprawę nie powiadomienia przez prezydenta o korupcyjnej propozycji złożonej w poprzedniej kadencji przez jednego z krakowskich przedsiębiorców pogrzebowych. Jednak jesienią Majchrowski wygrał wybory. Nie znaczy to, że prezydent wypadł z kręgu zainteresowań prokuratury. - W przyszłym tygodniu mam na kolejne przesłuchanie - powiedział nam prezydent Jacek Majchrowski. Potwierdza, że do niego też docierają sygnały o wizytach ABW. - Na prawie uczono mnie, że jest przestępstwo i szuka się sprawcy. Odnoszę wrażenie, że ostatnio w Krakowie jest odwrotnie: jest osoba i szuka się przestępstwa, które można mu przypisać - komentuje Majchrowski.Co na to wszystko ABW? - Żadne czynności procesowe w firmach realizujących miejskie kontrakty nie są prowadzone - zapewnia rzecznik prasowy ppor. Agnieszka Sokołowska-Łaba. Czy możliwe, że agenci prowadzą w tych przedsiębiorstwach inne działania? - Nawet gdyby tak było, nie mogłabym państwa o tym poinformować. Działania poza procesowe to tajemnica służbowa i państwowa - ucina Sokołowska.

Szymon Jadczak, Jarosław Sidorowicz, Bartosz Piłat

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>


List otwarty adwokatów

ze sprawy linczu we Włodowie


Sześciu adwokatów, którzy bronili mężczyzn z Włodowa

oskarżonych o tzw. lincz na Józefie C.,

wystosowało list otwarty do prof. Andrzeja Rzeplińskiego,

w którym m.in. sprzeciwiają się nazwaniu ich klientów "motłochem".

Wystosowaliśmy ten list do prof. Rzeplińskiego,

ponieważ żaden prawnik nie powinien tak kategorycznie wypowiadać się

w sprawie, z której nie przeczytał ani karty akt,

której tak naprawdę nie zna

- powiedział mecenas Piotr Afeltowicz, jeden z autorów listu.



W liście otwartym czytamy m.in.: "Pan profesor swoimi wypowiedziami nawiązał do najgorszych przykładów, z jakimi mieliśmy do czynienia w tzw. IV RP w wydaniu ministra sprawiedliwości, czy szefa CBA, wydających na ludzi wyroki przed ich osądzeniem przez Sąd, i bez znajomości materiału dowodowego.(...) Nazywanie zaś oskarżonych 'motłochem, któremu państwo oddaje sprawiedliwość w ręce' jest obraźliwe zarówno dla państwa, jak i dla tych prostych spokojnych ludzi, którzy w poczuciu bezpośredniego oraz realnego zagrożenia, pozbawieni należnej im ochrony ze strony policji, wystąpili we własnej obronie i obronie swoich najbliższych". List otwarty adwokatów ukazał się we wtorek w lokalnym wydaniu "Gazety Wyborczej". Piotr Afeltowicz powiedział, że w poniedziałek list ten pocztą został wysłany także prof. Andrzejowi Rzeplińskiemu. Decyzję o wysłaniu tego listu podjęliśmy sami, nasi klienci nas o to nie prosili. Tak nakazywała nam etyka zawodowa - zaznaczył adwokat Piotr Afeltowicz. Prof. Andrzej Rzepliński powiedział, że jeszcze nie otrzymał pisma od olsztyńskich adwokatów. Gdy je otrzymam odniosę się do niego szczegółowo - zapowiedział. Proszony o skomentowanie zarzutów wysuwanych pod jego adresem przez adwokatów powiedział, że "prokuratura zna akta sprawy i wnosiła o 10 lat za zabójstwo, nie za pobicie", a wyrok skomentował nie przed jego wydaniem a po. Zachowanie adwokatów i napisanie tego listu mnie nie dziwi, obrońcy dobrze wykonują swoją robotę - powiedział Rzepliński. Prof. Andrzej Rzepliński nazwał wyrok w sprawie samosądu we Włodowie przyzwoleniem dla linczu 23 października - w dniu jego ogłoszenia przez sąd. Rzepliński powiedział wtedy, że wymierzony w tej sprawie wyrok stanowi informację dla prokuratorów i policjantów, iż "nie muszą się przykładać do takich spraw". Dodał, że takie orzeczenie sądu "rozbraja policję", gdyż policjanci mogą nie reagować na prośby mieszkańców o udzielenie pomocy w takich wypadkach jak we Włodowie i będą postępowali w przekonaniu, że "ludzie sami wymierzają sprawiedliwość". Taki będzie wydźwięk tego, że państwo oddaje sprawiedliwość motłochowi - zaznaczył Rzepliński. W sprawie linczu we Włodowie oskarżonych było sześciu mężczyzn: trzej bracia W. odpowiadali za zabójstwo Józefa C., kolejny za pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia, a dwóch pozostałych za zbezczeszczenie zwłok. W wyroku sąd zmienił kwalifikację czynu braci W. na pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia i skazał ich na kary dwóch lat pozbawiania wolności w zawieszeniu na trzy lata. Pozostali oskarżeni także dostali wyroki w zawieszeniu. Prokuratura okręgowa w Olsztynie zapowiada, że po uzyskaniu pisemnego uzasadnienia wyroku najprawdopodobniej złoży apelację. 60-letni recydywista Józef C. zginął 1 lipca 2005 r. Według mieszkańców Włodowa C. biegał po wsi z maczetą i zagrażał ich bezpieczeństwu. Alarmowana przez nich policja nie wysłała do Włodowa radiowozu. (sm)


Wiadomość wydrukowana ze stron: wiadomosci.wp.pl

(PAP)

2007-10-30

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Trybunał Stanu wybrany przez Sejm

man, PAP 2007-11-14, ostatnia aktualizacja 2007-11-14 11:49:02.0


Sejm wybrał w środę dwóch zastępców i 16 członków Trybunału Stanu. Wcześniej posłowie odrzucili wniosek klubu PiS o rozłączne głosowanie nad składem Trybunału.


Wniosek ten miał związek z zastrzeżeniami,

jakie PiS miał wobec kandydata LiD,

prezydenta Krakowa - Jacka Majchrowskiego.

Ostatecznie Majchrowski został wybrany

do składu Trybunału Stanu.


Głosowano na całą listę kandydatów zgłoszonych przez kluby na zasadzie parytetu. Za takim składem Trybunału Stanu opowiedziało się 422 posłów, nikt nie był przeciw, a 8 wstrzymało się od głosu.Wcześniej posłowie odrzucili wniosek klubu PiS o rozłączne głosowanie składu Trybunału. Wniosek ten miał związek z zastrzeżeniami, jakie PiS miało wobec Majchrowskiego. PiS chciało, aby w osobnym głosowaniu zdecydować o kandydaturze Majchrowskiego, a w kolejnym - o pozostałych kandydaturach. Posłowie tej partii przypominali, że prokuratura chce Majchrowskiemu postawić zarzuty, a także, że w czasach PRL był on zarejestrowany przez wywiad. Ostatecznie jednak wszystkie kandydatury głosowano łącznie, a prezydent Krakowa został wybrany na członka Trybunału Stanu.Zastępcami przewodniczącego Trybunału Stanu zostali: prezes Naczelnej Rady Adwokackiej Stanisław Rymar (kandydat klubu PO) i adwokat z Wrocławia Andrzej Grabiński (obecny członek TS; kandydat PiS). Ponadto sędziami Trybunału zostali: adwokat z Wrocławia Lech Adamczyk; obecny zastępca przewodniczącego Trybunału Stanu Kazimierz Barczyk; adwokat i b. senator Anna Bogucka-Skowrońska; obecny wiceminister sprawiedliwości Andrzej Duda; prof. prawa z Warszawy Ewa Gruza; doktor habilitowany nauk prawnych z Białegostoku Dariusz Kijowski; radca prawny, były wiceminister sprawiedliwości Sylweriusz Królak; profesor prawa, prezydent Krakowa Jacek Majchrowski; adwokat ze Śląska Janusz Margasiński; komisarz wyborczy w Warszawie Józef Medyk; adwokat z Gdańska Roman Nowosielski; prawnik z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego Krystyna Pawłowicz; profesor prawa Andrzej Jan Szwarc; sędzia z Tarnowskich Gór, b. poseł Krzysztof Śmieja; obecny zastępca przewodniczącego Trybunału Stanu Jarema Trzebiński i łódzki adwokat Andrzej Wosiński.Trybunał składa się z przewodniczącego, jego dwóch zastępców i 16 członków wybieranych spoza grona posłów i senatorów. Zastępcy przewodniczącego Trybunału oraz co najmniej połowa członków Trybunału Stanu powinni mieć kwalifikacje wymagane do zajmowania stanowiska sędziego. Przewodniczącym Trybunału Stanu jest Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego. W skład Trybunału mogą wejść wybrani obywatele polscy korzystający z pełni praw publicznych, niekarani sądownie, niezatrudnieni w organach administracji rządowej.Zgodnie z ustawą, Trybunał Stanu wybierany jest na okres kadencji Sejmu - z tym, że dotychczasowy Trybunał zachowuje swoje kompetencje do czasu wyboru nowego składu. Za naruszenie Konstytucji lub ustawy w związku z zajmowanym stanowiskiem odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu ponoszą: prezydent, premier oraz ministrowie, prezes NBP, prezes NIK, członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych.man, PAP

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>


Milczenie prezydenta Krakowa

Szymon Jadczak, Jarosław Sidorowicz

2008-03-06, ostatnia aktualizacja 2008-03-05 22:53:54.0

Korupcję, molestowanie seksualne i mobbing

zarzuca prokuratura dyrektorowi Janowi T.,

najbardziej zaufanemu urzędnikowi

prezydenta Jacka Majchrowskiego.

Co na to prezydent Krakowa?

Nic

Zarzuty, blisko 40, które obciążają Jana T.,

dyrektora Zarządu Dróg i Transportu,

prokurator spisał na kilkudziesięciu stronach.

Sąd w czwartek, w samo południe zdecyduje,

czy są one na tyle poważne, żeby aresztować urzędnika.

Najcięższa z win zarzucanych Janowi T.

to molestowanie seksualne dwóch pracownic;

jedną z nich miał zmusić do seksu oralnego,

druga nie uległa propozycji dyrektora.



Według naszych rozmów z pracownikami ZDiT-u, dyrektor T. nie pozwalał sobie na molestowanie przy szeregowych pracownikach. - Jeśli już, to były to jakieś niewybredne słowa. Większość tego typu sytuacji odbywała się za zamkniętymi drzwiami jego sekretariatu - wspomina. - Proszę zwrócić uwagę, że w ciągu trzech lat przez sekretariat dyrektora przewinęło się ponad 15 pracownic, z których część nie wytrzymała psychicznie jego krzyków, a inne nie ukrywały, że dyrektor na nie naciskał - uzupełnia.Schody za przetarg Kolejne zarzuty dotyczą nękania pracowników ZDiT-u. Prokuratura ma kilkadziesiąt udokumentowanych relacji osób, które opowiadają o agresywnym zachowaniu Jana T., zmuszaniu do pracy po godzinach, odmawianiu urlopów. Jedną z ulubionych metod szykanowania pracowników było nakazywanie pisania sprawozdania "co robiłem przez ostatnie pół roku w pracy".Jan T. będzie też odpowiadał za korupcję. Korzyści miał przyjmować od co najmniej dwóch firm, które wygrały wiele miejskich remontów, w tym te najgłośniejsze, czyli remont Rynku i estakady nad rondem Polsadu. Jak wielokrotnie pisaliśmy, obie inwestycje prowadzono z naruszeniem przepisów.Przedstawiciele tych firm mieli fundować dyrektorowi T. pobyty w ośrodku wypoczynkowym oraz remontować mu dom w zamian za zlecenia i zwycięstwa w przetargach. Jak odkryli śledczy, w ten sposób w domu T. pojawiły się nowe dębowe schody, okna i drzwi. By ukryć szwindel firmy dopisywały te zlecenia do innych inwestycji.Z naszych informacji wynika, że kluczowe dowody dla korupcyjnych zarzutów pojawiły się we wtorek wieczorem. Podczas przeszukań znaleziono bowiem dodatkowe dokumenty obciążające Jana T., a podczas przesłuchań niektóre osoby po raz pierwszy opowiedziały o podejrzanych kontaktach z firmami budowlanymi.Taktyka: milczeć Tymczasem przełożony Jana T., prezydent Jacek Majchrowski, w żaden sposób nie zareagował na tak poważne zarzuty dla swojego dyrektora. Jego rzeczniczka wydała jedynie oświadczenie, że... "wstrzymuje się od komentarzy".Jednak krakowscy politycy twierdzą, że o ile spodziewali się zarzutów o mobbing, to doniesienia o molestowaniu kompletnie ich zaskoczył. I zauważają: - Jan T. mógł czuć przyzwolenie na takie zachowanie, skoro za samym prezydentem wciąż wlecze się niewyjaśniona historia dotycząca jego rzekomych spotkań z kobietami w motelu Krak.

Prowadzący motel biznesmen zarzuca Majchrowskiemu,

że ten przez kilkanaście miesięcy użytkował pokój,

w którym miał według przedsiębiorcy przyjmował swoje studentki

i magistrackie urzędniczki.

Hotelarz pozwał go za niezapłacenie rachunku za pokój,

Majchrowski nie odpowiedział na pozwy,

a dziennikarzom odmawiał komentarzy na ten temat.

Sąd w dwóch wyrokach zasądził od niego ponad 60 tys. zł.

Prezydent zapłacił już blisko 10 tys.


Szymon Jadczak, Jarosław Sidorowicz

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Służba Bezpieczeństwa Okrągłego Stołu


Transformacja ustrojowa

w Polsce w latach 1988-1990

była wspierana przez bezpiekę




W październiku 1989 r. w "Dzienniku Telewizyjnym" Joanna Szczepkowska ogłosiła, że "4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm". Już wówczas opinia znanej aktorki budziła wątpliwości. Dziś wiemy, że ani w czerwcu, ani nawet jesienią 1989 r. ekipa Jaruzelskiego wcale nie myślała o ostatecznym końcu komunizmu i posłusznym oddaniu władzy. Zdaniem Antoniego Dudka, chodziło raczej o ochronę interesów nomenklatury i przesunięcie centrum władzy z PZPR do urzędu prezydenta, którym miał zostać Jaruzelski. W połowie 1989 r. scenariusz ten został wprowadzony w życie, a cały proces podżyrowała tzw. konstruktywna opozycja z "Solidarności".
W oświadczeniu Czesława Kiszczaka z 26 sierpnia 1988 r. zapowiadającym "okrągły stół" czytamy: "Nie stawiam żadnych warunków ani co do tematyki rozmów, ani co do składu uczestników. Wykluczam jednak możliwość uczestnictwa osób odrzucających porządek prawny i konstytucyjny PRL". W ślad za tym oświadczeniem szła gra władz obliczona na rozbicie i wspieranie podziałów w "Solidarności". Była to w istocie kontynuacja strategii dezintegracji związku zapoczątkowanej w okresie pierwszej "Solidarności". Nie dziwmy się zatem analitykom z SB, którzy w tym czasie pisali: "Obrady w ramach >>okrągłego stołu<< ujawniać mogą daleko idące sprzeczności wewnątrz opozycji. Należy te rozdźwięki, konflikty i animozje skrzętnie wychwytywać i pogłębiać". Niestety, począwszy od zakończenia strajków sierpniowych w 1988 r., w krucjacie przeciw "niekonstruktywnym" uczestniczyli liderzy "Solidarności" skupieni wokół Lecha Wałęsy. Po marginalizacji wewnątrzsolidarnościowej opozycji w postaci Grupy Roboczej Komisji Krajowej "Solidarności" przedmiotem ataku stali się głównie "radykałowie" z Solidarności Walczącej, Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległość, Federacji Młodzieży Walczącej, Niezależnego Zrzeszenia Studentów czy Polskiej Partii Niepodległościowej - za to, że nie włączają się w nurt porozumienia z władzami PRL.

Parasol nad Magdalenką
Po oświadczeniu Kiszczaka o gotowości do rozmów z umiarkowaną opozycją szef MSW z satysfakcją mógł powiedzieć komendantom MO: "Wałęsa podjął się misji wygaszania strajków i wypełnił ją mimo silnych oporów jego przeciwników". Tak wysoka ocena kierownictwa "Solidarności" pociągnęła za sobą zgodę Jaruzelskiego na legalizację "Solidarności". 31 sierpnia 1988 r. w willi MSW w Warszawie spotkali się Lech Wałęsa, Stanisław Ciosek, Czesław Kiszczak i ks. Alojzy Orszulik. Podczas pożegnania, kiedy podjeżdżał mercedes episkopatu, Ciosek miał się zwrócić do Wałęsy: "Dogadajmy się, a wszyscy będziemy jeździli takimi mercedesami". Tak rodziła się Magdalenka pomyślana od początku jako swego rodzaju zabieg socjotechniczny, służący przede wszystkim rozładowaniu społecznego niezadowolenia. "Solidarność" miała firmować trudne i bolesne społecznie reformy gospodarcze.
Można powiedzieć, że w przekonaniu władz PRL nowa "Solidarność", rozładowując nastroje niezadowolenia, miała rozciągnąć parasol ochronny nad całym procesem przebudowy realnego socjalizmu wynegocjowanym w Magdalence i przy "okrągłym stole", a realizowanej nawet po zwycięskich dla "Solidarności" wyborach z 4 czerwca 1989 r.

Pomagierzy z SB
Lektura dokumentów SB z lat 1988-1990 pozwala stwierdzić, że ów proces przebudowy był wspomagany operacyjnie przez bezpiekę. Jeszcze zanim rozpoczęły się rozmowy "okrągłego stołu", instrukcje SB wskazywały na potrzebę wspierania "zwolenników konstruktywnego nurtu opozycji w naszym kraju" kosztem "wyhamowania najbardziej agresywnych inicjatyw" podejmowanych przez "ekstremistów". W "Problemowym planie działania" gdańskiej SB ze stycznia 1989 r. jest mowa o tym, że w związku z istniejącymi podziałami w "strukturach przeciwnika" należy "ofensywnie wykorzystywać posiadane już osobowe źródła informacji oraz nawiązać dialogi operacyjne zwłaszcza w strukturach zwolenników nurtu umiarkowanego". Miały one czynnie wspierać "reformatorskie poczynania władz polityczno-państwowych". Centralną operacją SB w tym zakresie było "Żądło" ukierunkowane na kontrolę operacyjną Komitetu Obywatelskiego. Jak napisał Antoni Dudek w "Reglamentowanej rewolucji", MSW uznało, że z 63 członkami komitetu można było "prowadzić dialog" i zaliczono ich do "opozycji konstruktywnej", z kolei 40 uznano za ekstremistów nie kwalifikujących się do rozmów. W wypadku 10 członków komitetu "ograniczono się do zapisu, w której komórce MSW znajdują się materiały na ich temat, co mogło oznaczać - choć nie musiało - że byli oni osobowymi źródłami informacji SB".

"Hydra" i "Duet"
Cały czas starano się monitorować i neutralizować wszelkie inicjatywy "nurtu radykalnego". W instrukcjach MSW z początku 1989 r. jest mowa o próbach "agenturalnego opanowania" niektórych ugrupowań radykalnych "w celu zepchnięcia ich do defensywy". O działaniach operacyjnych SB na bieżąco informowano najwyższe czynniki w państwie. Dobrym tego przykładem może być operacja o kryptonimie "Hydra", wymierzona w niewielką Polską Partię Niepodległościową (Romualda Szeremietiewa) i podejmowane przez nią inicjatywy na rzecz porozumienia wszystkich kontestatorów umów "okrągłego stołu". Informacje o groźbie budowy "bloku niepodległościowego" pomiędzy PPN, Solidarnością Walczącą (Kornel Morawiecki) i Grupą Roboczą Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" (m.in. Andrzej Gwiazda i Andrzej Słowik), którego celem było nie tylko całkowite odebranie władzy komunistom, ale również marginalizacja ekipy skupionej wokół Wałęsy, lądowały na biurkach 50 najważniejszych osób w państwie. Wśród nich najbardziej znaczącymi byli rzecz jasna Wojciech Jaruzelski, Czesław Kiszczak i Mieczysław F. Rakowski, ale poza nimi również Stanisław Ciosek, Jerzy Urban, Janusz Reykowski, Ireneusz Sekuła, Sławomir Wiatr, Aleksander Kwaśniewski i Józef Oleksy.
W maju 1989 r. w poszczególnych województwach SB przystąpiła do akcji "operacyjnego zabezpieczenia kampanii wyborczej i wyborów do Sejmu i Senatu".
W Trójmieście operacja ta nosiła kryptonim "Duet". "Zabezpieczenie kampanii wyborczej" przez SB polegało w istocie na zakłócaniu spotkań przedwyborczych i kolportowaniu fałszywek na temat tych kandydatów Komitetu Obywatelskiego, których SB uznała za niepożądanych w przyszłym Sejmie i Senacie. W archiwach IPN zachowały się nawet instrukcje z konkretnymi zestawami pytań, które podczas spotkań z kandydatami "Solidarności" mieli zadawać podstawieni "wyborcy" (zazwyczaj funkcjonariusze lub tajni współpracownicy SB). W zestawie dwudziestu pytań kilka sprawia wrażenie merytorycznych. Podstawieni "wyborcy" pytali o stosunek kandydata do aborcji, program antyinflacyjny, kwestie mieszkaniowe czy pomysł na reformę oświaty. Większość pytań zdradzała jednak intencje autorów. Przykładem może być pytanie oznaczone nr 17: Jak Pan rozumie pojęcie "wolność" w haśle "Nie ma wolności bez "Solidarności""? Czy w związku z porozumieniem przy "okrągłym stole" nie należałoby przyjąć hasła koalicji rządowej: "Nie ma wolności bez "Solidarności&qu


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Paweł dnia Pią 11:59, 26 Kwi 2013, w całości zmieniany 23 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Paweł




Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 20:09, 24 Mar 2008    Temat postu: Tak działał klub esbeckiego przedmieścia

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne Grażyny Lei


Sid 2010-05-20, ostatnia aktualizacja 2010-05-20 22:16:53.0

Była pełnomocnik prezydenta Krakowa i była wiceminister sportu złożyła nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne - stwierdził krakowski sąd.

Informacje o tym, że Grażyna Leja miała współpracować z tajnymi służbami PRL, obiegła media dwa lata temu, gdy była jeszcze wiceministrem sportu i turystyki. Złożyła wówczas dymisję, ale konsekwentnie zaprzeczała, by współpracowała z kontrwywiadem PRL. Twierdziła, że w jej teczce jest umowa dotycząca wynajmu mieszkania, którą przed laty podpisała wraz z mężem. "Dziś dowiaduję się, że wynajmujący - którego znałam jako zawodowego żołnierza - związany był z tajnymi służbami PRL. Skąd ja mogłam o tym wiedzieć" - pisała w wydanym wówczas oświadczeniu. Sąd uznał jednak, że złożyła nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne przed ostatnimi wyborami. - Sąd ustalił, że mieszkanie kilkakrotnie było wykorzystywane jako miejsce spotkań oficera z kontaktami operacyjnymi. Lokal zaś przez pewien czas był w gestii Grażyny Lei. Mamy też zeznania pułkownika kontrwywiadu, że od niej wynajął mieszkanie. Dlatego sąd uznał, że informacja o tym powinna znaleźć się w oświadczeniu lustracyjnym - wyjaśnia sędzia Rafał Lisak, rzecznik krakowskiego sądu.

Sąd zakazał Lei pełnienia funkcji publicznych przez trzy lata, przez taki sam okres nie będzie mogła startować w wyborach do Sejmu i Senatu. Wyrok nie jest prawomocny. Leja nie zgadza się z nim, zapowiada odwołanie.

Sid

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Tak działał klub esbeckiego przedmieścia


Gazeta Polska

Wtorek, 8 grudnia 2009


Po publikacji IPN, z której wynika, że Aleksander Kwaśniewski zarejestrowany był jako TW „Alek”, były prezydent zareagował gwałtownie, domagając się likwidacji Instytutu. Tymczasem prawda na temat Kwaśniewskiego jest znacznie bardziej porażająca. Gdy piastował godność prezydenta, niemal wszyscy jego najbardziej wpływowi współpracownicy byli ludźmi komunistycznej bezpieki.

Aleksander Kwaśniewski (fot. PAP)
Po opublikowaniu artykułu historyka Piotra Gontarczyka Kwaśniewski po raz kolejny zaprzeczył, że wspierał działania bezpieki jako tajny współpracownik. Zrugał historyka i prezesa IPN prof. Janusza Kurtykę. Mimo że to nie oni, lecz sąd lustracyjny w 2000 r. wyraźnie orzekł, że Kwaśniewski został zarejestrowany przez SB jako TW „Alek”. Sąd stwierdził jednocześnie, że Kwaśniewski złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne, ponieważ nie ma wystarczających dowodów w sprawie jego domniemanej współpracy z SB. Publikacja – jak wskazuje sam autor dr Gontarczyk – nie wyjaśnia pewnych wątków dotyczących jej bohatera. W aspekcie biograficznym niejasny pozostaje rodzinny rodowód Aleksandra Kwaśniewskiego. W książce „On Kwaśniewski. Kulisy władzy” Grzegorza Induskiego i Dariusza Wilczaka – pojawia się wersja, że Zdzisław Kwaśniewski był przybyłym z Rosji oficerem bądź współpracownikiem NKWD odpowiedzialnym za śmierć wielu Polaków i znęcanie się na polskich jeńcach Armii Czerwonej.


Jego Ekscelencja i jego służba

Urzędując przez dwie kadencje jako prezydent, Aleksander Kwaśniewski, dobierając grono współpracowników, utworzył wokół najwyższego urzędu w państwie wianuszek pracowników służb specjalnych PRL oraz jej bezpośredniej spadkobierczyni – Wojskowych Służb Informacyjnych, sterowanych przez tajne służby ZSRR, a później Rosji. Zaufani prezydenta Kwaśniewskiego sami nazywali się dworem, a swego pryncypała – ekscelencją. Podczas dwóch kadencji prezydenckich wokół Kwaśniewskiego skupił się krąg ludzi powiązanych politycznie i biznesowo, który nazwano klubem Krakowskiego Przedmieścia.

Według relacji współpracowników prezydenta Kwaśniewskiego, najbliżej był jego dobry znajomy z dawnych lat, mjr Marek Ungier. Obaj działacze komunistyczni poznali się w tygodniku „ITD” na początku lat 80. Od tego momentu byli zawsze razem. W 1987 r., gdy Kwaśniewski stał na czele Komitetu Młodzieży i Kultury Fizycznej, ściągnął tam Ungiera, człowieka ostentacyjnie głoszącego dystans do sportu. W 1995 r. po wygranych wyborach przez Kwaśniewskiego Ungier zasiadł na długie lata w fotelu szefa jego gabinetu. Szybko zaczęto go nazywać „Wachowskim Kwaśniewskiego”.

Jak pisali Grzegorz Indulski i Dariusz Wilczak w książce „On Kwaśniewski. Kulisy władzy”, Ungier ukończył kurs w Szkole Oficerów Rezerwy WSW w Mińsku Mazowieckim (1977), ma stopień majora i był od lat podejrzewany o związki z WSI. „Polityka” pisał o nim, że ukończył przeszkolenie wojskowe „ze specjalną rekomendacją”. Z kolei w wypowiedzi dla „Przekroju” Danuta Waniek uprawdopodobniła plotki na temat współpracy z WSI, stwierdzając: „Tego wykluczyć nie można. Każdy prezydent musi mieć taką osobę, ale my w Kancelarii na takie tematy nie rozmawialiśmy”. Ungier odpowiedział na to w „Polityce”: „– Danka oszalała! Nigdy nie byłem i nie jestem współpracownikiem WSI”. Ale dodał: „– To nie oznacza, że zgodną z prawem współpracę z organami bezpieczeństwa państwa należy uznać za coś wstydliwego”. Z kolei „Rzeczpospolita” pisała w 1998 r., że minister zapytany, czy w cywilu można dosłużyć się stopnia majora, odpowiada: „– Chyba że ktoś nie jest w cywilu”.

Według raportu o aferze Orlenu, Ungier był mózgiem operacji sprzedaży polskiego sektora naftowego w ręce rosyjskich przedsiębiorców. W 1998 r. prokuratura postawiła zarzut Ungierowi o działanie na szkodę spółki Juventur oraz wyłudzenie od notariusza poświadczenia nieprawdy przy sprzedaży kompleksu hotelowego i usiłowała go wezwać na przesłuchanie – bez skutku.

Równie ważny przy uchu prezydenta Kwaśniewskiego był Andrzej Gdula – szef zespołu doradców prezydenta Kwaśniewskiego – w PRL zasłużony pracownik MSW, mianowany przez swego przyjaciela Czesława Kiszczaka na zastępcę. Gdula pracował także w KC PZPR, gdzie z ramienia partii nadzorował służby specjalne PRL, w tym działanie tajnej sekcji „D” Departamentu IV MSW. Gdula w 1988 r. znalazł się w ścisłym gronie urzędników PZPR planujących rozmowy z opozycją, potem uczestniczył w obradach okrągłego stołu. Według „Rzeczpospolitej” to dzięki Gduli kpt. Zygmunt Wytrwał – oficer prowadzący „Alka” – dostał intratną posadę w imperium Gudzowatego. Stało się to po zeznaniach Wytrwała, które sąd uznał za wiarygodne, a w konsekwencji – oświadczenie lustracyjne Kwaśniewskiego za zgodne z prawdą.

Inny prezydencki minister Dariusz Szymczycha to były działacz PZPR, dziennikarz „Sztandaru Młodych”, redaktor naczelny „Trybuny”. W 2000 r. w czasie prezydenckiej kampanii był członkiem sztabu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego. Sztab kontrkandydata Mariana Krzaklewskiego ujawnił wówczas nagranie wideo, na którym zachęcany przez Kwaśniewskiego Marek Siwiec w papieskim geście całuje ziemię podczas wizyty delegacji prezydenckiej w Kaliszu. Szymczycha użył wtedy określenia „stalinowska propaganda”, a Wiesława Walendziaka, szefa kampanii Krzaklewskiego, nazwał „uczniem Stalina”.

Sam Szymczycha we wrześniu 1988 r. został zarejestrowany przez wydział XII Departamentu III Służby Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik o ps. „SM”. Był wówczas dziennikarzem „Sztandaru Młodych” i aktywnym działaczem PZPR. Zdjęto go z ewidencji w marcu 1989 r. Sprawę złożył do archiwum Wydział VIII Departamentu III.

Wybrany przez Kwaśniewskiego na szefa BBN Marek Siwiec należał do ścisłej trójki powierników Kwaśniewskiego nazywanej USG (Ungier–Siwiec–Gdula). Na swojego zastępcę Siwiec powołał oficera wywiadu wojskowego PRL, a w III RP żołnierza WSI Marka Dukaczewskiego. Według dokumentów IPN, w 1986 r. Siwiec został zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik o ps. „Jerzy”. Wyrejestrowano go w roku 1990. Później Siwiec był m.in. prezesem spółki ART–B Press powiązanej z Bogusławem Bagsikiem i Andrzejem Gąsiorowskim. Gdy obaj oszuści uciekli z kraju, przejął ich udziały i stał się likwidatorem spółki.

Marek Siwiec zaprzecza współpracy z SB. Inną ważną figurą w otoczeniu Kwaśniewskiego był Marek Belka – według dokumentów wywiad SB zarejestrował go jako kontakt operacyjny „Belch”. Nie przeszkodziło to w nominacji Marka Belki na podsekretarza stanu i zastępcę szefa BBN. W Biurze znalazł się obok niego Jerzy Jan Milewski, przez SB zarejestrowany jako TW „Franciszek”.

Służbowy garnitur doradców

Na szefa zespołu swoich doradców ekonomicznych Kwaśniewski nominował Witolda Orłowskiego. Również on nie ma czystej karty z PRL. Był zarejestrowany przez wywiad PRL jako kontakt operacyjny „Wit”. Orłowski potwierdził swoje związki z oficerami Departamentu I w latach 1988–1990. Przyznał, że służby proponowały mu nawet zatrudnienie, ale odmówił. Wywiad przygotowywał zwerbowanie Orłowskiego od 1987 r., gdy ubiegał się o stypendium zagraniczne. Z akt zgromadzonych w IPN wynika, że współpraca z „Witem” nie ograniczała się tylko do dziedziny ekonomii, obejmowała również naprowadzenia na osoby interesujące SB. Według oficera prowadzącego, „Wit” nie miał oporów w przekazywaniu informacji personalnych. Po upadku PRL Orłowski zajął się dziedziną optymalnych metod dochodzenia Polski do członkostwa w Unii Europejskiej. Trafił również do wielu rad nadzorczych. Został też dyrektorem Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej. Był wieloletnim członkiem rady makroekonomicznej ministrów finansów.

W sprawach ekonomii doradzał Kwaśniewskiemu również Janusz Kaczurba. Ten członek Zespołu Doradców Ekonomicznych Prezydenta RP również był w PRL zarejestrowany jako tajny współpracownik wywiadu SB.

W kwestiach międzynarodowych Kwaśniewski liczył się ze zdaniem podsekretarza stanu w swojej kancelarii, Andrzeja Majkowskiego. Kwaśniewskiemu nie przeszkadzał garb antysemickich wystąpień z 1968 r., jaki obarczał Majkowskiego. Budowę komunistycznego ładu wspierał on również jako kontakt operacyjny SB. Sam potwierdził później, że był tajnym i świadomym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL Ten wieloletni pracownik MSZ był także absolwentem moskiewskiej Akademii Dyplomatycznej. Szkoląc się, pełnił jednocześnie funkcję I sekretarza Ambasady w Moskwie. Był na placówkach PRL w Azji. Pełnił funkcję wicedyrektora i dyrektora Departamentu Afryki, Azji, Australii MSZ, także za czasów Krzysztofa Skubiszewskiego zarejestrowanego jako TW „Kosk”. Przeszedł następnie do biznesu i został pierwszym prezesem zarządu „Kuriera Polskiego”. Awansował później na przewodniczącego rady nadzorczej spółki Lukas, właściciela Lukas Banku.

Inną osobą z otoczenia Kwaśniewskiego, która nie wypierała się swoich związków z wywiadem SB, jest Jan Truszczyński – kontakt operacyjny wywiadu. Jako podsekretarz stanu kierował Biurem Integracji Europejskiej w kancelarii Kwaśniewskiego. Mimo że się przyznał, „Monitor Polski” nie wykonał ustawowego nakazu i informacji przez prawie rok nie opublikował. Dopiero interwencja Rzecznika Interesu Publicznego zmusiła Kancelarię Prezydenta do przyspieszenia publikacji.

Truszczyński specjalizował się w tematyce integracji europejskiej. W czasach PRL przez wiele lat pracował w MSZ. W PRL delegowany do pracy na placówki dyplomatyczne. W roku 1996 został ambasadorem przy Unii Europejskiej. Pełnił funkcję głównego negocjatora członkostwa Polski w UE. Wcześniej jako tajny współpracownik wywiadu donosił o sprawach zachodniej wspólnoty EWG.

To samo, co już wymienionych, spotkało kolejnego z doradców kancelarii Kwaśniewskiego Andrzeja Byrta. On także znalazł się w rejestrze kontaktów operacyjnych wywiadu SB.


Przyjaciele w służbie

W lipcu br. „Gazeta Polska” podała, że troje prawników – Andrzej Kratiuk, Ireneusz Nawrocki, Andrzej Całus – współtworzących prominentną kancelarię prawną KNS, która obsługiwała fundację „Porozumienie bez barier” Jolanty Kwaśniewskiej, było zarejestrowanych przez SB. Ireneusz Nawrocki, aktywista SZSP i PZPR, w latach 1985–1987 był zarejestrowany jako kontakt operacyjny wywiadu pod pseudonimami „Kero” i „Nick”. Nawrocki, w latach 70. szef SZSP w Warszawie, uchodzi za jednego z inspiratorów bojówek komunistycznych, które brutalnie przerywały zajęcia Latającego Uniwersytetu. W czasach III RP Nawrocki to przedsiębiorca znany z członkostwa w radach nadzorczych wielu spółek. Przeniósł się do firmy polonijnej PAAT handlującej sztuczną biżuterią. W 1984 r. pracę tam zapewnił Jolancie Kwaśniewskiej. Przyjaźń Nawrockich i Kwaśniewskich liczy wiele lat. Później żona Nawrockiego, Irena, pomoże w prowadzeniu biznesu firmie nieruchomości Royal Wilanów Jolancie Kwaśniewskiej. Drugi ze wspólników kancelarii KNS – Andrzej Kratiuk – według dokumentów zgromadzonych w IPN, został zarejestrowany przez wywiad w 1979 r. jako kontakt operacyjny „Krystian”, później przejęty przez kontrwywiad, a jego oficerem prowadzącym była Anna P. W tym czasie pojawił się też drugi pseudonim, pod jakim występował –„Krist”. Miał on informować bezpiekę o swoich kolegach z organizacji studenckich. Opisywał nastroje na uczelni przed pielgrzymką Jana Pawła II w 1987 r. Prawie 20 lat później sprawą kontaktów Kratiuka z SB zajęła się prokuratura. Zawiadomienie złożył przewodniczący sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu po tym, jak Kratiuk, zeznając przed komisją, zaprzeczył, by był współpracownikiem służb specjalnych PRL. W grudniu 2005 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie skierowała przeciwko Kratiukowi akt oskarżenia. Okazało się, że z zachowanych esbeckich akt osobowych wynika, iż od 2 lipca 1984 do 29 marca 1989 r. był zarejestrowany jako kontakt operacyjny o numerze 42847.

Andrzeja Kratiuka, prezesa rady fundacji „Porozumienie bez barier” Jolanty Kwaśniewskiej, zatrzymało w listopadzie 2008 r. Centralne Biuro Śledcze. Dziś ma prokuratorskie zarzuty prania brudnych pieniędzy i niegospodarności.

Aleksander Kwaśniewski swą ponadtrzydziestoletnią przyjaźń z Sergiuszem Najarem umocnił w ostatnich wyborach do europarlamentu, stając się motorem kampanii wyborczej kandydata. Najar to zasłużony i pryncypialny ideolog organizacji komunistycznych, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Ordynacka, jeden z bliskich przyjaciół Aleksandra Kwaśniewskiego, jeszcze z lat działalności w młodzieżówkach partii. Najar został zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Sfinx”. Do głównych zadań, jakie miał wypełniać, należało przede wszystkim naprowadzanie służb na osoby, które mogły dla bezpieki stanowić cenne źródła informacji. Po kilku spotkaniach ppor. Koźmiński – zresztą jego dawny kolega z uczelni – ocenił, że rozmowy ze „Sfinksem” potwierdziły jego przydatność dla wywiadu PRL.

Sergiusz Najar, jako urodzony w Moskwie syn rodowitej Rosjanki, działalność w PZPR zaczynał w wieku 18 lat. Był niezwykle aktywny w komunistycznych studenckich ruchach młodzieżowych.

Przez wiele lat obaj pracowali ze sobą – w PKOl, w administracji rządowej, także gdy Najar zajął się działalnością bankową. Kwaśniewski zachęcał w ostatnich wyborach do europarlamentu do głosowania właśnie na Najara.

W 1992 r. Najar poświęcił się działalności biznesowej. Pełnił funkcje dyrektorskie w Banku Handlowym w Warszawie SA, był prezesem Banku Ochrony Środowiska. Koordynował tworzenie oddziału BRE Bank SA w Republice Czeskiej. Pełnił też funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Infrastruktury.

Na przyjaźń Aleksandra Kwaśniewskiego może liczyć także Cezary Stypułkowski, który już w latach 80. był prominentnym pracownikiem administracji rządowej. Doradzał ministrowi do spraw reformy gospodarczej i wicepremierowi, był też doradcą prezesa Konsultacyjnej Rady Gospodarczej. Został również sekretarzem Komitetu Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej.

Po transformacji ustrojowej jego kariera rozwijała się wyśmienicie. Był prezesem Banku Handlowego, a następnie PZU.

Cezary Stypułkowski, według kart odtworzeniowych, został zarejestrowany w 1987 r. przez Wydział II kontrwywiadu Służby Bezpieczeństwa jako TW o ps. „Michał”. Pozyskano go na podstawie dobrowolności. Według SB, „Michał” miał donosić służbom o zdarzeniach mogących świadczyć o aktywności wywiadu brytyjskiego. Chodziło m.in. o figuranta sprawy prowadzonej przez SB – Lange Howarda. Pozyskanie „Michała” do sprawy „Bazar” zatwierdził zastępca naczelnika Wydz. II Departamentu II MSW.

W kwietniu 1989 r. nastąpiło przejęcie TW „Michała” przez Wydział VI Departamentu II MSW. Mimo upadku PRL „Michał” pozostawał na ewidencji jeszcze rok, do 1990 r.

Po 1989 r. kwitną rozmaite przedsięwzięcia postkomunistów, wśród nich Fundacja Kelles-Krauzego. Zapleczem finansowym fundacji była m.in. spółka Mitpol Sławomira Wiatra, która związała się z austriacką siecią supermarketów Billa.

Sławomir Wiatr, w latach 80. działacz PZPR, a w rządzie Leszka Millera w 2002 r. podsekretarz stanu – pełnomocnik rządu ds. informacji europejskiej, oświadczył po objęciu stanowiska, że w PRL był świadomym i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa.

Sławomir Wiatr jest synem profesora Jerzego Wiatra, jednego z najważniejszych i najbardziej zasłużonych ideologów i propagandzistów PZPR.

Wspólnikiem Sławomira Wiatra w biznesie był jego współpracow-nik z Fundacji Kelles-Krauzego Jarosław Pachowski, później doszli także Andrzej Kuna i Aleksander Żagiel z firmy Polmarck. W Polmarcku był zatrudniony rosyjski agent Władimir Ałganow, który miał prowadzić rosyjskiego agenta „Olina”. Nazwiska Kuny i Żagla prasa wielokrotnie podawała w kontekście afery FOZZ.

Luksus w kraju przegrzebywanych śmietników

Pewien krąg osób, które w czasie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego lgnęły do niego, identyfikowany jest także ze Stowarzyszeniem Koneserów Whisky i Cygar, nazywanego też grupą trzymającą władzę. Do tego grona należał m.in. dawny działacz komunistyczny, a później biznesmen, szef Polkomtela, także członek zarządu TVP – Jarosław Pachowski. Jego ojciec Zdzisław był dyplomatą i ambasadorem PRL na placówkach w Brukseli, Paryżu, Sztokholmie oraz w Kambodży. Sam Jarosław Pachowski od czasów studiów pełnił wysokie funkcje w aparacie organizacyjnym ZSP. Przeszedł później na etat wiceprzewodniczącego Rady Naczelnej tej organizacji. Działał też aktywnie w PZPR. W czasach PRL odbywał półroczny staż w ambasadzie PRL w Brukseli.

W 1988 r. płk Zbigniew Kluczyński, naczelnik Wydziału III Departamentu III MSW, informuje wywiad, że z Pachowskim utrzymywany był kontakt operacyjny w czasie jego pracy w Radzie Naczelnej w ZSP. Odnotowano jego pozytywny stosunek do Służby Bezpieczeństwa i lojalne wykonywanie stawianych mu zadań operacyjnych. W 1988 r. planowano, że w przypadku przejścia Pachowskiego do pracy za granicą, istnieje możliwość przekazania go na kontakt wywiadu. Zanotowano, by na temat działacza kontaktować się z oficerem Korycińskim z Wydziału III Departamentu III. – To kompletna bzdura. zresztą byłem dwukrotnie lustrowany – powiedział Pachowski.

Innym członkiem stowarzyszenia koneserów dóbr luksusowych, orbitujących wokół prezydenta Kwaśniewskiego, był jeden z najbogatszych Polaków Januariusz Gościmski. Według akt IPN, to TW „Jan”, który działalność biznesową zaczynał już w PRL jako dyrektor w przedsiębiorstwie polonijnym „Sofal”, zajmującym się produkcją farb eksportowanych do państw zachodnich. Przy werbunku w 1982 r. odstąpiono w jego wypadku od pobierania zobowiązania. W 1983 r. Gościmski był już właścicielem wytwórni farb. Przy pozyskiwaniu, zdaniem oficera kontrwywiadu, Gościmski wykazywał pozytywny stosunek do SB. W krótkim czasie zły stan zdrowia wyeliminował go jednak z pracy zawodowej, przez co stracił wartość operacyjną dla SB. Próby kontaktu z nim nie dały rezultatu – Wydział II SB postanowił w takiej sytuacji sprawę zakończyć. – Nigdy nie współpracowałem z SB – powiedział nam Gościmski. Dodał jednak, że każdemu szefowi firmy polonijnej składano taką propozycję. Po upadku PRL Gościmski znalazł się w gronie najbogatszych Polaków jako współwłaściciel Legic Ltd., kompanii importowej towarów luksusowych, w tym ekskluzywnych zegarków, w których gustuje były prezydent.

W tym samym kręgu tzw. ludzi kojarzonych z Kwaśniewskim znalazł się też Sławomir Cytrycki – były działacz PZPR i aparatu państwowego, a po 1989 r. m.in. minister w rządach Leszka Millera, a potem szef kancelarii „prezydenckiego premiera” Marka Belki. Cytrycki ukończył leningradzki instytut finansowo-ekonomiczny. Przyznał się do współpracy z wywiadem PRL, choć nie wyjaśnił, czy chodzi o wywiad wojskowy, czy cywilny. Cytrycki nie chciał rozmawiać z dzienikarzem Niezależnej.pl. Jestem osobą prywatną – zakończył.

Dorota Kania, Maciej Marosz

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Nowe zarzuty korupcyjne dla Jana T.

Sid 2008-04-22, ostatnia aktualizacja 2008-04-22 22:00:47.0

Do ponad pół miliona złotych urosła kwota łapówek,

jakie miał przyjąć Jan T., dyrektor ZDiT.

Prokuratura postawiła mu nowe zarzuty,

zaś do sądu trafił wniosek o przedłużenie mu aresztu

o dalsze trzy miesiące.



Jan T. siedzi za kratkami od marca. Krakowska prokuratura zarzuciła mu wtedy molestowanie seksualne dwóch pracownic, mobbing wobec kilkunastu podwładnych oraz korupcję. Według śledczych Jan T. miał przyjmować korzyści majątkowe od firm, które startowały w publicznych przetargach.Jedna z firm za przychylność Jana T., wyposażyła jego dom w nowe schody, okna i drzwi. Właściciel innej, która dostała zlecenie na remont siedziby ZDiT, ufundował z kolei dyrektorowi pobyt w ośrodku SPA. Według śledczych chodziło wtedy w sumie o ponad 100 tysięcy złotych. Ale na tym się nie skończyło. Prokuratura twierdzi, że ma następne dowody na to, że firmy, które startowały w przetargach na miejskie inwestycje, wykonały prace na budowie domu Jana T., w Kryspinowie na kolejne 400 tysięcy złotych.Według naszych informacji praktyki te trwały już od 2005 r. To wtedy w zamian za przychylność dyrektora jedna z firm starających się o miejskie zlecenia miała zafundować mu m.in. wykończenie zewnętrznej elewacji w domu, wylewki murów oporowych, tarasów i schodów. Potem doszło centralne ogrzewanie, ogrodzenie, a nawet parkiety i klimatyzacja.W sumie Janowi T. postawiono już kilkadziesiąt zarzutów. Dyrektor ZDiT nie przyznaje się do nich. Śledztwo przedłużono niedawno do września. Prokuratura chce też przedłużenia mu o kolejne trzy miesiące aresztu tymczasowego. Wczoraj w tej sprawie trafił wniosek do sądu. - Konieczne jest przesłuchanie dodatkowych świadków i zasięgnięcie opinii biegłych. Poza tym cały czas realna jest obawa matactwa ze strony podejrzanego - tłumaczy prokurator Janusz Hnatko z krakowskiej prokuratury okręgowej.Sid

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Kto zabił księdza Popiełuszkę

Jak, kiedy i z czyich rąk zginął ksiądz Jerzy Popiełuszko? To pytanie powraca co pewien czas w krajowych mediach, ponieważ mało kto daje raczej wiarę oficjalnej wersji, jaka została ustalona podczas toruńskiego procesu kilku funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, których zwierzchnicy wyznaczyli do zasiadania na ławie oskarżonych i pójścia do więzienia.
Ostatnio postawił je tygodnik "Wprost", pisząc w najnowszym numerze:
Z zachowanych notatek operacyjnych wojskowych służb specjalnych PRL wynika, że w dniu uprowadzenia księdza funkcjonariusze WSW monitorowali działanie grupy oficerów SB, która uprowadziła Popiełuszkę. Wojskowi byli zarówno w Górsku - miejscu uprowadzenia, jak również w kolejnych miejscach, do których przewożono Popiełuszkę. W jednym z dokumentów jest zapis, iż wojskowi znaleźli się w tych miejscach w związku z prowadzoną przez nich sprawą „Popiel", a taki właśnie kryptonim nosiła akcja inwigilacji Popiełuszki przez SB.
Taki wniosek wynika - według redakcji "Wprost" - z materiałów, które w 2007 roku przekazała Komisja Weryfikacyjna WSI do Instytutu Pamięci Narodowej.
Wojskowe Służby Informacyjne były naturalnym przedłużeniem Wojskowej Służby Wewnętrznej. Czym zajmowały się te pierwsze? Celnie ujmuje to Aleksander Ścios w swoim blogu na stronie [link widoczny dla zalogowanych]
Od kilkunastu miesięcy wmawia się bezczelnie polskiemu społeczeństwu, jakoby „panowie oficerowie” byłych WSW i WSI, spełniali w latach PRL-u rolę kontrwywiadu wojskowego, na wzór podobnych formacji w świecie zachodnim. Nic bardziej błędnego. Istnieją setki dowodów, że WSW było typową policją polityczną działającą w armii, a podstawowym celem jej działalności była walka z polskim społeczeństwem. WSI jako kontynuacja WSW, a wcześniej Głównego Zarządu Informacji, była strukturą, w której dominowali ludzie, reprezentujący interesy sowieckiego okupanta. Jeszcze w czasach rządu Tadeusza Mazowieckiego w gmachu przy ul. Oczki (siedziba kontrwywiadu wojskowego) rezydował przedstawiciel GRU ze swoim biurem
Ten fragment "Instrukcji operacyjnej" Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, najlepiej wskazuje, czemu i komu służyła wojskowa bezpieka:
"Rozdział I - Zasady ogólne: Głównym zadaniem wywiadu wojskowego jest zdobywanie, opracowanie i przekazywanie kierownictwu Partii i Rządu materiałów i informacji wywiadowczych o przeciwnikach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i państw wspólnoty socjalistycznej.
Instrukcję, która obowiązywała aż do upadku komunizmu i rozwiązania WSW, podpisał 30 listopada 1978 roku generał Czesław Kiszczak.
Zdaniem cytowanego blogera wielce prawdopodobna jest hipoteza, wedle której za porwaniem ks. Popiełuszki stały sowieckie służby: nie jest też tajemnicą, że członkowie tzw. Grupy D Departamentu IV MSW( z której wywodzili się porywacze księdza), czyli tajnej struktury przestępczej, powołanej w roku 1971 do walki z Kościołem, utrzymywali ścisłe kontakty z sowieckimi specłużbami.
Aleksander Ścios pisze dalej:
Trzeba też pamiętać, że największe natężenie działań wymierzonych w księdza Popiełuszkę zapoczątkował artykuł w "Izwiestia". Warszawski korespondent sowieckiej gazety, Leonid Toporkow pisał o księdzu: "Swoje mieszkanie oddał na przechowanie nielegalnej literatury, a sam ściśle współpracuje z kontrrewolucjonistami. Z ambony padają nie religijne kazania, ale słowa ulotki, z której można wyczytać tylko nienawiść do socjalizmu. Rząd stawia, więc sobie pytanie: czy możliwe jest, aby Popiełuszko i podobni mu duchowni mogli zajmować się rozrabiacką działalnością polityczną wbrew woli wyższej hierarchii kościelnej."
Artykuł ukazał się w numerze z 12 września 1984r.. Następnego dnia odbyło się spotkanie najważniejszych urzędników państwowych, podczas którego gen. Jaruzelski powiedział do Kiszczaka słynne słowa: "Załatw to, niech on nie szczeka". Kilka godzin później, Kiszczak wezwał do siebie na naradę generałów Ciastonia i Płatka. Konsekwencje znamy.
Kiszczak, o czym również często się zapomina, był od 1945 roku funkcjonariuszem Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego, a od 1978 – 1981 szefem kontrwywiadu WSW.
Jest oczywiste, że zorganizowanie takiej operacji, jak porwanie ks.Popiełuszki nie mogło być planowane bez udziału służb wojskowych. Po pierwsze, dlatego, że oficerowie WSW, szczególnie po „kursach” w szpiegowskich uczelniach GRU, byli „najwierniejszymi z wiernych”, do których sowieci mogli mieć zaufanie. Po drugie zaś, wojskowa „baza logistyczna” i środki komunikacji istniejące na terenach byłego woj. toruńskiego, mogły być wykorzystane tylko za wiedzą i zgodą WSW.
Czy ostatnia, spektakularna akcja Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, podczas której zarekwirowano tajne materiały, będące w posiadaniu dziennikarzy, zajmujących się od lat tą właśnie sprawą, ma z nią bezpośredni związek? Aleksander Ścios uważa, że tak:
Jeśli więc Komisja Weryfikacyjna WSI dotarła do dokumentów, wskazujących na udział woskowych służb w operacji „Popiel”, informacja ta musiała wywołać w środowisku WSI duże ożywienie. Byłaby przecież przełomem w śledztwie, prowadzonym przez IPN i mogła wskazywać na faktycznych inspiratorów tej zbrodni. Stanowiłaby również zagrożenie dla fałszywego wizerunku tych służb, jaki próbuje się narzucać polskiemu społeczeństwu, uzasadniając reaktywację WSI. Być może decydenci akcji ABW liczyli na to, że wśród przejętych podczas rewizji dokumentów, znajdą kopie tych, odnalezionych przez Komisję Weryfikacyjną i zdołają przygotować akcję dezinformacyjną przed oficjalną publikacją aneksu do Raportu?
Wojciech Sumliński, w wypowiedzi dla regionalnego Radia Podlasie, mówi wyraźnie : „ W mieszkaniu zarekwirowano trzy tysiące tajnych, poufnych i niejawnych dokumentów. Były to dokumenty dotyczące sprawy ks. Popiełuszki, którą zajmuję się od kilku lat.” Sumliński zbierał również dokumenty związane z WSI – „Dziennikarz przyznał, że dokumenty, które posiadał nie pochodzą z komisji weryfikacyjnej, mogą być jedynie z nią związane. Przyznał także, że od dłuższego czasu zbierał dokumenty o WSI gdyż miał napisać książkę o służbach.”
Leszek Pietrzak, druga z ofiar ABW, w artykule z 17 października 2007r. opublikowanym w gazecie „Polska” dzielił się wiedzą na temat śledztwa w sprawie zabójstwa ks.Jerzego:
"Bezpieka chciała torturami zmusić ks. Popiełuszkę do współpracy. Kapłan zginął, bo nie chciał zostać tajnym współpracownikiem SB" - napisał w artykule Pietrzak. Ujawnił też, że „politycznie i prawnie za śmierć ks. Jerzego odpowiadają gen. Wojciech Jaruzelski, ówczesny szef państwa, i gen. Czesław Kiszczak, szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych". Pietrzak przypomniał również o roli oddziału Wojskowych Służb Wewnętrznych, które śledziły kpt. Grzegorza Piotrowskiego, mordercę ks. Jerzego.”
Swój wpis, z którego tak obszernie cytuję, kończy on pytaniem:
Może, zatem pora już, by wyjść poza krąg interpretacji narzucony przez „zainspirowane” i kapturowo wykorzystywane media i spojrzeć na tę sprawę w kontekście śledztwa, związanego z zabójstwem ks. Jerzego? Czy znajdą się dziennikarze i politycy mający na to dość odwagi?
Wypada mi tylko wyrazić nadzieję, że odpowiedź będzie pozytywna, bo nie brak przecież w Polsce odważnych i zdolnych dziennikarzy śledczych, potrafiących dotrzeć do tajemnic z czasów PRL, nawet tych nader skrzętnie nadal skrywanych i pilnowanych przez ich depozytariuszy z byłych (?) tajnych służb.

Jerzy Bukowski

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Streszczenie książki IPN

o związkach Wałęsy z SB



mt, PAP 2008-06-18, ostatnia aktualizacja 2008-06-18 12:02:21.0

Lech Wałęsa był agentem SB o kryptonimie "Bolek"; akta świadczące o tym zabrał on w latach 90.; w 2000 r. Sąd Lustracyjny wadliwie ocenił dowody nt. Wałęsy i pominął ich część - twierdzą historycy IPN Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk w swej książce.

Książka pt. "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" stawia tezę, że odwołanie w 1992 r. rządu Jana Olszewskiego na wniosek Wałęsy oraz jego sprzeciw wobec lustracji miało "motywy, niestety, jak najbardziej osobiste". Według autorów, oryginał teczki "Bolka" najprawdopodobniej jest dziś w Moskwie.

"Jeśli Lech Wałęsa - przewodniczący NSZZ "Solidarność", legendarny przywódca marszu ku wolności w latach 80. i były prezydent RP w latach 1990-1995 - nie mógł wyzwolić się z obciążenia przeszłością, to czy mogły to zrobić dziesiątki tysięcy innych osób, uwikłanych w kompromitujące kontakty z SB, a pełniące dziś ważne funkcje publiczne?" - pytają autorzy.

Licząca 751 stron pozycja ma ukazać się nakładem IPN w poniedziałek.

Wstęp, autorstwa prezesa IPN Janusza Kurtyki, stwierdza że problem relacji Wałęsy z SB nie został dotychczas poddany analizie naukowej, był zaś wykorzystywany w gwałtownych dyskusjach prasowych. "Odruchowo znaczna część uczestników tych debat odrzuca możliwość, iż młody członek komitetu strajkowego Stoczni Gdańskiej w 1970 r. mógł przez kilka następnych lat, samotny w relacji z machiną SB, być tajnym współpracownikiem bezpieki, mógł następnie zerwać tę współpracę i zaangażować się w działania opozycji demokratycznej i Wolnych Związków Zawodowych, mógł odrzucić próby ponownego werbunku przez SB, dzięki swej osobowości i momentowi historycznemu mógł zostać symbolicznym liderem wielkiego ruchu "Solidarności" i światową ikoną antykomunistycznego oporu; musiał wreszcie jako prezydent wolnej już Polski ustosunkować się do tego epizodu własnej przeszłości - i że wszystkie powyższe odsłony dotyczą biografii jednego człowieka, któremu miejsca w historii Polski nikt nie odbiera" - napisał Kurtyka.

W swoim wstępie autorzy podkreślają, że książka nie jest biografią Wałęsy, ale "naukową próbą wyjaśnienia złożonej kwestii relacji i związków L. Wałęsy z SB". Dodają, że dzieje "sprawy Wałęsy" po 1990 r. przedstawili "na tle zjawisk politycznych i wydarzeń, które naszym zdaniem mogły mieć bezpośredni lub pośredni związek z przeszłością legendarnego przywódcy "Solidarności". Okres do 1990 r. opracował Cenckiewicz, a po 1990 r - Gontarczyk, ale podkreślają, że za całość odpowiadają wspólnie.

Autorzy podkreślają, że próbowali doprowadzić do spotkania z Wałęsą - 27 września 2007 r. do biura Wałęsy w Gdańsku wpłynęło pismo Gontarczyka z taką propozycją. Jeszcze tego samego dnia dostali kurierem pismo Wałęsy "z żądaniem by w książce przygotowywanej przez IPN uwzględnić jego wersję wydarzeń". "Żadnego sygnału prezydenta Wałęsy o gotowości spotkania z autorami nie było" - dodali.

Intencją autorów - jak piszą - było, by "przede wszystkim przemówiły dokumenty, stąd też przeważającą część publikacji stanowią aneksy źródłowe". Jest tam w sumie 86 najróżniejszych dokumentów - od esbeckich akt z lat 70. i 80., przez fragmenty wspomnień różnych uczestników wydarzeń, po dokumenty z lat 90. dotyczące lustracji, akta UOP oraz prokuratury nt. dalszych losów akt "Bolka". Ostatnim chronologicznie dokumentem jest wyrok Sądu Lustracyjnego wobec Wałęsy z sierpnia 2000 r., że złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne o tym, że nie był agentem SB.

Pierwszym dokumentem z książki jest karta ewidencyjna Wałęsy E-14 o "wyrejestrowaniu" "Bolka" z ewidencji operacyjnej SB 19 czerwca 1976 r. z powodu "niechęci do współpracy". Nr ewidencyjny 12535 odpowiada numerowi dziennika rejestracyjnego gdańskiej SB, w którym 29 grudnia 1970 r. zarejestrowano "Bolka" jako tajnego współpracownika. Zapis o rejestracji jest też w komputerowym zbiorze danych SB, tzw. Zintegrowanym Systemie Kartotek Operacyjnych.

W notatce st. szer. SB Marka Aftyki z 21 czerwca 1978 r. na temat przeglądu akt Wałęsy jest zdanie: "Wymieniony do współpracy z organami bezpieczeństwa pozyskany został w dniu 29 XII 1970 r. jako TW ps. BOLEK na zasadzie dobrowolności przez st. insp. Wydziału II KW MO w Olsztynie kpt. [Edwarda] Graczyka" (już nie żyje - PAP).

Inne źródło, to tzw. "arkusz ewidencyjny osoby podlegającej internowaniu", w którym - jeszcze w listopadzie 1980 r. - gdańska SB napisała, że Wałęsa był "29.12.1970 pozyskany do współpracy z SB. W okresie 1970-72 przekazał szereg informacji dot. negatywnej działalności pracowników Stoczni".

"Zachowana dokumentacja dotycząca działalności TW Bolek jest na tyle skąpa, że nie pozwala na całościowy opis i ocenę jego aktywności" - piszą autorzy. Dodają, że akta SB dotyczące Wałęsy "brakowano" przynajmniej dwa razy: w latach 1989-1990 oraz 1992- 1995. Według książki, do 1992 r. w UOP znajdowało się ponad 30 różnych dokumentów związanych z "Bolkiem", w tym "notatka odręczna prawdopodobnie rekonstruująca treść zobowiązania do współpracy TW Bolek z SB". Akta te ukradziono w latach 90. z archiwum UOP - twierdzą autorzy.

Podkreślają, że choć w latach 70. gdańska SB miała czterech agentów o kryptonimie "Bolek", to tylko jeden pracował w stoczni i miał nr ewidencyjny 12535. "Bolek" miał trzech oficerów prowadzących: kpt. Edwarda Graczyka, kpt. Henryka Rapczyńskiego i kpt. Zenona Ratkiewicza. Raz w spotkaniu kontrolnym z "Bolkiem" wziął udział kpt. Czesław Wojtalik.

Według autorów kontakt z "Bolkiem" w stoczni utrzymywał rezydent SB ps. "Madziar" kpt. Józef Dąbek. Odbierał on doniesienia, przekazywał zadania do wykonania oraz wręczał pieniądze. W książce wydrukowano dwa pokwitowania odbioru pieniędzy przez "Bolka" za udzielone SB informacje - 1500 zł 18 stycznia 1971 r. oraz 700 zł 29 czerwca 1974 r. Dąbka nadzorował ppor. Janusz Stachowiak, który oceniał informacje odbierane przez "Madziara" od "Bolka".

W książce opublikowano m.in. cztery zachowane (w formie oryginalnych maszynopisów), pełne doniesienia "Bolka" z kwietnia i listopada 1971 r., które jeden z autorów pracy odnalazł w gdańskim IPN. Są też tam trzy fragmenty doniesień i podsumowań donosów "Bolka" z lat 1971-72 , a także kserokopie ręcznego doniesienia "Bolka" ze stycznia 1971 r. oraz dwóch pokwitowań odbioru pieniędzy.

Autorzy nie umieją określić, na ile prawdopodobna jest hipoteza, że agenturalna działalność wpłynęła na decyzję o przyznaniu Wałęsie w październiku 1972 r. stoczniowego mieszkania.

Według autorów, "Bolek" był "współpracownikiem aktywnym, posłusznym, ofensywnym, pomysłowym i dość skrupulatnym"; dbał też o konspirację. "Oficerom SB zwracał uwagę na jednoźródłowość przekazywanych wiadomości, co w sytuacji ich wykorzystania mogłoby narazić go na dekonspirację" - piszą autorzy. Ich zdaniem, "Bolek" wykazywał ponadto dużo "własnej inicjatywy w rozpoznawaniu >źródeł zagrożeń<".

"W znanych nam zaledwie kilku dokumentach dotyczących bezpośrednio działalności TW Bolek przewinęły się 24 nazwiska, z czego większość stanowią jego koledzy z wydziału W-4 i Rady Oddziałowej oraz uczestnicy rewolty grudniowej 1970 r." - piszą autorzy. Dodają, że jako członek komitetu strajkowego w Grudniu '70, a później reprezentant załogi w rozmowach z dyrekcją stoczni, w tym z I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem, "Bolek" cieszył się autorytetem i zaufaniem stoczniowej załogi.

"Bolek" przekazywał SB m.in. informacje o nastrojach na wydziale W-4 stoczni, okolicznościach podpalenia siedziby PZPR w Gdańsku, o odszkodowaniach za grudzień 1970 r. oraz o próbie zakłócenia pochodu 1 maja w 1971 r. Informacje "Bolek" zdobywał nawet podczas zwolnień lekarskich - podkreślają autorzy.

W kwietniu 1971 r. "Bolek" mówił Rapczyńskiemu, że pracownik stoczni Józef Szyler (lider robotniczy z wydziału W-4) mówił mu, że "ma szanse uciec do NRF". SB wszczęła sprawę operacyjną wobec Szylera. O innym, nieznanym mu robotniku, który wzywał do walki o postulaty "sposobem grudniowym", "Bolek" napisał m.in., że jest "wysoki, szczupły, bez zębów z przodu", dzięki czemu SB ustaliła jego personalia.

"W latach 1970-72 wymieniony już jako TW ps. BOLEK przekazywał nam szereg cennych informacji dot. destrukcyjnej działalności niektórych pracowników; na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw" - pisał w swej notatce Aftyka. Dodawał, że za przekazane informacje "Bolek" był wynagradzany i "w sumie otrzymał 13 100 zł; wynagrodzenie brał bardzo chętnie".

Według Aftyki, "po ustabilizowaniu się sytuacji w stoczni dało się zauważyć niechęć do dalszej współpracy z naszym resortem. Tłumaczył on to brakiem czasu i tym, że na zakładzie nic się nie dzieje. Żądał również zapłaty za przekazywane informacje, które nie stanowiły większej wartości operacyjnej. Podczas kontroli przez inne źródła informacji stwierdzono, że niejednokrotnie w przekazywanych informacjach przebijała się chęć własnego poglądu na sprawę, nadając jej niejako opinię środowiskową. Stwierdzono również, że podczas odbywających się zebrań dość często bez uzasadnienia krytykował kierownictwo administracyjne, partyjne i związkowe wydziału".

Jeden z agentów ze stoczni, TW "Kolega" podawał 15 lipca 1974 r., że "Wałęsa powiedział, że jedyną drogą jest organizacja związków mająca na celu pozbycie się "czerwonych pająków" w szeregu związków, którzy tylko patrzą "żeby wykorzystać sytuację budując domy, luksusowe samochody, odpoczywają na zagranicznych wczasach"".

Aftyka pisał, że z Wałęsą przeprowadzano po każdym takim wystąpieniu rozmowy, wytykając mu "niewłaściwość" postępowania, ostrzegając go, że może być zwolniony z pracy. W końcu w kwietniu 1975 r. zwolniono go. Aftyka dodał, że "ponowne nawiązanie kontaktu z TW "Bolek" spowodowało u niego bardzo aroganckie zachowanie w stosunku do naszego pracownika i stwierdzenie, że na żadne spotkanie nie przyjdzie, gdyż nie chce naszych organów znać".

Wobec tego, w czerwcu 1976 r. wyeliminowano go z "czynnej sieci agenturalnej", a "teczkę personalną i roboczą" złożono w archiwum KW MO w Gdańsku.

Z notatki mjr. SB Czesława Wojtalika i mjr. Ryszarda Łubińskiego z 9 października 1978 r. wynika, że 6 października przeprowadzili oni rozmowę z Wałęsą w celu podjęcia "próby ponownego pozyskania" i "zneutralizowania jego negatywnej działalności prowadzonej w ramach tzw. Wolnych Związków Zawodowych".

"Oświadczył, niepytany, że nie będzie o niczym z nami rozmawiał, działalności w WZZ się nie wyrzeknie, nie życzy sobie aby przeszkadzano mu w pracy (...) a poza tym o nachodzeniu go zamelduje komu trzeba" - pisali esbecy. Dodali, że swą wcześniejszą "pomoc" ocenia jako swój błąd; "zresztą z popełnienia tego błędu zwierzył się swoim znajomym z opozycji". "Pociesza go jedynie fakt, że nie tylko on błąd taki w przeszłości popełnił, ale popełnili go także Gwiazdowie, Bulc i Borusewicz" - głosi notatka SB.

Osiem dni po tej rozmowie SB zaczęła Wałęsę rozpracowywać w operacji pod kryptonimem "Bolek" - napisali autorzy. W kolejnej części pracy opisują oni działania Wałęsy w opozycji, szefowanie strajkiem w gdańskiej stoczni w sierpniu 1980 r. i działalność jako lidera NSZZ "Solidarność" w latach 1980-81.

Autorzy piszą, że podczas internowania Wałęsy w stanie wojennym zainicjowano działania operacyjne, których celem było skompromitowanie go zarzutem współpracy z SB w oczach podziemia oraz świata zachodniego (tak by nie dostał pokojowej Nagrody Nobla). Działania te prowadziło tzw. biuro studiów MSW. I tak już w lutym 1982 r. w obozie dla internowanych podrzucono Annie Walentynowicz kopie doniesień "Bolka" z 1971 r i pokwitowań pieniędzy przez niego. Ona natychmiast to zniszczyła.

O "działaniach specjalnych" SB wobec Wałęsy wiadomo tylko z oświadczenia oficera biura studiów mjr. Adama Stylińskiego, złożone w 1985 r. po ucieczce na Zachód Eligiusza Naszkowskiego, lidera "S" w Pile, a zarazem agenta i oficera SB. Pisał on m.in., że "pierwszy etap działań polegał na "przedłużeniu działalności" TW Bolek, tj. L. Wałęsy, o minimum 10 lat".

W ramach realizacji tego planu SB przekazała członkom Komitetu Noblowskiego doniesienie "Bolka" i pokwitowanie odbioru pieniędzy. Według autorów, "wszystko wskazuje", że SB korzystała w tych działaniach "także z autentycznych dokumentów archiwalnych TW Bolek", co ma potwierdzać notatka st. chor. Tadeusza Maraszkiewicza z 1985 r. Pisał on, że w tych działaniach SB chodziło m.in. o "kontynuację przerwanej uprzednio współpracy z resortem". "Logicznie rzecz ujmując, nie można kontynuować czegoś, co w przeszłości nigdy nie zaistniało" - piszą autorzy. Według nich, mimo fiaska akcji SB i przyznania w 1983 r. Nobla Wałęsie, akcję "Bolek" (od 1983 r. pod nazwą Zadra") kontynuowano do drugiej połowy lat 80.

Kolejnych 130 stron książki poświęcono wydarzeniom po 1990 r. Szeroko opisano sprawę lustracji w 1990 r. i odwołania na tym tle rządu Olszewskiego na wniosek Wałęsy, który znalazł się wtedy na "liście Macierewicza". Książka podaje, że wykonując uchwałę lustracyjną Sejmu, szef MSW Antoni Macierewicz zebrał w UOP "kilkadziesiąt istotnych dokumentów" "Bolka", w tym ok. 20 jego donosów z lat 1971-1974, znalezionych w aktach innych spraw operacyjnych SB. Według autorów, autentyczność dokumentów, które zebrał Macierewicz, "nie budziła wątpliwości" i wykluczone jest "by dołożono je później". Zarazem dodają, że w gdańskim UOP nie było ani teczki personalnej, ani teczki pracy "Bolka".

Dalej książka szeroko opisuje sprawę otrzymania przez prezydenta Wałęsę z UOP, mocą decyzji ówczesnego szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego, zgromadzonej na jego temat dokumentacji SB, która wróciła do UOP po kilku miesiącach zdekompletowana. Zniknęły najważniejsze dokumenty świadczące, że urzędujący prezydent był "Bolkiem" - piszą autorzy.

We wrześniu 1996 r. szef MSW z SLD Zbigniew Siemiątkowski napisał w notatce dla prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, że do UOP nie wróciły m.in. "notatki i doniesienia agenturalne od Lecha Wałęsy", "jego dokumenty rejestracyjne" i "pokwitowania Lecha Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną". Choć poproszono wtedy byłego prezydenta, aby zwrócił brakujące materiały, nigdy nie odpowiedział.

Według autorów, przekazanie przez Milczanowskiego Wałęsie oryginałów akt, bez pośrednictwa tajnych kancelarii, naruszało prawo. Prokuratura, która początkowo postawiła Milczanowskiemu oraz szefom UOP Jerzemu Koniecznemu i Gromosławowi Czempińskiemu zarzut utraty tajnych akt, w 1999 r. umorzyła śledztwo, uznając iż nie doszło do przestępstwa (w książce wydrukowano pełny tekst tego umorzenia, który jest oznaczony klauzulą "tajne").

Zdaniem autorów, prowadząca śledztwo prok. Małgorzata Nowak "początkowo zamierzała powiadomić marszałka Sejmu o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędującego prezydenta, jednak taką możliwość zablokowali jej przełożeni".

Ponadto książka opisuje zniszczenia akt SB co do "Bolka", do których doszło w latach 90. w gdańskim UOP. W ich miejsce podrzucono inne, które według autorów są falsyfikatami, a które mają świadczyć, że w latach 70. Wałęsa nie współpracował z SB.

Ostatnia część książki opisuje proces lustracyjny Wałęsy z 2000 r. w szerokim kontekście lustracji w Polsce. Zdaniem autorów, jej praktyka była ułomna, bo przed Sądem Lustracyjnym nie stanęło wiele osób, "co do których zachowały się dokumenty świadczące o ich współpracy z komunistycznymi organami bezpieczeństwa".

Autorzy dodają, że niektórzy adwokaci lustrowanych "działali we własnej sprawie", np. adwokat Józefa Oleksego mec. Wojciech Tomczyk, "rejestrowany w latach 1985-1990 jako konsultant wydziału IX departamentu III MSW (zwalczanie opozycji)". Innym przykładem ma być prof. Piotr Kruszyński, adwokat Zyty Gilowskiej, który - według książki - był w latach 1968-1971 kandydatem na wywiadowcę Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego WP; od 1979 r. rejestrowany przez departament III MSW, najpierw jako kontakt operacyjny, a potem jako tajny współpracownik "Piotr". W 1990 r. akta TW zniszczono.

Opisując wyrok Sądu Lustracyjnego z 2000 r. wobec Wałęsy, autorzy oceniają, że sąd oparł się głównie na notatce Stylińskiego, że w działaniach SB przeciw Wałęsie chodziło o "przedłużenie działalności TW ps. Bolek, tj. Lecha Wałęsy, o minimum 10 lat". Według autorów, cudzysłów oznaczał, że "przedłużenie" to miało charakter nienaturalny, bo sprawa TW "Bolek" zakończyła się w 1976 r., ale sąd uznał, że cudzysłów to dowód, iż Wałęsa nigdy nie współpracował z SB. "Gdyby rzeczywiście nie było wcześniejszego okresu współpracy L. Wałęsy z SB, to użycie zwrotu o "przedłużeniu działalności TW Bolek" nie miałoby żadnego sensu" - czytamy w książce.

Według autorów, nie wiadomo, na jakiej podstawie sąd wysnuł wnioski, że autentyczna teczka "Bolka" nigdy nie istniała, a Macierewicz w 1992 r. dysponował aktami sfałszowanymi przez SB. Zdaniem autorów, sąd pominął ustalenia śledztwa co do zaginionych dokumentów "Bolka".

"Warto również pamiętać, że sędziowie Sądu Lustracyjnego działali pod ogromną presją gwałtownej kampanii propagandowej, świadomi znaczenia, jakie wyrok w sprawie Wałęsy może mieć nie tylko dla historii Polski, lecz także dla jej współczesności" - napisali autorzy. Według nich, "trudno jednoznacznie stwierdzić, co w sprawie lustracji L. Wałęsy odegrało rolę decydującą: problematyczność w interpretacji niekompletnego materiału dowodowego, niesprzyjające okoliczności procesu, niekompetencja czy zła wola".

"Komplet informacji na temat agenturalnej przeszłości osób publicznych w Polsce dziś znajduje się zapewne tylko w jednym miejscu. Nie w Warszawie, bo tu znaczną część zniszczono, a w Moskwie. Najprawdopodobniej tam właśnie znajduje się oryginalna teczka Bolka" - piszą we wnioskach Cenckiewicz i Gontarczyk. Pytają, czy w związku z tym całą tę historię warto po prostu "zamieść pod dywan".

"Rekonstrukcja tej jednej historii mimowolnie pokazuje skutki, jakie w historii Polski odegrał brak lustracji i swobodnego dostępu do archiwaliów b. SB; podporządkowanie służb specjalnych prywatnym interesom rządzących, działalność tzw. sądownictwa lustracyjnego, sędziowie wydający wyroki we własnej sprawie, nielegalny "drugi obieg" ukradzionych dokumentów SB" - napisali autorzy.

Ostatnie zdanie książki brzmi: "Sprawa TW Bolek z lat 1970-1976 jest tak samo prawdziwa, jak historyczna rola Wałęsy w latach 80".

mt, PAP

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Ekspert komisji z rodowodem SB

mig, PAP 2008-04-05, ostatnia aktualizacja 2008-04-05 08:17:50.0

Decyzja komisji śledczej ds. nacisków

o powołaniu na eksperta płk. Jerzego Stachowicza

wzburzyła Ryszarda Bociana, byłego działacza KPN.

- 9 marca 1985 r. kierował on grupą

przeprowadzającą rewizję w moim domu - wspomina.

- Wygrażał siostrze, że ją aresztuje, bo twierdził,

że chciała go kopnąć.

Siostra siedziała na parapecie i machała nogą.

Stachowicz jest emerytowanym oficerem ABW.

Karierę rozpoczynał w wydziale śledczym krakowskiej SB.

- Jego funkcjonariusze uczestniczyli w przeszukaniach,

przesłuchiwali podejrzanych - mówi Ewa Zając z IPN w Krakowie.

Działacze opozycji zapamiętali Stachowicza

głównie za sprawy przeciw

Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległości.

Na wiecu 1 maja 1986 r. chcieli rzucić gaz łzawiący

i ulotki przeciw interwencji w Afganistanie.

Wcześniej SB ich namierzyła.

Aresztowała 11 osób.

Władze chciały z nich zrobić groźnych terrorystów.

Sprawę opisał w raporcie wydanym w drugim obiegu Jan Rokita.

Zgłoszenie tej kandydatury przez posła Jana Widackiergo

świadczy o jego upodobaniu do specjalistów z SB

- mówi Zbigniew Wassermann, poseł PiS.

Widacki zapewnia, że nie wie nic o przeszłości Stachowicza.

- Pracował w UOP, potem w ABW,

przeszedł kilka razy pozytywną weryfikację.

Ma świetną kartę w III RP.

Polecono mi go jako fachowca z rekomendacjami ze służb.

Jednak Andrzej Czuma, szef komisji śledczej,

mówi że gdyby wiedział o przeszłości Stachowicza w SB,

nie głosowałby za jego kandydaturą.


mig, PAP

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Podejrzana przysługa

dla dyrektora Jana T.


Sid 2008-04-04, ostatnia aktualizacja 2008-04-04 20:01:30.0

Nowe zarzuty korupcyjne dla Jana T.

Według prokuratury znany krakowski biznesmen Wiesław L.

zapłacił za remont jego rozbitego samochodu.

Prokuratura na razie nie ujawnia,

za co miała być ta przysługa.

Sprawa ma związek z kolizją,

w której dwa lata temu uczestniczył syn dyrektora T.
- Bartłomiej.


"Gazeta" jako pierwsza pisała o tej historii.Według relacji Bartłomieja T., który jechał mazdą ojca, koło Nowego Wiśnicza miał mu zajechać drogę samochód jadący z przeciwka. Bartłomiej T. odbił w ostatniej chwili i wypadł z drogi. Jemu nic się nie stało, ale auto zostało poważnie uszkodzone.Trzy dni później Bartłomiej T. zjawił się w PZU z oświadczeniem Wiesława L., znanego krakowskiego przedsiębiorcy prowadzącego w mieście liczne inwestycje. Biznesmen stwierdzał w nim, że to on zajechał drogę Bartłomiejowi T. swoim bmw i zgadza się na pokrycie kosztów naprawy uszkodzonej mazdy. Obaj - co ciekawe - nie wzywali policji do zdarzenia, gdyż, jak twierdzili, sami doszli do porozumienia. PZU nabrało jednak wątpliwości, bo relacje obu panów różniły się co do dalszego przebiegu zdarzenia. Zdaniem PZU przedstawioną przez nich wersję wykluczała topografia terenu. Sprawa trafiła do prokuratury, która też uznała, że relacja o zajechaniu drogi przez biznesmena jest nieprawdziwa. W zeszłym roku zarzuciła Wiesławowi L. i Bartłomiejowi T. oraz Janowi T. usiłowanie wyłudzenia odszkodowania. Teraz szefowi ZDiT-u postawiła zarzuty przyjęcia korzyści majątkowej i osobistej od przedsiębiorcy. - Według naszych ustaleń Jan T. odebrał samochód, a po miesiącu w firmie naprawiającej auto zjawił się Wiesław L. i uiścił rachunek za naprawę w wysokości 25 tysięcy złotych. Dlatego Wiesławowi L. postawiono z kolei zarzut udzielenia korzyści majątkowej - mówi Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka krakowskiej prokuratury.Prokuratura nie chce na razie ujawnić, co w zamian miał uzyskać biznesmen. - Śledztwo nadal trwa - kwituje krótko prokurator Marcinkowska.Zarówno Jan T., jak i Wiesław L. nie przyznali się do nowych zarzutów. Biznesmen we wcześniejszych zeznaniach przekonywał, że zajechał drogę młodemu kierowcy, więc poczuwał się do rekompensaty.Sid

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] &copy; Agora SA


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>





.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Paweł dnia Pią 16:24, 21 Maj 2010, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna -> Policja V RP Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin