Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna o przestępcach w policyjnych mundurach
Policyjny Serwis Informacyjny
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Czy w katowickim sądzie działała spółdzielnia?

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna -> Sądownictwo IV i V RP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Paweł




Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 1145
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 15:24, 08 Lip 2006    Temat postu: Czy w katowickim sądzie działała spółdzielnia?

Czy w katowickim sądzie działała spółdzielnia?

Marcin Pietraszewski

2006-08-21, ostatnia aktualizacja 2006-08-21 23:59:53.0

Gliwicka prokuratura bada, czy znany adwokat kupował w sądzie korzystne dla swoich klientów orzeczenia. Przesłuchano w tej sprawie Józefa Jędrucha, szefa KFI Colloseum, który kilka lat temu wyszedł na wolność w dziwnych okolicznościach.Sprawa dotyczy mecenasa Romana M., znanego katowickiego adwokata. W maju został zatrzymany przez służby specjalne pod zarzutem płatnej protekcji, oszustwa oraz nakłaniania świadka do składania fałszywych zeznań. Teraz w śledztwie przeciwko niemu pojawił się wątek dotyczący korupcji w śląskim wymiarze sprawiedliwości. Gliwiccy prokuratorzy sprawdzają, czy adwokat kupował w sądzie w Katowicach korzystne orzeczenia dla swoich klientów. Według naszych informacji kilka dni temu przesłuchano w tej sprawie Józefa Jędrucha, szefa KFI Colloseum, podejrzanego o wyłudzenie ponad 400 mln zł. W 2001 r. wyszedł on na wolność w tajemniczych okolicznościach. Jego adwokatem był właśnie mecenas Roman M. - Został nim tuż przed posiedzeniem sądu w sprawie uchylenia aresztu i przestał nim być zaraz po wydaniu korzystnej decyzji - potwierdza prokurator Tomasz Tadla, rzecznik prasowy katowickiej prokuratury, która prowadziła śledztwo w sprawie Colloseum.W 2001 r. Józef Jędruch i Mariusz Ł., prezes Colloseum, byli podejrzani o oszustwa na kwotę 7 mln zł, fałszowanie dokumentów oraz nielegalne posiadanie broni. Ich zatrzymanie wstrząsnęło środowiskami gospodarczymi w regionie. Sąd Rejonowy w Katowicach aresztował ich na trzy miesiące, obrona odwołała się jednak od tej decyzji. Po miesiącu Sąd Okręgowy w Katowicach kazał ich wypuścić na wolność. Biznesmeni mieli wyjść z aresztu po wpłaceniu 150 i 200 tys. zł kaucji. Posiedzenie w tej sprawie zakończyło się przed godz. 14. Współpracownicy szefów Colloseum natychmiast pojechali do banku i przelali na konto sądu 350 tys. zł. Po godz. 15 wrócili z potwierdzeniem wpłaty. Czekał już na nich jeden z sędziów. Mimo że osobiście nie zajmował się sprawą, podpisał nakaz zwolnienia obu biznesmenów. Do sąsiadującego z sądem aresztu w Katowicach, gdzie siedział Józef J., dokumenty dotarły prawie natychmiast. Do Mysłowic, gdzie przebywał Mariusz Ł., zawiozła je pracownica sekretariatu. - Sąd zadziałał tak szybko, że nie dostarczono protokołu wpłacenia poręczenia majątkowego - mówi jeden z oficerów służby więziennej. Władze aresztu wahały się, czy w takiej sytuacji wypuścić Mariusza Ł. Telefonicznie skontaktowano się więc z sędzią, który polecił uwolnić biznesmena. Obiecał, że protokół zostanie dostarczony następnego dnia. Według naszych informacji gliwiccy śledczy wypytali Jędrucha o kulisy tej sprawy. - Mogę tylko potwierdzić, że szef Colloseum został przez nas przesłuchany. Dla dobra postępowania nie mogę jednak ujawnić treści złożonych przez niego zeznań - potwierdził nam wczoraj prokurator Michał Szułczyński, rzecznik prasowy gliwickiej prokuratury.Śledztwo w sprawie domniemanej korupcji jest jednak mocno zaawansowane. Kilka dni temu "Gazeta" ujawniła, że Ryszard Bogucki, płatny zabójca mafii pruszkowskiej, potwierdził śledczym, że zapłacił mecenasowi Romanowi M. za załatwienie korzystnego dla siebie wyroku. Śledczy sprawdzili: katowicki sąd faktycznie uniewinnił gangstera w procesie dotyczącym wyłudzenia kredytów. Sędzia Teresa Truchlińska-Babiracka, rzeczniczka prasowa Sądu Okręgowego w Katowicach nie wierzy, że w nielegalną działalność adwokata mogli być zaangażowani katowiccy sędziowie. Jej zdaniem mechanizm działania mógł wyglądać tak: mecenas brał pieniądze od klientów i obiecywał im różne rzeczy. A jeżeli orzeczenie było korzystne, mógł im potem wmówić, że wszystko zostało ustawione.

Marcin Pietraszewski

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Prokurator, który po pijanemu spowodował wypadek, może pracować dalej .

piet 2006-09-01, ostatnia aktualizacja 2006-09-01 21:57:47.0

Katowicki sąd uznał w piątek, że prokurator Zbigniew T., który jedenaście lat temu po pijanemu spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym, może dalej pracować w zawodzie. - Przez ten czas awansował i dobrze wykonywał swoje obowiązki - argumentowali sędziowie.


Chodzi o Zbigniewa T. z Bielska-Białej, najbardziej "znanego" prokuratora w regionie. W 1995 r. jadąc samochodem po pijanemu, zabił człowieka. Na miejscu tragedii działy się dziwne rzeczy: policjanci przenieśli ciało ofiary, przestawili auto prokuratora i trzy godziny zwlekali z badaniem alkomatem. Wykazało ono 0,4 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.

Z powodu wymienionych uchybień proces w tej sprawie trwał prawie dziesięć lat. W końcu rok temu prokurator T. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Po ogłoszeniu wyroku domagał się jednak wypłacenia przez sąd zadośćuczynienia za... przewlekłość postępowania. Jego roszczenia zostały odrzucone.

Wczoraj sprawa Zbigniewa T. znowu wróciła na wokandę. Oskarżająca go prokuratura domagała się, aby objęto go zakazem wykonywania zawodu. Sąd Okręgowy w Katowicach jednak odmówił. Uznał, że Zbigniew T. przez jedenaście lat wzorowo wykonywał swoje obowiązki i został nawet awansowany.

- Oprócz tego prawa do wykonywania zawodu mógł go pozbawić prokuratorski sąd dyscyplinarny. Nie skorzystał jednak z tej możliwości i ukarał go tylko naganą - przypomniał nam wczoraj jeden z sędziów.

Decyzja sądu wywołała zdziwienie wśród śląskich prokuratorów. Ich zdaniem po spowodowaniu wypadku T. wcale bowiem nie awansował.

- Z Prokuratury Okręgowej w Bielsku został przeniesiony na szeregowego pracownika Prokuratury Rejonowej w Jastrzębiu - potwierdził nam Michał Szułczyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.

Orzeczenie sądu w sprawie Zbigniewa T. jest prawomocne. Oznacza to, że dalej może pracować w prokuraturze.

piet

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Sędzia wypuścił na wolność oszusta i sfałszował postanowienie w tej sprawie .

Marcin Pietraszewski

17-08-2006, ostatnia aktualizacja 17-08-2006 20:21

Skandal w gliwickim sądzie. Sędzia Mirosław P. wypuścił na wolność mężczyznę podejrzanego o wielomilionowe oszustwa i sfałszował wydane w tej sprawie postanowienie. Uwolniony mężczyzna natychmiast uciekł za granicę. Prokuratura bada, czy sędzia wziął od niego łapówkę. Sędzia Mirosław P. z Sądu Okręgowego w Gliwicach został już zawieszony w czynnościach służbowych i nie przychodzi do pracy. Katowicka prokuratura chce mu przedstawić zarzuty przekroczenia uprawnień oraz sfałszowania postanowienia o uchyleniu aresztu. - Wobec sędziego wszczęto także postępowanie dyscyplinarne - potwierdza sędzia Krystyna Hadryś, wiceprezes gliwickiego sądu. Nazwisko Mirosława P. wypłynęło w prowadzonym w Katowicach śledztwie dotyczącym okoliczności uwolnienia aresztowanego biznesmena Romana W. Był on właścicielem sieci lombardów, w których złodzieje sprzedawali kradziony sprzęt. W 2002 r. mężczyzna próbował uciec z Polski. Policja zatrzymała go wtedy na przejściu granicznym, a gliwicka prokuratura przedstawiła 11 zarzutów: fałszowania dokumentów, wyłudzania kredytów i oszustw podatkowych na ponad 4 mln zł. Roman W. trafił do aresztu. Po pięciu miesiącach odsiadki sędzia Mirosław P. nieoczekiwanie wypuścił go jednak na wolność. - Idziemy w kierunku Unii Europejskiej. Ten człowiek siedział wystarczająco długo - tłumaczył wtedy sędzia P.Katowicka prokuratura bardzo dokładnie zbadała okoliczności podjęcia tej decyzji. Śledczy dotarli do osób, które zeznały, iż Roman W. chwalił się im, że zapłacił za uchylenie aresztu. - Niestety, nie możemy zakończyć tego wątku bez przesłuchania biznesmena, a ten zapadł się pod ziemię - mówi osoba znająca kulisy śledztwa. Zaraz po wyjściu z aresztu Roman W. uciekł bowiem z Polski. Prokuratura wydała za nim międzynarodowy list gończy. Jego dane personalne oraz zdjęcie trafiły do bazy Interpolu oraz na wszystkie europejskie przejścia graniczne. - Ostatnio dostaliśmy informację, że widziano go gdzieś na Słowacji - dodaje nasz informator.Śledczy nie mają jednak żadnych wątpliwości, że sędzia P. uwalniając biznesmena, sfałszował wydane przez siebie postanowienie w tej sprawie. Prokuratura nie chce ujawnić, na czym miało ono polegać. Wiadomo tylko, że różni się ono od tego, co sędzia ogłosił podczas posiedzenia w sądzie. - Mogę tylko powiedzieć, że złożyliśmy wniosek o uchylenie chroniącego sędziego immunitetu. Chcemy mu bowiem przedstawić zarzuty - stwierdził wczoraj prokurator Tomasz Tadla, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Nieoficjalnie wiadomo, że chodzi o zarzuty przekroczenia uprawnień oraz fałszowanie dokumentów. Sędziemu grozi za to kara pięciu lat więzienia.Według naszych informacji trzy tygodnie temu sąd dyscyplinarny uchylił sędziemu immunitet. Na razie jednak prokuratura nie wezwała sędziego na przesłuchanie, bo decyzja nie jest prawomocna. Mirosław P. może się od niej odwołać.Nie udało się nam wczoraj skontaktować z sędzią P. W sekretariacie V wydziału karnego, w którym pracuje, powiedziano nam, że przebywa na bezterminowym urlopie. - Nie wolno nam podawać prywatnych numerów telefonów sędziów - stwierdziła kierowniczka sekretariatu.W przeszłości sędzia Mirosław P. był już karany dyscyplinarnie. W 2003 r. dostał naganę za to, przez rok pisał ośmiostronicowe uzasadnienie wyroku. Dwa lata wcześniej zasłynął jako obrońca Andrzeja H., podejrzanego o korupcję wiceprezesa Sądu Okręgowego w Katowicach. Bronił go przed sądem dyscyplinarnym.To już drugi sędzia z Gliwic, któremu prokuratura chce w tym roku przedstawić zarzuty. Kilkanaście dni temu do sądu trafił wniosek o odebranie immunitetu sędziemu Leszkowi Guzie. Orzekał on w procesie, który MTK wytoczyły firmie ubezpieczeniowej. Zdaniem śledczych przesłuchał on świadków, którzy ostrzegali, że hala wystawowa MTK jest uszkodzona i w każdej chwili może się zawalić. Sędzia nie zawiadomił jednak o tym nadzoru budowlanego. Kilka tygodni po zakończeniu procesu hala runęła, grzebiąc 65 osób.

Marcin Pietraszewski

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Sędzia, który orzekał źle, sam stanie przed sądem .

Tomasz Nieśpiał 06-07-2006, ostatnia aktualizacja 07-07-2006 11:02

Wszczęto postępowanie dyscyplinarne wobec sędziego z Sądu Okręgowego w LublinieZarzut oczywistej i rażącej obrazy przepisów prawa procesowego i materialnego przedstawił wczoraj zastępca rzecznika dyscyplinarnego Walentyna Łukomska-Drzymała sędziemu z lubelskiego Sądu Okręgowego. "Gazeta" ustaliła, że chodzi o sędziego Macieja Kielasińskiego. Przedstawiono mu cały katalog przewinień służbowych przy wydawaniu wyroków w latach 2003-2005.Wyroki sędziego trafiały do Sądu Apelacyjnego, który zauważając błędy, kierował sprawy do ponownego rozpatrzenia. W końcu prezes Sądu Apelacyjnego w Lublinie Kazimierz Postulski stracił cierpliwość. Z jego inicjatywy kolegium sądu bez sprzeciwu podjęło uchwałę o skierowaniu sprawy Kielasińskiego do zastępcy rzecznika odpowiedzialności dyscyplinarnej. Sędzia Łukomska-Drzymała wczoraj podjęła decyzję o przedstawieniu Kielasińskiemu zarzutów i wszczęciu wobec niego postępowania dyscyplinarnego. Grozi mu za to od upomnienia do wydalenia z zawodu.- Dla wszystkich sędziów jest to przykra sprawa. Całe środowisko czuje się napiętnowane - komentuje prezes lubelskiego Sądu Okręgowego Teresa Czekaj. Za jej kadencji to pierwsza sprawa dyscyplinarna.Sędzia Kielasiński w IV Wydziale Karnym Sądu Okręgowego w Lublinie orzeka od 1998 roku. Trafiały do niego najpoważniejsze sprawy: dotyczące zabójstw, napadów, przestępstw narkotykowych. Wcześniej przez dziesięć lat pracował w lubelskim Sądzie Rejonowym. Teraz jego sprawa trafi do Sądu Najwyższego. Tam wyznaczony zostanie sąd, który będzie prowadził postępowanie dyscyplinarne.ramkiCo rzecznik dyscyplinarny zarzuca sędziemuZ postanowienia rzecznika wynika, że sędzia bezpodstawnie stosował tymczasowe aresztowanie, wydał wyrok w trybie dobrowolnego poddania się karze, choć oskarżeni wcale tego nie chcieli. W innym przypadku orzekł karę wyższą od zaakceptowanej przez strony. Wyrokując w sprawie narkotykowej, powołał się na nieaktualną ustawę. Dokonywał lakonicznych, a wręcz pobieżnych ustaleń faktycznych, pomijał istotne dowody, nie wzywał świadków. Powoływał się też na zeznania, które nie zostały ujawnione na rozprawie. Innym razem orzekając karę grzywny, wskazał złą podstawę prawną.Sędzia z przeszłościąSędzia Maciej Kielasiński miał już na swoim koncie poważne przewinienia zawodowe. W 2001 roku razem z dwoma innymi sędziami przyznał absurdalne odszkodowanie. Jan H. z Włodawy za niesłuszne skazanie dostał ponad 22 tys. zł, choć nie przesiedział w więzieniu ani jednego dnia. Mężczyzna został skazany na 600 zł grzywny za zniesławienie a później uniewinniony przez Sąd Najwyższy. Skandaliczny wyrok bardzo szybko się uprawomocnił, bo prokuratura się od niego nie odwołała. Jan H. dostał pieniądze, których sąd nie mógł już odzyskać. Ówczesny prezes Sądu Okręgowego zwrócił się o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego, które jednak z powodu przedawnienia sprawy zostało umorzone.

Tomasz Nieśpiał

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Kamienica wraca do właścicieli .

Sid 08-08-2006, ostatnia aktualizacja 08-08-2006 22:14

Krakowskiej prokuraturze udało się wczoraj doprowadzić do odzyskania przez prawowitych właścicieli kamienicy w centrum Krakowa wyłudzonej na podstawie sfałszowanego testamentu.Krakowski sąd unieważnił wczoraj swoje postanowienie sprzed 10 lat, oddające kamienicę przy ul. Jabłonowskich w ręce mężczyzny, który posłużył się sfałszowanym testamentem. Dwupiętrowa nieruchomość warta jest dziś co najmniej kilka milionów złotych. Sprawa odbiła się głośnym echem w Krakowie, gazety kilkakrotnie ją opisywały.Wszystko zaczęło się na początku lat 90., gdy w krakowskim sądzie zjawił się Jan O. Przedstawił kserokopię testamentu sporządzonego w 1966 r. w Anglii. Na jego podstawie majątek po zmarłej w Anglii Jadwidze R. miał dziedziczyć jej siostrzeniec, czyli właśnie Jan O.W 1992 r. sędzia Piotr Głowacki uznał za prawomocny ten testament, istniejący tylko w formie kserokopii.Dokument od początku budził wątpliwości lokatorów. Nawet z odbitki widać było, że Jadwiga R. zapisała swój majątek Anieli S., także mieszkającej na Wyspach Brytyjskich. Tymczasem na kserokopii w polu, gdzie widniała przekątna linia uniemożliwiająca jakiekolwiek wpisy, został dołączony odręczny dopisek, że Jadwiga R. zmienia swoją wolę na korzyść siostrzeńca. - Widać było gołym okiem, że został "wkserowany". Nawet charakter pisma był inny - mówi Janusz Poprawa, jeden z lokatorów, który walczył o przywrócenie kamienicy prawowitym właścicielom.Jan O. zapewniał, że Aniela S., która w pierwotnej wersji miała zapisany spadek - nie żyje. - Nam udało się w kilka dni ją odnaleźć, co było bardzo proste - opowiada Marek Kęskrawiec, były dziennikarz "Newsweeka", który przed pięcioma laty opisał cała historię na łamach tygodnika.Tymczasem nowy właściciel zaczął drastycznie podnosić czynsze, próbował też wymeldować niektórych mieszkańców.Zdesperowani lokatorzy zawiadomili prokuraturę o oszustwie, ale ta przyznawała, że sąd został wprowadzony w błąd i... sprawę umarzała. Najpierw z powodu przedawnienia, potem - bo "nie stwierdziła znamion czynu zabronionego". Lokatorzy jednak nie ustąpili. Po kolejnej ich skardze prokuratura wystąpiła w końcu do sądu o unieważnienie postanowienia przyznającego spadek Janowi O.Walka przed sądem trwała pięć lat. Wczoraj sędzia Mateusz Olszewski nie miał wątpliwości, że testament został sfałszowany. - Gdyby dopisek rzeczywiście sporządziła Jadwiga R., miałaby wtedy 86 lat. Tymczasem biegły, który badał charakter pisma, stwierdził, że fragment nakreślony został przez osobę młodszą - podkreślał, uchylając sądowe postanowienie z 1992 r. Uznał, że spadkobierczynią jest Aniela S. - Wreszcie sprawiedliwości stało się zadość - nie krył radości po werdykcie sądu Janusz Poprawa.Po publikacji "Newsweeka" nie wszczęto żadnego postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego, który w 1992 roku wydał postanowienie przyznające Janowi O. prawo do spadku. Ówczesne kierownictwo sądu tłumaczyło, że można je wszcząć w ciągu trzech lat od czynu, a ten okres już minął. Tymczasem sam sędzia Głowacki wytoczył dziennikarzowi "Newsweeka" sprawę o naruszenie dóbr osobistych. Reporter wygrał w pierwszej instancji. - Uzasadnienie było miażdżące dla powoda i krakowskiego sądu. Ale rok temu sąd apelacyjny po odwołaniu sędziego, ku mojemu zaskoczeniu, zmienił wyrok na jego korzyść - mówi Marek Kęskrawiec. Były reporter "Newsweeka" musiał przeprosić sędziego za naruszenie jego dóbr.

Sid

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Uzależniony od wolności

bdc 08-08-2006, ostatnia aktualizacja 08-08-2006 20:37

Kiedyś był najgroźniejszym bandytą w Białymstoku. Wymuszanie haraczy i kontrola białostockich agencji towarzyskich, to stąd brał pieniądze. Na wolności od dwóch lat, ponownie wpadł w ręce policji. To Sławomir Z., pseudonim Mycha.


"Mycha" w połowie 1997 r. był bossem kilkunastoosobowego gangu, który starał się kontrolować wszelkie lewe interesy w Białymstoku. Wymuszał haracze za "ochronę", dokonywał rozbojów z bronią palną czy też kontrolował białostockie domy publiczne.

W marcu 1999 r. Sławomir Z. wpadł w ręce policji. Proces miał w Lublinie. A to dlatego, że ludzie gangstera sprzedali mężowi białostockiej sędzi samochód, który pochodził z kradzieży. Później sędzia ta próbowała zatuszować sprawę.

W 2002 r. lubelski sąd skazał członków gang na więzienie od półtora do ośmiu lat. Sąd apelacyjny uznał, że orzeczenie to jest wadliwe i nakazał sprawę rozpatrzyć ponownie. Jako że zamieszana w sprawę sędzia nie pracowała już w Białymstoku, sprawa wróciła do naszego miasta. Z uwagi na długo toczący się proces, gangsterów zwolniono z aresztu.

Na przełomie stycznia i lutego zeszłego roku w Białymstoku gangsterzy dobrowolnie poddali się karze. Przyznali się do wszystkiego, a prokuratura i sąd w zamian złagodziły im kary. "Mycha" zaproponował dla siebie sześć lat więzienia. Odsiedział pięć i liczył, że sąd rok mu daruje.

Stało się inaczej. W końcu maja tego roku białostocki Sąd Okręgowy nakazał mu stawić się do więzienia. Sławomir Z. wezwanie zignorował. W poniedziałek w mieszkaniu przy ul. Lipowej w Białymstoku zatrzymali go policjanci i odstawili do aresztu przy ul. Kopernika. Mężczyzna był tak zaskoczony akcją policjantów, że nie stawiał oporu.

bdc

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Powrót bestii .

Urszula Arter

2006-08-18, ostatnia aktualizacja 2006-08-18 20:09:09.0

Grzywną w wysokości 50 zł ukarał wczoraj sąd grodzki właścicielkę psa, który od miesięcy terroryzował ul. Konduktorską. Kobieta może już odebrać psa ze schroniska, w którym znalazł się na czas procesu. - I znowu czeka nas horror! - błagają o pomoc mieszkańcy ulicy. - Czy to zwierzę musi zagryźć człowieka, żeby ktoś je stąd zabrał na zawsze? O Amorze, bo tak się wabi pies-bandyta, pisaliśmy wielokrotnie. Zgłaszali się do nas mieszkańcy ulic Konduktorskiej i sąsiednich. Opowiadali o pogryzionych dzieciach, rozszarpanych psach, pokazywali miejsca, gdzie pies ich pogryzł. Właścicielka Amora, schorowana i mająca problem z alkoholem Danuta Ch., wielokrotnie płaciła kary za wypuszczanie psa bez opieki. Bez efektów. Amor nadal biegał samopas po ulicach i atakował wszystko, co wpadło mu w oko. W maju po kolejnym pogryzieniu wydawało się, że ktoś wreszcie zareaguje. Policja skierowała sprawę do sądu grodzkiego. A pies trafił do schroniska dla zwierząt.- Właścicielka bardzo kocha tego psa, ale sobie z nim nie radzi. Lepiej, by wzięła sobie jakiegoś mniejsze zwierzę, bo ten wcale jej nie słucha i jest tu postrachem - mówiła Ania, sprzedawczyni z osiedlowego sklepu. Skargi i zarzuty Wczoraj sprawa w sądzie zakończyła się. Danuta Ch. musi zapłacić grzywnę. O odebraniu jej psa sąd się nawet nie zająknął.- Sąd grodzki nie może zrobić nic więcej - tłumaczy Anna Jamiołkowska, przewodnicząca XIII Wydziału Grodzkiego Sądu Rejonowego w Białymstoku. - Ta pani odpowiadała z kodeksu wykroczeń, mogliśmy ją ukarać tylko za niedochowanie należytej ostrożności w opiece nad zwierzęciem. O odebraniu psa może zdecydować jedynie sąd karny na podstawie zarzutu z kodeksu karnego.Aby taki zarzut trafił do sądu, konieczne jest doniesienie o popełnieniu przestępstwa. - Przecież zgłaszaliśmy policji wszelkie pogryzienia. I ja, i moi sąsiedzi mówiliśmy, że pies biega bez opieki. Nawet dyrekcja szkoły obok słała do policji petycję, by zrobili z tym porządek - przypomina pani Jolanta, jedna z ofiar Amora (pogryzł jej syna i psa).Policja obiecuje pomoc. - To, co mogliśmy, zebraliśmy i skierowaliśmy do sądu grodzkiego - wyjaśnia Dariusz Kędzior z Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku. - Ale to nie musi być koniec. Jest rozwiązanie: prosimy, by zgłosili się na komisariat ci wszyscy, których ten pies pogryzł. Zbierzemy zeznania, dokumenty, połączymy z tymi, które już mamy i z wyrokiem sądu grodzkiego. I skierujemy do prokuratury. Jeśli ktoś ma świadectwo lekarskie poświadczające jego obrażenia, niech je nam dostarczy, jeśli nie, wystarczą zeznania świadków.Nie będzie tragedii? Cała ta procedura może potrwać kilka tygodni. Do tego czasu Amor może być z powrotem w domu. Jego właścicielka już wczoraj, po wyroku sądu, poszła odebrać ulubieńca. Ale pracownicy schroniska nie oddali jej psa. Zażądali dokumentu poświadczającego, że rzeczywiście ma do tego prawo. - Muszę się zastanowić, ile powinna zapłacić za pobyt psa w schronisku - mówi Jerzy Matys, kierownik. Pani Jolanty ta obietnica nie uspokaja. - To może trwać kilka dni i pies znowu się tu pojawi - mówi roztrzęsiona. - A tak już było cicho, spokojnie. - Nie dopuścimy do tragedii - zapewnia jednak podkom. Kędzior. - Już dziś dzielnicowy skontaktuje się z osobami, które kiedyś składały do nas skargi. Zastanowimy się też, co zrobić, by ten pies - do czasu sądowego rozstrzygnięcia - nie był zagrożeniem dla mieszkańców.

Urszula Arter

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - [link widoczny dla zalogowanych] © Agora SA





.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum o przestępcach w policyjnych mundurach Strona Główna -> Sądownictwo IV i V RP Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin